Dawno nie przeczytałem książki, która by tak mną wstrząsnęła. Wydarzenia opisane w książce są dla mnie szokujące. Ta książka zmusza do zastanawiania się nad naturą zła w człowieku. Zadziwiające jest to, że ilość przypadków przemocy i przemocy seksualnej wobec dzieci w placówkach na wyspie Jersey była tak wielka. Mała wyspa, a tak wiele przypadków. Odczuwałem to jak kumulację zła. Przerażające w książce jest to, że ludzie dorośli ludzie funkcjonujący w tych placówkach mogli w taki sposób postępować, a inni jakby tego nie widzieli, a ważne osoby w społeczeństwie kryły to co się działo lub nawet były współwinne, tuszowały sprawy, lub udawały, że o niczym nie wiedzą. Wychowankowie tych miejsc, ofiary tej przemocy nie potrafili bardzo często odnaleźć się w dorosłym życiu, mieli problemy psychiczne, albo co gorsza przenosili te złe wzorce zachowań jeszcze w tych ośrodkach lub już po ich opuszczeniu. To zło się rozprzestrzeniało, zatruwało ludzi. Wstrząsające jest też to, że gdy już sprawa wyszła na wierzch bardzo wyraźnie dalej byli ludzie, którzy chcieli to zasypać milczeniem, ale nawet zastraszeniem, szantażem. Struktura funkcjonowania tej małej społeczności wyspy Jersey wytworzyła jakieś patologiczne formy reakcji i wzajemnych relacji między ludźmi. Odczułem to jakby była wszystkomogąca mniejszość i zastraszona, milcząca większość. W tak małej społeczności ta druga grupa z trudem zaczęła jednak upominać się o swoje prawa wspierana przez ludzi spoza wyspy. Podziwiam ludzi, którzy odważnie przeciwstawili się temu złu, choć niestety zapłacili za to wysoką cenę. Książka jest zdecydowanie warta przeczytania, ale jest lekturą mocno osiadającą w głowie i przemyślenia jej dotyczące jeszcze długo będę się we mnie kłębiły. Sytuacje w niej opisane są tak drastyczne, że nie łatwo jest je sobie jakoś w głowie ułożyć. Normalny człowiek nie jest w stanie tego zrozumieć, jak można tak krzywdzić dzieci.