Historia NBA pełna jest postaci wybitnych. Takich które swoimi popisami zapierały dech w piersiach zwykłych śmiertelników i takich, które sprawiały, że koszykówka stawała się coraz popularniejsza nie tylko na kontynencie amerykańskim, ale i na całym świecie. Wszystkie te gwiazdy, których nazwiska wymienić, nie pomijając żadnego, nie sposób, łączy jeden wspólny mianownik: wszystkie wnosiły do koszykówki jakiś nowy genialny element, który później był nieudolnie powielany. Jednym z takich zawodników był Steven Curry, który jednak różni się od pozostałych wielkich osobowości tym, że nie dąży do jak największej popularności i stara się zachowywać swoją prawdziwą tożsamość. Jest coś jeszcze, co wyróżnia go spośród innych gwiazd.
Pod koniec listopada 2018 roku na polskim rynku wydawniczym, nakładem krakowskiego wydawnictwa SQN, ukazała się książka Marcusa Thompsona II "Stephen Curry. Potrójne oblicze". Amerykański dziennikarz postanowił wziąć pod lupę karierę niewysokiego koszykarza i udowodnił, że jego wkład w rozwój NBA jest niebagatelny. Thompson II od ponad dekady pisze o klubie Curryego ? Golden State Warriors ? więc jego wiedza i podejście do tematu jest do bólu profesjonalne. Autor skupił się na tym, by przeanalizować karierę Stephena od samego początku i wyłuskać to, co sprawiło, że jest on koszykarzem wyjątkowym. W książce nie brakuje licznych cytatów z rozmów z osobami przyglądającymi się rozwojowi kariery Curryego na poszczególnych jej etapach czy opisów występów najdobitniej ukazujących wielki kunszt tego zawodnika. Nie brakuje też odniesień do jego prywatnego życia, choć jest ich niewiele, a także do sytuacji, które nie przyczyniały się do rozwoju kariery Stephena.
Wielki, bo?
Wiele osób zadaje sobie pytanie, co takiego niesamowitego jest w Stephenie Currym. Nie jest on autorem spektakularnych wsadów, a i w obronie nie stanowi zapory nie do przejścia. Najwięksi koszykarze w historii NBA, tacy jak Michael Jordan, Shaquille ONeal, Wilt Chamberlain, Magic Johnson i wielu innych, słynęli z tego, że ich gra zapierała dech w piersiach. Wsady robione przez nich były uznawane za prawdziwą maestrię i wzbudzały zachwyt nawet niezbyt wiernych fanów koszykówki. Słowem, każdy widz doceniał ich nieprzeciętne umiejętności, które przyciągały rzecze fanów na mecze ich drużyn.
A Curry? Pod koszem rywala nigdy nie był dominatorem. Jego niski jak na koszykarza wzrost (niespełna 190 cm) sprawiał, że musiał szukać innych sposobów na zdobywanie punktów dla swojej drużyny. Tak było od początku kariery, nie tylko za czasów gry w NBA. Stephen postanowił więc wykorzystać swoje największe atuty, czyli zwinność i umiejętność rzutów z dystansu, by stać się postrachem wszystkich drużyn najlepszej ligi koszykarskiej na świecie. Już od pierwszych występów Stephen zachwycał skutecznością rzutów za trzy punkty, ale wciąż wiele osób wątpiło, czy w NBA, przy potężnie zbudowanych obrońcach, będzie w stanie kontynuować taką grę.
Rzeczywistość pokazała, że powiedzenie "trening czyni mistrza" wciąż jest do bólu aktualne. Curry trafił do Golden State Warriors, w barwach którego zaczął zachwycać jeszcze bardziej. Zdecydowana większość jego rzutów z dystansu kończyła się powodzeniem, co było szokiem dla wielu ekspertów. Przed "erą Curryego" rzuty za trzy punkty nie były zbyt cenione, gdyż wiązały się z ryzykiem utraty piłki. Ich skuteczność nie była zbyt wysoka, toteż zawodnicy woleli próbować swoich sił rzutami z odległości jak najbliższej obręczy. Curry zadziwiał i rzucał za trzy jak na zawołanie, co sprawiło, że podejście całej NBA wobec rzutów z dystansu uległo radykalnej zmianie. Trenerzy zaczęli modyfikować swoje taktyki, szczególnie na mecze z Warriors, a i poszczególni zawodnicy poświęcali więcej uwagi temu elementowi na treningach. Wszyscy dostrzegli, że rzuty z dystansu mogą stanowić istotną wartość dodaną i umiejętne ich wykorzystanie może znacznie poprawić wyniki. Jednak mistrz jest tylko jeden i nikt nie był i nie jest w stanie osiągnąć takiej perfekcji jak Curry.
