Bestia jest głodna!
Nakładem Wydawnictwa Almaz, całkiem niedawno światło dzienne ujrzała książka „Pufcio” Tomasza Bochińskiego. Mam dwojakie uczucia jeśli o tę pozycję chodzi, ale o tym za chwilę.
Pufcio, to Potwór. Na dodatek żyjący w najprawdziwszej Krainie Potworów, gdzie najgroźniejszym spośród wszystkich, jest Babcia Helga, której ulubionym zajęciem jest oglądanie owadów na łące. Jej niesforny wnuczek, potworny ma jedynie apetyt. Jest wiecznie głodny, a burczący brzuch jest powodem wplątywania się Potwora w szereg dziwnych przygód. Już samo jego imię wskazuje, że Potwór ów jest bestią raczej słodką… Słodką, choć czasem głód tak morzy, że Pufcio zjada swą przyszłą przyjaciółkę Dziewczynkę i jej kota, po czym wypluwa i gotów jest za nią wskoczyć do zoo, walczyć z Wiedźmami i poświęcać wiele sobie tylko znanych dóbr.Bo taka właśnie jest przyjaźń i tego uczy książka. Raz jest dobrze, czasem gorzej. Lecz walczyć o nią i w jej imieniu warto.
Książeczka jest pełna humoru i śmiesznych przygód stwora, które ze strasznych przeradzają się w wesołe. Bo potwór kryje się w każdym z nas, a przecież sami o sobie zdanie mamy rewelacyjne. Przynajmniej niektórzy z nas. Jak kronikarz powieści twierdzi, Potwór wychodzi z człowieka (i Pufcia), gdy nie chce myć zębów, słuchać rodziców, etc. Jest w tym zabawne i ciepłe spojrzenie na dziecięce kaprysy i humory. Takie z przymrużeniem oka, jak cały „Pufcio”. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że nie do końca przekonana jestem co do grupy docelowej „Pufcia”. Bo nie do końca zgadzam się, że jest to książka dla dzieci. Jeżeli już, to dzieci starszych, nie dla maluchów, które z przygód Potwora Pufcia nie zrozumiałyby zbyt wiele, z uwagi na zbyt liczne odwołania do kultury masowej (tej z tiwi, jak książka podaje). Zbyt wiele tu odniesień do współczesnych wydarzeń, miejsc, instytucji, organizacji, etc., choć z nieco zmienionymi nazwami. Książka nadaje się bardziej dla czytelnika dorosłego, społecznie świadomego, który wyłuskać byłby w stanie wszystkie odwołania do naszej masowej kultury i wraz z Pufciem obśmiać je wszystkie.
Za „Pufciem” bezsprzecznie przemawia jego język. Z mnóstwem neologizmów dziecięcych, które sprawiają, że świat opowieści staje się wiarygodniejszy i nie ma co ukrywać, atrakcyjniejszy, bardziej niesamowity i fantastyczny. Jedno co mnie zdziwiło, to fakt, że im dalej toczy się opowieść, tym język staje się trudniejszy. Choć wątpię, by dzieci były w stanie aż tak szybko dorosnąć, by zrozumieć niektóre zwroty, czy wyrażenia. Chyba że autor zakładał czytanie książki przez długie lata, w co śmieć powątpiewać. Zbyt mało tu „Pazurków”, czyli pufciowych rozdziałów.
Co mnie urzekło w „Pufciu”? Groteska. Mnóstwo groteski. I absurdu. Stąd wniosek wysnuć można, że to książka raczej dla dużych dzieci, takich jak ja (i wielu, wielu innych). Bo podobno dzieciak kryje się w każdym z nas. No dobrze – w większości z nas.
Powiem więc na koniec, że warto poznać potwornego „Pufcia” i samemu wyrobić sobie zdanie na temat Potwora, którego strach się bać.