Zakon Drzewa Pomarańczy, czyli najpopularniejsza książka ostatnich tygodni zarówno w Polsce, jak i zagranicą. Potężna dawka fantastyki w najlepszym wydaniu. O czym opowiada ta ponad tysiącstronicowa cegła?
Pierwsze, co rzuca się w oczy to ogromna mapka na początku książki - ogromna, bo aż na trzy strony. Jednak najlepiej poznajemy królewiectwo (nie królestwo!) Inys, którym włada Sabran IX. Na jej barkach spoczywa ogromny ciężar odpowiedzialności. Przede wszystkim musi wydać na świat córkę, która przejmie władzę nad królewiectwem, a przy okazji wybrać odpowiedniego kandydata na męża, dzięki czemu nawiąże nowy sojusz. Tymczasem sytuacja polityczna staje się coraz bardziej niebezpieczna dla wszystkich, skrytobójcy tylko czekają na okazję, aby pozbyć się Sabran i zniszczyć Inys. Ead Duryan ma za zadanie bronić królowej, choć w rzeczywistości podlega zupełnie komuś innemu - tajemniczej organizacji czarodziejek.
W międzyczasie czytelnik poznaje drugą stronę mapy, czyli Wschód. Na Wschodzie spotykamy przede wszystkim Tane, która jest gotowa poświęcić dosłownie wszystko, żeby tylko spełnić swoje marzenie. Tane chce zostać jeźdźcem smoków, ale ten zaszczyt spotyka nielicznych. Wschód i Zachód nie potrafią dojść do porozumienia nawet w momencie, gdy wszystkim zagraża odradzająca się siła, gotowa zniszczyć wszystko, co napotka na swojej drodze...
Chyba jeszcze nigdy nie napisałam tak długiego wstępu, w dodatku unikając spojlerów. Nie dało się zrobić tego inaczej, ponieważ Zakon Drzewa Pomarańczy to naprawdę przeogromna, bardzo złożona powieść, z milionami bohaterów, wątków i wydarzeń. Jednak mimo swojej objętości i dość trudnej treści, czytelnik bardzo szybko i z łatwością poznaje świat wykreowany przez Samanthę Shannon.
Bohaterka, z którą związałam się najbardziej to zdecydowanie Ead. I to właśnie tę bohaterkę najbliżej poznajemy. Zaintrygowało mnie jej miejsce w królewiectwie Inys, jej charakter oraz historia. Jak to się stało, że buntownicza dziewczyna, która gardzi królową i nie jest za bardzo lubiana na dworze, przebywa właśnie tutaj? Przecież jest związana z zupełnie innym miejscem, o którym nikt inny nie ma pojęcia. Cała ta opowieść jest naprawdę wciągająca, szczególnie, że relacja między Ead a Sabran ulega gigantycznej zmianie, co zaskoczy chyba wszystkich czytelników.
Zakon Drzewa Pomarańczy to zdecydowanie feministyczna powieść, o kobietach, ale nie tylko dla kobiet. Moim zdaniem Samantha Shannon napisała książkę w duchu zdrowego feminizmu, tzn. nie obrażając przy tym mężczyzn i nie umniejszając ich roli w życiu. Wyszło jej to lepiej niż Bolesławowi Prusowi w Emancypantkach, gdzie każda kobieta jest delikatnie mówiąc głupiutka, więc ewidentnie coś poszło nie tak. Tutaj Samantha Shannon świetnie pokazała, że kobiece postacie mogą być wspaniałe, że kobiety potrafią stworzyć potężne państwo i zajmowaćsię czymś więcej, niż tylko plotkami i romansami. Uważam, że pomysł z królewiectwem jest jak najbardziej trafiony.
Czy w książce tak powszechnie wychwalanej coś mogło pójść nie tak? Wydaje mi się, że autorka przesadziła z fabułą, przez co mnogość wydarzeń, intryg, bohaterów i miejsc po prostu przytłacza czytelnika. W którymś momencie książki byłam już zmęczona fabułą, która rozwijała się w tak różnych kierunkach, że naprawdę czasami trudno było odnaleźć się w tym wszystkim. Myślę, że autorka mogła z czegoś zrezygnować albo z jednej książki stworzyć kilka tomów.
Mimo wszystko przy Zakonie Drzewa Pomarańczy spędziłam kilkanaście (o ile nie kilkadziesiąt) godzin poznając wspaniały świat smoków, magii, silnych kobiet i tajemniczych miejsc. Jeśli macie ochotę na potężną książkę, przy której spędzicie sporo czasu delektując się fantastyką, koniecznie sięgnijcie po najnowszą powieść Samanthy Shannon! Do wyboru macie dwie wersje - dwa tomy w miękkiej oprawie lub jeden tom w twardej oprawie. Nie daję tej książce najwyższej noty, raczej 4/5, ale to nadal bardzo wysoka ocena! Podsumowując, polecam i czekam na Wasze opinie. :)