Rozczarowanie. Pierwszą powieścią tego autora, którą przeczytałem był "Dobry omen". Zachwyciłem się. Kilka kolejnych powieści również zachwyciły mnie poziomem humoru. Niestety od dawna już ten poziom się obniża, żarty stają się coraz bardziej przewidywalne, typowe i oklepane wręcz. I oto niespodzianka. W tej konkretnej powieści owych Paratchettowych perełek słownych, zabawnych skojarzeń praktycznie nie ma wcale. Uff, co za ulga. Wreszcie nie muszę odczuwać zażenowania. Niestety, jednak bez tej specyfiki akcja powieści nie odbiega poziomem od przeciętnego kryminału fantasy z Jean Cloud VanDammem w roli głównej. Być może to moja wina. Przyznam się, że angielska literatura okresu Victoriańskiego zawsze wydawała mi się wyjątkowo niestrawna. Wręcz nudna. A tutaj wyczuwam wręcz jakieś (w zamyśle) zabawne nawiązania do Dickensa, czy innych lokalnych (angielskich) znakomitości tego okresu. A ja nie byłem w stanie przebrnąć więcej niż przez kilka stron Oliviera Twista czy wybrane rozdziały Sagi rodu Forsytheów. Więc w moim przypadku czytanie tej powieści jest jak dumania wieprza nad rozsypanymi perłami. Być może również przyczynił się do tego tłumacz. Większość powieści Pratchetta tłumaczył pan Piotr Cholewa, a tą ktoś inny. Pan Cholewa ewidentnie poczucie humoru ma a ten tłumacz - kto wie? I może tu jest przyczyna tego, że powieść pozostawia po sobie równie wielkie wrażenia jak artykuły w Superexpresie. Niestety, dobry tłumacz może zdziałać cuda. Kiedyś przymierzałem się do jakiejś powieści Foulknera. Nie przebrnąłem nawet przez pierwszy rozdział i długo wyklinałem niezasłużony (moim zdaniem) rozgłos nadawany twórczości tego pisarza. Po jakimś czasie wpadła mi ta sama powieść tłumaczona na rosyjski i ... nie jadłem i nie spałem dopóki jej nie połknąłem. Ciekaw jestem jak by to potraktował pan Cholewa. Ale cóż. Jest jak jest. Można tą książkę kupić na prezent dla fana. Ot, chociażby w celu uzupełnienia biblioteki