Historia jest prosta: mężczyzna szuka zaginionej żony; pomaga mu w tym pracownica Biura Poszukiwań, wychodząc nieco poza swoje kompetencje; żona zostaje odnaleziona. Koniec. Nie, nie zdradziłam właśnie całej fabuły ? aż tyle można się dowiedzieć z pierwszej strony ?Zamrożonego czasu? Anny Kim. Bo tak naprawdę nie historia jest tu najważniejsza, ale to, czego dowiadujemy się mimochodem. Losy głównego bohatera oraz jego pomocnicy stanowią tylko pretekst do snucia opowieści. O czym? To bardzo trudne i rozległe pytanie. Na pierwszym planie widzimy zagmatwane historie ludzi w Kosowie tuż po wojnie końca lat 90. A zatem: bratobójcze napady, uprowadzenia, wyssane z palca zarzuty, bezpodstawne wyroki, tortury, masowe zbrodnie. Specjalne miejsce w opowieści zajmuje oczywiście Luan, główny bohater, który od siedmiu lat czeka na wiadomość o losach zaginionej żony. Nie bez znaczenia jest fakt, iż nie było go na miejscu podczas uprowadzenia ? wracał właśnie z Wiednia, gdzie w budce z kiełbaskami zarabiał na utrzymanie całej rodziny.
Część tekstu poświęcona jest również ludziom profesjonalnie zajmującym się poszukiwaniami ? tym, którzy zbierają szczegółowe do granic możliwości informacje o zaginionych, oddzielają z nich ziarna od plew, prowadzą ekshumacje masowych grobów, dopasowują rozczłonkowane szczątki, próbują zobaczyć w nich poszukiwane osoby. Czy można robić takie rzeczy bez szkody dla własnej psychiki? A jeśli nie, należy kontynuować mimo wszystko czy można bez wyrzutów sumienia odpuścić? Te pytania pozostają bez wyjaśnienia.
Jednak powiedzieć, że ?Zamrożony czas? jest tylko o ludziach zaginionych podczas wojny, to nic nie powiedzieć. Kim tka bowiem swoją opowieść w taki sposób, iż jest ona równie osobista, co uniwersalna. Na drugim planie mamy więc przeżywanie straty bliskiej osoby, potrzebę ostatniego pożegnania, przemijanie, poszukiwanie granic człowieczeństwa i śladów jego tożsamości, konfrontację z cudzym nieszczęściem i jej wpływ na postrzeganie własnego losu. Z pewnością nie wymieniłam nawet połowy tematów. Zadziwiające jak wiele autorka potrafiła zmieścić na stu trzydziestu (z małą górką) stronach. Język, jakim Kim się posługuje, sprzyja tej nadzwyczajnej zwięzłości ? jest sentencjonalny, poetycki, nasączony znaczeniami. Zbudowany z niekończących się zdań, przepleciony pogrubioną czcionką oraz kursywą, które pełnią funkcję dodatkowych znaków interpunkcyjnych. Kim nie nadużywa słów, jej sposób pisania jakby ociosano z wszystkiego, co zbędne. Czasem nawet do granic zrozumiałości. Mimo to autorka nie traci nic z płynności tekstu. Ta sprawność językowa jest niesamowita. Należy także oddać sprawiedliwość tłumaczce, Sławie Lisieckiej, bez której owa gratka literacka byłyby niedostępna dla polskiego czytelnika.
Jest w ?Zamrożonym czasie? też część jaśniejsza, niemal reporterska. Znajdziemy tam albańskie tradycje ? nie tylko pogrzebowe, ale weselne czy związane z oczekiwaniem i narodzinami dziecka. Dla polskiego czytelnika Anno Domini 2021 to opowieści ze skansenu na drugim końcu świata. Skłaniają jednak do refleksji nad naszymi aktualnymi zwyczajami, każą zastanowić się czy czegoś nie tracimy we wszechobecnym biegu i społecznym dystansie ? w rozumieniu całkiem przedpandemicznym, jako atomizacji społeczeństwa, rozpadu lokalnych więzi. Doświadczenie lock down?u tylko potęguje ten efekt.
Wróćmy jednak do języka. Każda próba opisu tej powieści jest z góry skazana na niepowodzenie ? właśnie z tego powodu. Język w powieści Kim jest tak pojemny, a zarazem precyzyjny, że z gracją ujmuje to, co nieuchwytne ? cały ten ferment, który dzieje się w ludzkiej głowie poturbowanej przez dramatyczne wydarzenia. I to zarówno tej poszukującej bliskich, jak i tej, która tylko w tym pomaga (choć ?tylko? to niezbyt odpowiednie słowo, bo ?ratowanie tworzy blizny? jak pisze autorka).
Powieść Anny Kim kojarzy mi się z wokalem liderki zespołu Guano Apes, Sandry Nasić. Potrafi w jednym utworze zaśpiewać dźwięcznym, dziewczęcym głosem, by po chwili ryknąć growlem prosto z trzewi. Raz anielsko, raz diabelsko. I tak czyta się ?Zamrożony czas?. Lekkie i trafne spostrzeżenia, poetyckie ciągi skojarzeń przeplecione zostały rozdzierającą pustką, rozpaczą relacjonowaną na gorąco z głowy rozpaczającego i opisami identyfikacji ludzkich szczątków z masowych grobów.
Historia, którą opowiada Kim jest naprawdę prosta. Prawdopodobnie bez trudu można by znaleźć podobną ? w rzeczywistości czy też w literaturze. Wojna w Kosowie nie była wszak jedyną, a okrucieństwo znamy w naprawdę wielu odsłonach. Jednak autorka snuje opowieść w sposób intymny i czuły względem swoich bohaterów. Prowadzi kamerę niczym Kieślowski, posługując się kilkoma narracjami (w tym jakże rzadką drugą osobą liczby pojedynczej). Sprawia, że czytelnik rezonuje emocje bohaterów, odczuwa zapazuchowo, niemal pod skórą.
?(...)w mojej głowie instrukcja: okrążać ból ?
Nie dotykać go słowami, nigdy nie dotykać słowami.?
Wbrew temu, co pisze Kim, oddaje ona ból bardzo precyzyjnie. Mapuje kolejne ropiejące duchowe rany. Udaje się jej ich dotknąć, pomimo okrążania słowami. A może właśnie dlatego. Obchodzi to, co najgłębiej w człowieku, po cichu, na palcach. Milczy albo ?mówi po umarłemu?, bo tylko w takim języku można opisać to, co dzieje się w człowieku dotkniętym wojną.