Wyobraźcie sobie nastolatkę, która nagle zmuszona jest opuścić wielkie miasto, swoich przyjaciół, eleganckie galerie handlowe i szalone imprezy w klubach. Razem z rodzicami przeprowadza się do niewielkiej mieściny (sama określa ją mianem "wiochy" i "wsi"). Wzbudza to w niej uczucie frustracji i buntuje się przy każdej nadarzającej się okazji. Jej ojciec - znany psychiatra - jest pasjonatem ludzkich dusz a jego biblioteka zapełniona jest po brzegi fascynującymi księgami.
Ellie rozpacza po "stracie" przyjaciółek, narzeka na brak cywilizacji i z góry traktuje znajomych z nowej szkoły. Oni zresztą uważają ją za arogancką i wyniosłą. Od czasu przeprowadzki dziewczyna zaczyna mieć dziwne i niepokojące sny. Często zasypia w bardzo dziwnych miejscach w środku dnia. Któregoś dnia poznaje Collina, który w pewnym sensie ratuje jej życie podczas burzowego wieczoru. Jest w nim coś intrygującego i chłodnego. On sam nie ma zbyt pochlebnej opinii wśród mieszkańców i kolegów Ellie. Uchodzi za dziwadło, bowiem mieszka w lesie i jeździ na czarnym rumaku. Nie, nie obawiajcie się, Collin nie jest wampirem;)
Jak przystało na gatunek paranormal romance, będzie i uczucie. Ellie dowie się, co było powodem ich przeprowadzki. Jaka mroczną tajemnica skrywa jej rodzina. Co oznaczają jej sny? Być może czyha na nią śmiertelne niebezpieczeństwo. Świat okazuje się być miejscem tajemniczych zmor, żywiących się pięknymi, ludzkimi snami, pozostawiając ich otępiałych i bliskich depresji.
Bardzo podobała mi się metamorfoza bohaterki. Z typowej "imprezowej panienki" przemienia się w trzeźwo myślącą, zdystansowaną wobec świata kobietę. Zaczyna zauważać jak puste i pozbawione sensu były jej dawne przyjaźnie. Odnajduje w sobie odwagę, aby pokonać słabości i lęki.
Książka trzyma w niesamowitym napięciu. I mimo, ze pewnie nie jestem docelowym odbiorcą "Pożeracza snów", bawiłam się doskonale.