Mało kto lubi znać o sobie szczerą i bolesną prawdę. Mimo że warto, bo można wyciągnąć z niej konstruktywne wnioski. No, przynajmniej jeśli chodzi o przywary osobiste, a nie np. narodowe. Ot, takiego polskiego narodu, który od dwudziestu lat próbuje ze swoim niby-demokratycznym państwem dojść do jako-takiego ładu. I dojść nie może. Do takich konkluzji dochodzi fantasta Rafał Ziemkiewicz w swej książce pt. Polactwo - i choćby się chciało, żeby to było tylko kolejne dzieło science-fiction autorstwa tego pana, jakiś alternatywny świat, nierealny absurd, to niestety wraz z każdą przeczytaną stroną nie idzie się nie zgodzić z jego słowami. Prawdziwa polska inteligencja, z całym jej dorobkiem intelektualnym, jest w Polsce gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Co gorsza, nie otacza się jej płaszczem ochronnym, jak to jest w przypadku dostojnych orłów, czy bobrów. No ale czego się spodziewać po narodzie, którego znakomita część to tytułowe Polactwo (wszelkie skojarzenia z >>buractwo<<, mam wrażenie, są słusznymi wrażeniami). A cóż to takiego? Polactwo to takie umaszczenie naszego społeczeństwa, które z powodzeniem hodowane było przez komunę i z równym powodzeniem hodowane jest dziś. Przez kogo? Przez władzę, którą zawsze sobie wybiera i równie zawsze na nią narzeka i opluwa społeczeństwo. Tak jakby Polactwo nie zauważało, że jest źródłem owej zepsutej do szczętu władzy. Nie tylko prawnym źródłem, ale i moralnym – bo czym różnią się ci co kradną u góry, od tych co kradną na dole? Nie, nie sumami. Jedni i drudzy kradną tyle, ile mają dostępne pod ręką. Gdyby ci na dole mieli dostęp do więcej, kradliby więcej. Gdyby ci u góry mieli dostęp do mniej, kradliby mniej. Przepraszam za te żale, ale to właśnie na nich opiera się cała książka Ziemkiewicza. Na żalach do narodu, który niegdyś był narodem wielki, trzęsącym posadami Europy – a dziś nie potrafi tego zrozumieć, że to jedynie dumna przeszłość, że wielcy już nie są, że ich ojczyzna wcale nie jest tak bogata, żeby ją wiecznie >>doić<< z ogromnych sum pieniędzy, i że Europa wcale nic nam nie jest winna. Zresztą co ma być winna? Kopa? Skoro sami się od wieków nadstawiamy to i nas kopią, bo i czemu nie, w końcu każdy naród musi jakoś podbudować swoje ego... Już dobrze, poskramiam swoje żale. Pragnę tylko zaznaczyć, że wypływają one ze szczerego zgodzenia się z tym co w Polsce dostrzega Ziemkiewicz. Z upadkiem Rzeczypospolitej, która zaczyna się od najszerszych mas społecznych, a kończy na pseudo-elitach wywodzących się z owych mas. A skoro nie ma w Polsce grup, które by mogły to zmienić... tzn. owszem, są (Ziemkiewicz je dostrzega w natłoku Polactwa), lecz są one totalnie wypchane poza margines życia publicznego (i to również dostrzega ze smutkiem autor). Cóż, o Polactwie można gadać, gadać i gadać, i chyba nic z nim nie zrobimy. Można też o nim poczytać, zagłębiając się w ciekawe, błyskotliwe wywody Ziemkiewicza. Cóż, jego książkę czyta się z gorzkim smakiem narodowej porażki, która nas otacza każdego dnia. Tą porażką jest nasze społeczeństwo, nasze państwo, nasze pseudo-elity, nasz system prawny, nasza niby-demokracja... Kurde, czy jest w Polsce coś jeszcze co napawa nadzieją? Hmmm... szczerze? Skoro są tacy ludzie jak Rafał Ziemkiewicz, którzy myślą jasno, szczerze i uczciwie – to w głębi duszy pozostaje ta nadzieja, że może kiedyś tacy właśnie przejmą stery okrętu zwanego III RP. Oby stało się tak nim utoniemy...