„Onkocelebryta”, „skaner”, albo „Doda Pendolino”. Ekspert od umierania i trener szczęścia. O kim mowa?

Gandalf.com.pl
Napisane przez Gandalf.com.pl
Brak komentarzy
Udostępnij:

   Oczywiście o księdzu Janie Kaczkowskim. Kilka dni temu media obiegła smutna wiadomość. Ksiądz Kaczkowski kolejny raz trafił do szpitala. Jego stan pogorszył się po przyjęciu chemii. Duchowny walczy od kilku lat ze złośliwym nowotworem mózgu, glejakiem IV stopnia. Z powodu złego stanu zdrowia duchownego nie odbyło się jego spotkanie z Czytelnikami z okazji wydania najnowszej książki „Grunt pod nogami, Ksiądz Jan Kaczkowski nieco poważniej niż zwykle”. Jej premiera była planowana na 17 lutego, ukazała się jednak kilka dni wcześniej. Wszystkich zachęcam do lektury tej nowości, jak też wcześniejszych książek księdza Jana Kaczkowskiego. Dlaczego? Dowiecie się z dalszej części wpisu.

Skąd te ksywy?

   Na początek powiem Wam skąd się wzięły takie wymyślne ksywy kapłana. „Onkocelebryta” – tak mówi sam o sobie i śmieje się, że czerpie z tego tytułu profity. Ksiądz Jan często pojawia się w mediach, do tego jest blogerem i vlogerem. Jednym słowem jest znany, a może nawet sławny. W jednej z audycji radiowych opowiadał, że swój czas przeżycia mierzy kolejnymi rządowymi inwestycjami. Jedna zrealizowana, wyznacza następną. I tak udało mu się „dożyć” Pendolino. Za jakiś czas po wspomnianym radiowym programie odwiedził księdza prezes MPK i podarował mu bilet na pierwszy kurs. Kapłan był zachwycony.

   Z kolei „skaner” to ksywka duchownego z czasów seminarium. Nazywano go tak z powodu dużej wady wzroku, przez którą czytał z bardzo bliska. Co ciekawe, przez tę wadę mógł nie zostać wyświęcony na księdza. I tu zacytuję genialną anegdotę z tym związaną: „Nie wiedzieli, czy zły wzrok pozwoli mi odprawiać msze. I któryś zapytał: „A pieniądze widzi?”. Odpowiedź chórem: „Widzi!”. I gromki śmiech: „To święcić” – opowiadał ksiądz Kaczkowski.

   „Dodę Pendolino” wymyślił sam jadąc pewnego razu wspomnianym pociągiem. Usłyszał, jak ludzie szeptali między sobą wskazując dyskretnie na niego, że to on jest tym znanym księdzem z telewizji. Pomyślał wówczas, że musi zatem popularnością dorównywać Dodzie 😉

Na drugie ma empatia

   W tych zwariowanych czasach pełnych rozmaitych zawirowań, nie jest łatwo być Człowiekiem zawsze i wszędzie. A jednak są tacy, którym się to udaje. Wystarczy pamiętać o prostej zasadzie – zanim zostanie się prezesem, dyrektorem, prawnikiem, lekarzem, fryzjerem, czy księdzem, najpierw trzeba nauczyć się być Człowiekiem. Jeśli nie osiągnie się tego, to zawsze będzie się tylko kiepsko wykonywało swój zawód. Będzie się zwykłym rzemieślnikiem. Ks. Jan jest Człowiekiem i duchownym z prawdziwego zdarzenia. Patrząc na niego nasuwa i się jedna myśl – anioł, nie człowiek.

   Ksiądz Kaczkowski to założyciel i szef Puckiego Hospicjum św. Ojca Pio. Jest też kapelanem, doktorem teologii moralnej i wykładowcą bioetyki. Organizuje także warsztaty z komunikacji i etyki w medycynie dla studentów medycyny i prawa. Jest autorem trzech książek i bohaterem jednego filmu dokumentalnego „Śmiertelne życie” (przedpremierowy pokaz odbył się w tym miesiącu).

   O hospicjum mówi, że nie jest to „one way ticket”. Choć sam jest śmiertelnie chory cały czas pracuje, pomaga umierającym w hospicjum i wspiera ich bliskich. Stara się oswoić ich ze śmiercią. Buduje głębokie i autentyczne relacje z ludźmi. Do każdego podchodzi indywidualnie i nie przechodzi obojętnie obok nikogo. Nie licytuje się z chorymi, kto ma gorzej. Stara się być oparciem. Nie znosi histeryzujących kobiet i potrafi je „opieprzać” (dokładnie tego słowa używa). Jest szczery. Niemal wszyscy lgnął do niego i tulą się emocjonalnie. Zarówno ci wierzący, jak i ci, którzy w Boga nie wierzą. A on motywuje do „życia na pełnej petardzie”.

