W pierwszej połowie XIX wieku stwierdzenie "iść pod nóż" można było traktować przerażająco dosłownie, bo trafiało się pod niego najczęściej po to, by dać sobie coś odkroić, a przy tym pozostać w pełni świadomym w czasie rzeźni/operacji. Nóż brudny, dodajmy, podobnie jak ręce chirurga, jego strój, stół operacyjny... Ówczesne sławy angielskiej chirurgii potrafiły dokonać udanej amputacji w kilkadziesiąt sekund. Zastosowanie eteru przyniosło kres męce pacjentów w czasie zabiegu, ale wcale nie oznaczało to końca problemów, wręcz przeciwnie - operacja się udała, pacjent zmarł stało się wręcz powszechne. Joseph Lister obsesyjnie chciał poznać przyczyny tego stanu rzeczy.
Chirurg - w czasach Listera to nie brzmiało dumnie. Słabo opłacani, niewyedukowani, nierzadko ubrudzeni ludzkimi wydzielinami czy szczątkami, śmierdzący po prostu trupem, do tego ze specyficznymi predyspozycjami psychicznymi - mogli albo uodpornić się na okropności tego zawodu, albo z niego zrezygnować - ogólnie rzecz biorąc przedstawiciele tego zawodu nie wzbudzali wielkiego szacunku otoczenia. Mimo to młody Joseph wybrał właśnie chirurgię, i wiele ludzkich istnień zawdzięcza tej decyzji życie. W momencie gdy zaczynał on karierę, to już nie problem znieczulenia pacjentów trawił medycynę. Tym problemem było przeżycie po operacji. Dzięki eterowi interwencje chirurgiczne stały się częstsze, nie były już tylko i wyłącznie dla ludzi, którzy nie mieli już nic do stracenia. Narzędzia i ręce chirurgów stały się przez to jeszcze brudniejsze. Śmierć w szpitalach siała spustoszenie.
Szukania przyczyn wielkiej czwórki, czyli róży, gangreny szpitalnej, sepsy i ropnicy nie zapoczątkował rzecz jasna Lister. To on jednak nie tylko skorzystał z wyników badań Ludwika Pasteura na temat drobnoustrojów, nie tylko z powodzeniem zastosował kwas karbolowy do odkażania ran, ale też wypracował cały szereg czynności, które powinien wykonać chirurg przed operacją, żeby zminimalizować ryzyko zakażenia. Odnalazł przyczynę zakażeń, środek do zapobiegania oraz metodę jego stosowania. Najtrudniejsze było dopiero przed nim - przekonanie środowiska medycznego o skuteczności swojego okrycia.
Bohater tej biografii nieco ginie w tle, bo to jego praca wysuwa się na pierwszy plan. Może to i nie dziwne, skoro Lister był bez wątpienia człowiekiem całkowicie poświęconym pracy, cichym, uprzejmym, ujmującym studentów i pacjentów swoją postawą i troską. Nie był przebojowy, nie koncentrował uwagi na sobie, a na tym, co robił, przez to nawet jego najzacieklejsi krytycy nie mogli z nim wygrać. Wychował sobie całe zastępy wiernych studentów, którzy do wojny z wielką czwórką przystąpili uzbrojeni w jego antyseptyczne podejście.
Nie jest to lektura dla każdego, a już na pewno nie dla ludzi o wybitnie wrażliwych żołądkach. Historia w niej przedstawiona nie ucieka, bo i nie może uciekać przed szpitalną rzeczywistością - a ta w okresie, gdy szpital był ostatecznością nawet dla najbiedniejszych, topiła się we krwi i ropie. Nie ma co jednak od razu rezygnować z czytania Rzeźników i lekarzy. Skoro ja i mój słaby żołądek daliśmy radę, wasze też nie powinny się buntować. Szkoda byłoby zawczasu skreślać książkę również dlatego, że naprawdę dobrze się ją czyta. Duża zasługa w tym przystępnego języka, podziału na rozdziały i po prostu ciekawej historii.
www.coprzeczytalam.pl
Opinia bierze udział w konkursie