Choć mówi tylko o sobie, jest moja powierniczką. Z resztą wszystko co mówi, odbija się echem w mojej głowie (ba! nawet w sercu) i wraca jakby powiedziane przeze mnie. Jest moim wzorem, choć daleka jestem od szukania autorytetów. Jest moją przyjaciółką, choć nigdy się nie widziałyśmy. Połykam "Różowe tabletki na uspokojenie", choć moje są koloru kremowego. Wiele lat czytałam Jej bloga, w końcu założyłam własnego. A tematy przez Nią poruszane to najprawdziwsze babskie sprawy, ale i ludzkie dylematy. Obok zdrady tego co się tam kręcił obok jej koleżanki- tusz do rzęs, obok nieprzespanej nocy- schizofrenia. Gdy przyśniła mi się dzisiejszej nocy jako gwiazda, nie gwiazdorzyła, tylko cierpliwie wysłuchała co mam do powiedzenia. I jakby widziała -nadal w moim śnie- niewyraźne odbicie siebie. Bo przecież przeżyła ze mną okres dojrzewania, jako ta, której nie wstydzisz się jak Mamy, i ta, która daleka od zawiści pryszczatych nastolatek, szczerze stara się zrozumieć. Krystyna Janda zasługi dla sztuki i kraju- Matko, nie chcę brzmieć patetycznie, ale tak jest!- ma wielkie i nie pora ich tu przedstawiać. Dla mnie zasługi ogromne, co napisałam powyżej. Jednak ma też zasługi w rozwoju blogosfery, bowiem wcześnie (w cezurze rozwoju internetu) zaczęła wstawać o 5 rano, by napisać co Jej właśnie do głowy przyszło (czego efekty w kolejnych książkach Aktorki). Ma lekki styl, zgrabne puenty, dużo poczucia humoru, ale przede wszystkim energii i życiowego doświadczenia i to mnie właśnie urzekło w Jej felietonach. Była mi przewodniczką, bo zwyczajnie nie miałam orientacji, w którą z krętych życiowych ścieżek wybrać. Wciąż na rozdrożu ("Bo ja jestem proszę pana na zakręcie"), biorę do ręki tę książkę, ale nie zawsze na uspokojenie. Także na zachętę by uśmiechnąć się do porannego słońca i pomyśleć, jak to wspaniale móc widzieć kogoś rozpromienionego!