Znachor to pozycja, która znana jest przede wszystkim jako film. Nie ma w tym nic dziwnego biorąc pod uwagę, że pozycja puszczana jest kilka razy w roku. Sama jako zapalona czytelniczka o książce dowiedziałam się w zeszłym roku.
Zwykle jest tak, że jak najpierw ogląda się film, a potem czyta podstawę na której został nakręcony, cała magia znika. W tym przypadku było jednak inaczej i powiedziałabym, że było to swoistego rodzaju uzupełnienie brakujących informacji.
Powieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza jest z 1937 roku, a jednak miałam wrażenie, że przeniosłam się gdzieś dalej. Cała ta galanteria, delikatne uczucia narastające powoli (jednak w sposób ujmujący) po prostu chwyta za serce.
Wypadałoby jednak nakreślić o czym to w ogóle jest.
Znany ze swoich niesamowitych umiejętności chirurg Rafał Wilczur wraca po pracy do domu. Ten dzień jest dla niego szczególny, jednak zamiast świętowania czeka na niego list od żony. Kobieta postanawia oddać się porywom serca i informuje mężczyznę, że odchodzi. Załamany upija się do nieprzytomności. Budzi się w rowie, co pewnie dla wielu w dzisiejszych czasach nie jest czymś dziwnym, jednak traci on pamięć. Nie wiedząc kim jest, ani skąd przyszedł, zaczyna chodzić po kraju w poszukiwaniu pracy. Po kilkunastu latach tułaczego życia trafia do młyna, gdzie operuje kalekiego syna gospodarza i zaczyna leczyć ludzi. Jego inteligencja i dobro przyciągają do niego ludzi, jednak nie wszyscy życzą mu dobrze.
Jeśli ktoś nie widział filmu i najmniejszym stopniu nie orientuje się w fabule mógłby stwierdzić, że książka nie wydaje się zbyt ciekawa, jednak nic bardziej mylnego!
Poza Rafałem Wilczurem mamy też historię młynarza i klątwę, która podobno nawiedza rodzinę. Do tego wszystkiego dochodzi mezalians między młodym hrabią Czyńskim, a Marysią- piękną i inteligentną sierotą, która pracuje jako ekspedientka w sklepie.
Ku uciesze miłośników romansów! Wątek miłosny ściga się z historią samego włóczęgi, a więc możemy nastawić się na szybsze bicie serca częściej niż sugerowałby to opis początkowy książki, a nawet tytuł.
Niektóre dialogi wprost były wyjęte z powieści i włożone do filmu przez co w głowie widziałam całą scenę. Porównywanie książki do ekranizacji pewnie nie byłoby dobrym pomysłem, gdyby nie to, że pierwotnie Znachor pisany był jako scenariusz. Został odrzucony, a autor przerobił go na powieść. Film tak czy inaczej zrealizowano.
Zaspokojone zostały wszystkie moje pragnienia. Nawet postać miejscowego lekarza w przybliżeniu wydawała się bardziej ludzka (pamiętacie tego buca z wąsem, prawda?) .
Cóż... pozostaje mi tylko polecić Wam tę pozycję!
Opinia bierze udział w konkursie