Prawie o północy składa się z pięciu oddzielnych historii. Nie do końca wiem jak w takiej sytuacji przedstawić Wam fabułę, więc lecimy po kolei.
Na pierwszy ogień autorka postanowiła opowiedzieć nam historię o tym jak Della została wampirem. Poznajemy ją jako zwykłą dziewczynę, która stara się sprostać wymaganiom swojego ojca, która jest zakochana po uszy w chłopaku z azjatyckiej rodziny, która żyje normalnie do czasu, gdy pewnego wieczoru staje się świadkiem walki wilkołaków i wampirów. Ta nowelka jest najkrótsza, nawet nie podzielono jej na rozdziały. Cholernie cieszę się, że na początku czytałam o Delli, bo to właśnie tę wampirzycę polubiłam najbardziej z całego cyklu.
W kolejnej noweli również spotykamy Dellę, jednak tu już po przemianie w istotę nadnaturalną. Druga opowieść mówi o misji specjalnej zleconej wampirzycy przez JBF (takie nadnaturalne FBI), którą wykonywała razem z pewnym uroczym zmiennokształtnym. Chwała niebiosom C.C. Hunter za tą drugą opowieść, bo inaczej bym się na nią obraziła. Pierwsza była zdecydowanie za krótka. Natomiast ta? Kurczę, to było? Albo nie. O wrażeniach opowiem za chwilę ;).
Trzecia nowela mówiła o niejakim Chase Tallmanie, i musze przyznać, że miałam z nią problem. Czemu? Bo kurna nie mam zielonego pojęcia kim jest ten typek! Później mnie olśniło, że pewnie nie był postacią z Wodospadów cienia, lecz z tej trylogii o Delli, której jeszcze nie czytałam (jakim cudem, tego nie wiem). No i właśnie przez to, że nie znałam ziomka, miałam problem z wkręceniem się w historię czternastoletniego chłopca, który wraz z rodziną rozbił się samolotem w górach. Jednak ta opowieść była napisana inaczej niż pozostałe? o czym powiem już za minutkę ;).
Następnie C.C. Hunter rzuca nas w sam środek turnieju czarownic, gdzie wraz z Mirandą i pozostałymi bohaterami próbujemy złapać mordercę, który eliminuje uczestniczki tychże zawodów. Ale ta nowelka jest nie tylko o śledztwie JBF! Autorka opowiada w niej o rodzinie mojej ulubionej czarownicy, tajemnicach skrywanych przez lata oraz rozterkach miłosnych Mirandy.
Ostatnia, i moim zdaniem najlepsza nowela opowiada o Fredrice ? wilkołaczce z Obozu w Wodospadach cienia. W tej opowieści dowiadujemy się o pasjach wilczycy, poznajemy jej historię, oraz obserwujemy narodziny pięknej miłości. Chociaż dla mnie nie to było najważniejsze. Według mnie w ostatniej noweli Hunter oczyściła Frederikę, której piekielnie nie lubiłam, sprawia, że czytelnik zmienia o niej zdanie, zaczyna ją rozumieć.
Tak więc wiecie już o czym mniej-więcej jest mowa w każdym z opowiadań. Musicie wybaczyć mi te króciutkie opisy, ale dłuższe byłyby beznadziejnymi spoilerami ;(. Ale to nie wszystko, co mam Wam dziś do przekazania! Pora na fachową opinie o tej książce jako całości ;).
To, co rzuciło mi się w oczy już na samym początku, to język, jakim posługuje się C.C. Hunter. Kurczę, to chyba jedna z niewielu autorek, która przeklina nieprzeklinając. Trochę to zawiłe, wiem. Chodzi mi o to, że w całej książce nie ma ani jednego wulgaryzmu, ale gdy dajmy na to bohater spada na łeb na szyję z dwunastopiętrowego budynku, to jego myśli sugerują, że klnie jak szewc. To się Hunter chwali, bo strasznie nie lubię, gdy w takiej sytuacji spadający ma w głowie coś w stylu ?Holibka, zaraz się rozbiję na miazgę, ojojo!?. Podoba mi się realizm, to że nastolatki w Prawie o północy myślą jak nastolatki, a nie jak młodzi geniusze, wysławiają się jak na ich wiek przystało. Podoba mi się, że czytając tę książkę czuje się ich młodość.
