Główna bohaterka książki zatytułowanej "Zamknięte drzwi" autorstwa Zofii Wójcik to kobieta dobiegająca już 50-tki. Obecnie mieszka w Anglii. Matka i babka. Pewnego dnia spotyka znajomą z dawnych lat. Zaprasza ją do siebie na "pogaduchy". Bardzo dawno się nie widziały i pragną powspominać. W trakcie rozmowy koleżanka proponuje jej, aby napisała książkę o swoim życiu. I właśnie wtedy ożywają traumatyczne wspomnienia z jej przeszłości...
Natalia - takie otrzymała imię przy chrzcie. Urodziła się jako trzecie dziecko. Jej matka nie chciała, aby się narodziła. Modliła się o poronienie. Jednak nasza bohaterka przyszła na świat zdrowa. Przez całe życie nie usłyszała od matki dobrego słowa. Rodzicielka wyzywała ją od kurew. Tylko ojciec ją kochał i wspierał. Jednak umarł, gdy Natalia miała 7 lat. Po jego śmierci było coraz gorzej. Była traktowana jak parobek. Jak gorszy gatunek. Nawet psa lepiej traktowano.
Wreszcie Natalii wydaje się, że odnalazła szczęście w ramionach mężczyzny. Rodzą się kolejne dzieci. Myśli, że odnalazła swoje upragnione bezpieczne miejsce na ziemi. Jednak wszystko okazuje się tylko chwilową ułudą. Mrzonką. Kobieta zostaje zaszczuta, poniżona, zagoniona w kozi róg przez "watahę wilków". A są nią członkowie jej rodziny. Jej najbliżsi. Odwracają się od niej, stają przeciwko niej. Pragną ją zniszczyć, znieważyć. Za wszelką cenę. Nie wahają się użyć wszelkich sposobów...
Cała historia przeraża, szokuje. Czytając momentami nie byłam w stanie uwierzyć, że ktoś faktycznie mógł przeżyć taką gehennę. I to stworzoną przez najbliższych. Gdzie prowodyrem wszystkiego co najgorsze była matka. Osoba, która mi kojarzy się z lwicą broniąca swych małych. Gotową poświęcić wszystko dla ich dobra. Zawsze walczącą o ich bezpieczeństwo. Niestety Natalia nie miała takiej matki. Może lepiej gdyby w ogóle jej nie miała. Gdyby została oddana do domu dziecka. Może miałaby lepsze dzieciństwo. A może jedynym dobrym rozwiązaniem w tej sytuacji byłoby to wymodlone, matczyne poronienie. Ileż cierpienia by jej to oszczędziło...
Zapewne są osoby, które nie miały szczęśliwego dzieciństwa. Z powodu biedy, głodu. Jednak brak miłości matczynej jest moim zdaniem najgorszy. Niekochane dziecko wini siebie. Nie może zrozumieć, dlaczego jest odrzucone. Zamyka się na otaczający świat. Ucieka do świata fantazji, gdzie jest szczęśliwe. Jest w pewnym sensie nie do końca wykształcone. Jak zepsuta lalka. I niestety już nic nie jest w stanie spowodować, że zapomni, że stworzy udane relacje z otoczeniem, że uda mu się wydostać z tej matni, że zrzuci maskę i otworzy w końcu "zamknięte drzwi"...
Choć ta historia mieści się zaledwie na 166 stronach, nie byłam w stanie przeczytać jej za jednym razem. Musiałam robić częste przerwy. Trudno było mi unieść ten cały dramat. Łzy płynęły mi po policzkach, czułam ogromne współczucie i ogarniał mnie smutek. Autorka przedstawiła ją z ogromną szczerością używając dosadnego języka. Uważam, że częste wulgaryzmy w tym przypadku są jak najbardziej uzasadnione. Bez nich historia straciłaby swój tragiczny wydźwięk. Nieraz potrzeba ostrych słów, aby inni ujrzeli prawdę. Z pewnością jeszcze przez długi czas nie zapomnę o Natalii i opowiedzianej przez nią traumie...