Co sprawia, że od tej książki tak trudno się oderwać? Dla mnie po części są to z pewnością „te rosyjskie klimaty”, do których mam wielką słabość i – cóż poradzić – lubię historie o tym, że na tęgi, syberyjski mróz nie ma to jak walonki i butelka samogonu, a już tego ci u Kornewa z pewnością nie brakuje. Skoro zaś mamy tu syberyjskie mrozy, to dorzućmy jeszcze wilkołaki, wampiry i inne różnej maści potwory, bynajmniej nie pałające sympatią do gatunku ludzkiego. W takich to ekstremalnie nieprzyjaznych warunkach przychodzi egzystować naszemu tytułowemu bohaterowi, którym jest mężczyzna o przezwisku Sopel. I tu dochodzimy do sedna, gdyż to właśnie za jego sprawą lektura jest tak absorbująca, choć przecież żaden z Sopla superbohater. Ani on szlachetny, ani odważny – ot, małostkowy egoista dbający wyłącznie o własną skórę. Lecz w świecie, w którym utrzymanie się przy życiu przez kilka miesięcy jest nie lada wyczynem, Sopel wyróżnia się swoim niezwykłym talentem, jakim jest zdolność przetrwania. Przystosowany jak karaluch i sprytny jak szczur omija wszelkie pułapki losu, równie dobrze radząc sobie w niebezpiecznych rajdach po śnieżnych pustkowiach, jak i w zdradliwym, miejskim tłumie. Wie z kim robić interesy, gdzie dobrze kupić broń, do czyjego stolika się przysiąść, żeby dostać towar spod lady. Kierowany instynktem przetrwania zabija bez wahania i bez wyrzutów sumienia. Pomimo, że trup, zarówno ludzki, jak i nie ludzki, ściele się gęsto, nie ma w tym brutalności i okrucieństwa, a jedynie walka o przetrwanie. Co ciekawe, w świecie stworzonym przez Kornewa magia zupełnie bezproblemowo koegzystuje ze znaną nam myślą techniczną, co oznacza uzbrojenie „łączono-kombinowane” od swojskich „kałachów” poczynając, poprzez srebrne groty, a na magicznych amuletach ochronnych kończąc. „Sopel cz. I” to początek 4-częściowego cyklu, w którym główny bohater wplątuje się w aferę, której nie rozumie, próbuje zachować życie pomimo bycia zwierzyną łowną, a na końcu odkrywa tajemnicę powstania świata równoległego, w której swoją rolę odegrał również.... „Died Moroz”. Szczerze polecam!