Wodospady pokochałam za to, że czytając śmiałam się do książki (wiecie jak krzywo potrafią patrzeć się staruszki, gdy szczerzysz się z niewiadomego powodu czytając w komunikacji miejskiej?). I nie ukrywam, to właśnie tęsknota za humorem C.C. Hunter była jednym z ważniejszych powodów, które skłoniły mnie do sięgnięcia po ten zbiór nowel. I cholera jasna nie zawiodłam się! Autorka nadal jest świeża, nadal zaskakuje metaforami i ciętymi ripostami, nadal sprawia, że staruszki w autobusach piorunują mnie wzrokiem. Okej, w Prawie o północy ciężko znaleźć głębokie, natchnione cytaty, ale za to tych zabawnych jest? no MULTUM!
Próbowałam uszeregować te pięć nowelek ?od najlepszej, do najgorszej?, ale tak się nie da. Pierwsze dwie były fenomenalne, bo były o Delli <3. Charakterek tej wampirzycy mnie zawsze rozbrajał, jej wygadanie i bezczelność, a do tego odwaga i upór są tym, co uwielbiam w żeńskich postaciach.
Historia o Mirandzie była równie dobra, no bo kurcze, w niej był Perry! Kurczę, jak ja się za nim stęskniłam, nie wyobrażacie sobie. Poza tym zakończenie mnie zaskoczyło, i chociaż rodzinna tajemnica była dość oczywista, to Hunter rozegrała to ciekawie, a poza tym? Ej! To miało 166 stron! W tak króciutkiej historii nie było zbytnio czasu na snucie tajemnic, więc wybaczam autorce tę oczywistość.
Ostatnia nowela rozłożyła mnie na łopatki. Szczerze? Miałam ochotę ją pominąć. Nie lubiłam Fredriki, babsko mi na nerwy działało przez cały cykl o Wodospadach. Myślałam, że w tej historii będę czytać o niej i Lukasie. Ale to, co wymyśliła Hunter? Cholera jasna, to powinna być osobna książka! Ja chcę więcej tej miłości, chcę dużo, dużo więcej Fredriki i? takiego jednego pana <3. Dopiero w tej noweli miałam okazję poznać bliżej wilczycę, zrozumieć motywy, które nią kierowały. I wiecie co? Polubiłyśmy się. Ba! Myślę, że mogłybyśmy zostać przyjaciółkami. Oh! Gdyby tylko ten Obóz istniał naprawdę :?(.
Jedynie nowela o Chase?ie mnie nie ruszyła. Przeczytałam, bo przeczytałam, ale szału nie było. Wydaje mi się, że to przez to, że nie znam tej postaci. Nie mam pojęcia kim on jest, ale planuję przekonać się już wkrótce, jak najszybciej nadrabiając trylogię o Delli. Poza tym w tej historii chłopak ma zaledwie 14 lat i.. kurcze, jak na czternastolatka przystało jego głównym obiektem zainteresowań są piersi.
Apropo piersi. Wydaje mi się, ze autorka ma jakiś fetysz piersiowy. Poważnie, w każdej noweli przewija się motyw biustu. Oczywiście najwyraźniej został zaznaczony w historii Delli, która ma kompleks małych piersi. Kurczę, nie do końca to rozumiem. Serio biust jest taki istotny? No ale okej, ostatecznie nie przeszkadzało mi to jakoś zbytnio, raczej bawiło.
Co jeszcze.. Ach tak! Chłopcy. Mężczyźni. Bohaterowie płci męskiej. Cholera jasna, ja nie wiem jak Hunter to robi, ale w jej książkach nie sposób nie kochać męskich postaci. Każdy jeden jest nieziemsko przystojny, każdy ma nieodparty urok osobisty, każdy jest zabawny, i każdego chciałoby się wycałować od stóp do głów. Prawie do północy nie stanowi wyjątku ? w każdej z nowelek mężczyźni są cudowni. Moimi numerami jeden zostali jednak dwaj zmiennokształtni ? Perry i Steve. Cóż, chyba mam słabość do tego gatunku <3
Podsumowując: Hunter mnie nie zawiodła. Chciałam lekkości i humoru, chciałam wampirów, wilkołaków i zmiennokształtnych, i dostałam to wszystko pięknie zapakowane w pięć malutkich paczuszek. Nie wiem, czy mogę polecić tę książkę każdemu. Mnie irytowała nieznajomość Chase?a, więc może lepiej najpierw sięgnijcie przynajmniej po cykl o Wodospadach Cienia ;). Jednak jeśli czujecie, że nie będzie wam przeszkadzać brak informacji o którejś z postaci, to śmiało, bierzcie się za Prawie o północy!