Kupiłem tę powieść, jak wiele innych, w Internecie. Wyboru dokonałem trochę przypadkowo, z potrzeby uzupełnienia kwoty, dzięki której mogłem uniknąć kosztów wysyłki. Dlaczego jednak przeczytałem ją jako drugą, odkładając na później te, na których zależało mi najbardziej? Bo ja wiem? Może przez tytuł? Całkiem zgrabny. A może przez okładkę? Nie, chyba nie przez nią. Prawdę powiedziawszy ma ona niewiele wspólnego z treścią powieści. To znaczy, scena usprawiedliwiająca zamysł grafika istnieje, ale tylko jedna. Chociaż po pierwszych zdaniach jeszcze tego nie wiedziałem.
To nie jest klasyczna sensacja. Nie ma tu pościgów, strzelanin, zawiłych intryg, spisków? no może trochę przesadzam? i trochę przynudzam, więc do rzeczy.
Bohaterem jest Krzysztof Wójcik, komisarz z wydziału kryminalnego, policjant o sporym doświadczeniu zawodowym. To właśnie owo doświadczenie doprowadziło go na skraj kariery i psychicznego załamania. Za wszelką cenę stara się jednak nie poddawać, szukając spokoju w sporych ilościach wypijanego alkoholu, prostytutkach (z jakiegoś powodu gustuje tylko w nich) i planie, który tak naprawdę trzyma go jeszcze przy życiu. Bo nasz komisarz chce odejść ze służby, ale nie w emerytalną niepewność, tylko w miejsce, które sobie upatrzył, leśne ustronie z zaniedbanym stawem rybnym. Chce zamienić je w turystyczną oazę, zapewniając sobie spokój na resztę życia. Fajnie, prawda?
Problem polega na tym, że ziszczenie tej wizji kosztuje. Tym trudniejszą jest jej realizacja z pensji policjanta, do tego odstawionego na boczny tor z powodu podjętej niegdyś brzemiennej w skutkach decyzji. Dlatego wraz ze swoim szefem, zajmuje się świadczeniem usług dla przedstawicieli półświatka, wykorzystując pozycję i możliwości stróżów prawa. Taka postawa nie tworzy pozytywnego obrazu bohatera, ale muszę przyznać, że jest w nim coś pociągającego, co w miarę rozwoju historii zbliżało mnie z tym człowiekiem, który chce mieć wreszcie święty spokój. Niestety, podobne pomysły na w miarę łatwy grosz, z reguły kończą się źle, o czym przekonuje się boleśnie nasz pan komisarz...
Trzeba przyznać, że autor, czyli Leszek Celer, napisał opowieść o walczącym o swoje, rozczarowanym otaczającą go rzeczywistością bohaterze w sposób sprawny i bez przynudzania. Naprawdę czyta się ją dobrze, każda scena wydaje się przemyślana i nie ma książce zbędnych przebiegów. Każda postać posiada określony charakter i ma do odegrania swoją rolę, krok po kroku budując intrygę, aż do jej rozwiązania. A zakończenie powieści nie jest tuzinkowe. Jest zaskakujące, ale nie z powodu przewrócenia do góry nogami wszystkiego, co dotychczas wydawało nam się jasne i zrozumiałe, albo z powodu Grande Finale z fajerwerkami, pościgami i walką, z którą tak naprawdę nie mieliśmy w powieści prawie do czynienia. Nie, zakończenie jest, można by rzec, ?subtelne?, ale jak dla mnie, bardzo satysfakcjonujące. Lubię tak podane potrawy z płatkiem czekolady na zakończenie obfitego posiłku ? nie, nie pękłem z przejedzenia.
Czytam sobie, co napisałem i stwierdzam, że nie opisałem akcji. I dobrze. To nie moje zadanie, powinniście poznać ją, czytając książkę. A warto. Naprawdę.
Opinia bierze udział w konkursie