"Złote lata polskiej chuliganerii" Piotra Ambroziewicza to ciekawa opowieść o Polsce lat 1950-1960, napisana z wielką znajomością tematu, ale i z poczuciem humoru. Dzięki temu całość połyka się jednym tchem.
Kim jest chuligan? Jestem pewna, że gdyby zadać to pytanie przypadkowo wybranej setce osób, odpowiedzi byłyby bardzo różne ? od potępieńczych definicji, poprzez neutralne konteksty, aż do pełnej wyrozumiałości, gdyż chuligan bywa nieraz mylony z łobuzem, który może okazać się całkiem sympatyczny. Ileż to bowiem razy rodzice nazywają swoje dziecko łobuziakiem, nie nadając temu znaczeniu negatywnego zabarwienia.
Chuligan w ujęciu Piotra Ambroziewicza również nie jest pojęciem jednoznacznym. Autor porównuje np. chuliganerię z bikiniarzami, udowadniając, że nie są i nie powinny to być synonimy. Bikiniarze byli bowiem przede wszystkim buntownikami, którzy ubiorem, fryzurami i stylem bycia wyrażali swój bunt wobec zastanej, szarej i siermiężnej rzeczywistości. Ich kolorowe skarpetki do dziś mają symboliczny charakter i chyba najbardziej kojarzą się z tą subkulturą sprzed lat.
Chuligani ? w przeciwieństwie do bikiniarzy ? mieli skłonności do przemocy, nie tylko kradli, zastraszali i napadali, ale również gwałcili i potrafili pobić śmiertelnie kogoś, kto z jakichś przyczyn nie przypadł im do gustu.
W latach 50. i 60. minionego stulecia te dwie grupy zostały jednak wrzucone do jednego worka przez milicjantów i władze, którym mocno nie w smak były barwne skarpety, wąskie spodnie i oryginalne krawaty, nie mówiąc o "wrogiej i imperialistycznej" muzyce jazzowej, której nawet nie uważano za muzykę.
Piotr Ambroziewicz ukazuje nie tylko społeczny i socjologiczny wizerunek dawnego chuligana, łobuza i bikiniarza. Często sięga po przykłady z literatury, na czele ze "Złym" Leopolda Tyrmanda, oraz z filmu (np. "Piątka z ulicy Barskiej" czy "Sprawa do załatwienia" z Adolfem Dymszą).
Bardzo interesujące są fragmenty poświęcone językowi chuliganerii, która ? na wzór gwary więziennej ? posługiwała się wewnętrznym językiem, działającym na zasady grypsery. To nie tylko pojedyncze słowa, zwroty, ale i swoiste listy przykazań, lapidarne przyśpiewki oraz całe, nieraz wielozwrotkowe piosenki (np. "Idzie Figus Targową ulicą").
Co ciekawe, do grona chuliganów zaliczano przede wszystkim chłopców i młodych mężczyzn. Kobiety należały w tym gronie do rzadkości, gdyż traktowano je z lekceważeniem i pogardą. Autor pisze jednak o nielicznych przypadkach chuliganek, które zyskały sobie uznanie płci przeciwnej i nieraz przewodziły przestępczym grupom w sposób wyjątkowo brutalny.
Zjawisku chuliganerii w latach 1950-1960 wydano zdecydowaną walkę, porównując je w środkach masowego przekazu do wykolejeńców i amerykańskich, młodocianych gangów. Polowano i na rzeczywistych przestępców, i na zwykłych chłopaków, którzy uraczyli się na wiejskiej zabawie samogonem, po czym nakrzyczeli na sołtysa i wybili kilka szyb w remizie.
Procesy jednych i drugich opisywano na łamach prasy, przestrzegając "uczciwe, socjalistyczne społeczeństwo" przed kontaktami z wywrotowcami i zachęcając do donosów.
Piotr Ambroziewicz przywołuje w swej książce wiele udokumentowanych przykładów, anegdot i fragmentów z dawnych gazet. Opatruje je zabawnymi, satyrycznymi komentarzami, co bardzo ubarwia treść.
Niewątpliwą zaletą jego monografii jest zgrabne połączenie bogatej, szczegółowej wiedzy z lekkim, humorystycznym przekazem. Dzięki temu całość czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy.BEATA IGIELSKA