Curry miał to szczęście, że spotkał na swojej drodze ludzi, którzy potrafili pomóc mu w osiągnięciu wyżyn sportowej kariery. Niebagatelny wpływ na jego karierę miał jego ojciec, który w pewnym momencie polecił mu zmianę techniki rzucania. Stephen posłuchach swojego ojca, choć początkowo zmiana ta nie wyszła mu na dobre i stracił swoją niesamowitą wręcz skuteczność. Wiedział jednak, że wytrwałość popłaca i na treningach ciężko pracował, by z powrotem zachwycać rzutami z daleka. Jego instynkt nie zawiódł go i z czasem nie tyle odzyskał znakomitą skuteczność, co nawet jeszcze ją poprawił. Rada ojca okazała się trafiona i dzięki niej Stephen wyglądał tak, jakby rzucanie piłką do kosza z odległości ok. 10 metrów nie sprawiało mu żadnej trudności.
A więc czym dokładnie Curry skradł serca fanów?
Ludzie pokochali Stephena, gdyż zobaczyli w nim skromnego chłopaka, który poza halą ma szczęśliwą rodzinę, dzieci i niczym nie odróżnia się od pozostałych ludzi. Jest takim zwykłym facetem, z którym można porozmawiać na każdy temat. A swoją wielką karierę zawdzięcza nie potężnym warunkom fizycznym czy wielkiej sile, ale wytrwałej pracy. Pokazał, że w koszykówce jest miejsce dla każdego, jeśli tylko jest się gotowym na ciężką pracę. Nie trzeba mieć 210 cm, żeby seryjnie zdobywać punkty. Do kosza można rzucać przecież z każdej pozycji, a skuteczność w znacznej mierze jest uzależniona od tego, ile prób wykonamy podczas treningu i ile włożymy w nie wysiłku i poświęcenia. Rozwijając swoje atuty, które są różne w przypadku wszystkich osób, można osiągnąć bardzo wiele.
Kariera Curryego nie jest jednak usłana różami. Nie chcę, by teraz wszyscy postrzegali go jedynie jako zawodnika, który spędził na treningach tysiące godzin i temu zawdzięcza swoją wielkość. Stephen musiał przezwyciężyć niemałe problemy zdrowotne, by znaleźć się na szczycie. Wiele razy borykał się z problemami z kostką, które uniemożliwiały mu przemieszczanie się po parkiecie z kocią zwinnością. W pewnym momencie doszło do tego, że Steph musiał poddać się operacji, a następnie rehabilitacji. Jednak po raz kolejny pokazał cechy, które świadczą o jego wielkości, czyli wytrwałość i upór w dążeniu do perfekcji. Curry cały czas zmaga się z mniejszymi lub większymi urazami, ale ci którzy go znają wiedzą, że za każdym razem Steph będzie wracał na boisko silniejszy. Zawsze udaje mu się wrócić na boisko i na powrót zachwycać znakomitą skutecznością rzucając z daleka. W tym elemencie nikt nie potrafi mu dorównać i nie wiadomo, kiedy to się zmieni. Curry jest jeden i jako pierwszy wyniósł rzuty za trzy do rangi zabójczej broni. Niektórzy eksperci sugerują, że Curry posiada niesamowitą, genialną wręcz, zdolność czucia piłki w ręku i odpowiedniego jej rzucania poprzez napinanie poszczególnych mięśni z odpowiednią siłą. To wielki dar, który nie zdarza się często, ale by był użyteczny, musi być poparty ciężkim treningiem.
Wielka kariera i wielkie osiągnięcia
Wymienienie wszystkich osiągnięć Stephena Curryego byłoby zadaniem zbyt żmudnym. Dla kronikarskiego porządku powiedzmy jednak, że jest on dwukrotnym MVP sezonu zasadniczego NBA (2015 i 2016), dwukrotnym mistrzem świata (2010 i 2014) i dwukrotnym mistrzem NBA (2015 i 2017). Lista ta, szczególnie jeśli chodzi o sukcesy reprezentacyjne, byłaby jeszcze bardziej okazała, ale wcześniej wspomniane kontuzje uniemożliwiły Stephenowi udział w kilku ważnych imprezach.
Oddajmy szacunek mistrzowi
Stephen Curry, mimo olbrzymiego wkładu w rozwój koszykówki w ostatniej dekadzie, wciąż nie przez wszystkich jest wymieniany w gronie najznakomitszych postaci NBA. Wciąż są tacy, którzy kwestionują jego wielkość i odmawiają mu miejsca obok takich postaci jak Jordan, ONeal czy Duncan. Jednak większość osób twierdzi, że Curry już jest jednym z GOAT (Greatest of All Time). Tak też istotnie jest i z pewnością to ten niewysoki chłopak z kozią bródką sprawił, że na rzuty za trzy zaczęto patrzeć z zupełnie innej perspektywy i traktuje się je o wiele poważniej. Steph sprawił, że koszykówka w najlepszym wydaniu zmieniła swoje oblicze i jednocześnie pokazał, że każdy może znaleźć w niej swoje miejsce. Właśnie dlatego warto bliżej zapoznać się z jego postacią.