Czego się boi?

   „To, co się dzieje w tej mojej bańce, w mojej głowie, uważam za cud pełzający. Można powiedzieć, że pełzniemy sobie we trójkę: Pan Bóg, glejak i ja. I oby jak najdalej. Cieszę się z tego pełzającego cudu.” Tak napisał w swojej książce „Życie na pełnej petardzie”. I choć kalendarz ma wypełniony hen do przodu, choć jest oswojony ze śmiercią i pełen pozytywnej energii, to tak, jak każdy śmiertelnie chory, czuje strach. W wielu wywiadach powiedział, że najbardziej boi się niesprawności intelektualnej, ponieważ miał już przedsmak takiego stanu. Boi się też tego, że nie będzie bezradny fizycznie i ktoś wówczas nim wzgardzi. Jest zdania, że „człowiek ma powinność dawania od siebie, chorzy też nie powinni się z niej zwalniać. Jak po operacji musieli mnie włożyć w pieluchę, byłem ubrudzony od pleców do kolan, a cudowne pielęgniarki mnie myły, to czułem się zobowiązany chociaż podnieść się na łokciu, żeby im było łatwiej. Żeby chociaż tyle im dać. (…) Co będę mógł dać, kiedy będę nieprzytomny? Moją bezbronność i zaufanie. I oddech, i ciepło, i bliskość.”

Szczery luzak

   Ten duchowny (dla niektórych kontrowersyjny) używa słów „profeska”, „na wypasie”, „palant”, „opieprzać”. Otwarcie mówi, że smakuje mu piwo w Warsie, kiedy gdzieś jedzie pociągiem. Nie próbuje ukryć, że w szkole nie chodził na religię i że wychował się w rodzinie ateistów, a kiedy poczuł powołanie, odrzucili go jezuici. Ma ogromny dystans do siebie, poczucie humoru i uwielbia łamać konwenanse. Nosi koszulkę z napisem „Jestem odważny i dziki” i powiedział, że chętnie by się znalazł w piekle z Jurkiem Owsiakiem. I jak nie lubić takiego księdza? Nic dziwnego, że na jego msze przychodzą tłumy.

   „Jakiś czas temu, jeszcze zanim zachorowałem, przez cały dzień chodziła za mną jedna dziennikarka, która jak refren powtarzała: dlaczego ksiądz to robi? Byłem mocno wściekły i sprzedawałem jej jakieś banały. W końcu rąbnąłem prosto z mostu: bo ja naprawdę mocno wierzę, że Pan Jezus NAPRAWDĘ (napisz to wielkimi literami) zjednoczył się z każdym człowiekiem. No i jeszcze te moje ulubione słowa Jezusa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Według mnie Jezus ma tu na myśli wszystko, co robimy, w każdym wymiarze naszego życia. I tam nie ma gwiazdki ani przypisu: w takiej a takiej sytuacji ta zasada nie obowiązuje. Uważam, że właśnie to jest prawdziwe chrześcijaństwo. Do tego wzywa Chrystus, który wisząc na krzyżu, wybaczył łotrowi. Nie ma wyjątków. No, kurwa mać, albo się w to wierzy, albo to jest mit!” – z książki „Szału nie ma jest rak”.

Nauczyciel umierania

   1 czerwca 2012 roku u księdza Jana po raz drugi zdiagnozowano raka. Dwa lata wcześniej miał nowotwór nerki, który usunięto operacyjnie. Za drugim razem okazało się, że ma glejaka. Z medycznego punktu widzenia to maksymalnie pół roku życia. Kapłan doskonale wiedział co oznacza diagnoza. Nigdy jednak nie epatował chorobą. Nie lubi też „pornografii umierania”. Duchowny na swoim przykładzie pokazuje, że osoba śmiertelnie chora może normalnie żyć, pracować, cieszyć się. Ma też prawo mówić o godności i sposobie swojego umierania.

    Ksiądz Jan doskonale wie, jak fizycznie wygląda śmierć. Stale dotyka też jej duchowego, nienamacalnego aspektu. Z całą pewnością nie potrafi zliczyć ilu osobom towarzyszył w ostatnich chwilach. Jak widzi swoje ostatnie chwile?

   „Kiedyś dziennikarka zapytała, co bym zrobił, wiedząc że następnego dnia umrę. Poszedłbym do spowiedzi, przyjąłbym Komunię Świętą, w miarę możliwości odprawił Mszę. A jakby jeszcze wystarczyło siły i czasu, to zjadłbym pyszną, krwistą polędwicę medium red w sosie pieprzowym lub rokforowym i popił butelką dobrego, czerwonego wytrawnego wina rioja. W tej kolejności.” – z książki „Życie na pełnej petardzie”.

                                          petardzie  rak  grunt

Udostępnij:
19 lutego 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W przypadku naruszenia Regulaminu Twój wpis zostanie usunięty.