Kiedy człowiekowi potrzeba na prawdę dobrego kryminału na jesienne wieczory, Tess Gerritsen nigdy nie zawodzi!
Akcja "Ogrodu kości" toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych - w świecie współczesnym oraz w roku 1830. Trzeba przyznać, że część - nazwijmy ją historyczna - stanowi zdecydowaną przewagę. Poznajemy losy młodych studentów medycyny, stawiających niepewne kroki na pierwszym roku tej wymagającej nauki. Ich uczelnia boryka się z problemem braku "żywych eksponatów", na których przyszli lekarze mogliby ćwiczyć i nabywać nowej wiedzy odnośnie ludzkiej anatomii.
Jednocześnie w mieście grasuje tzw. Anioł Śmierci - zakapturzona zjawa w masce i ze skrzydłami, która zabija pielęgniarki.
Współczesność - trzydziestokilkuletnia Julia próbuje pozbierać się po rozwodzie. W tym celu kupuje rozpadający się dom z zarośniętym ogródkiem. Porządkując grządki natrafia na... kości, a właściwie szkielet, ale szkielet nie byle jaki, bo pochodzący z XIX wieku.
Oczywiście wspomniane wyżej dwie historie wiążą się ze sobą, ale w jaki sposób - to już należy odkryć samodzielnie:)
Książkę czytało się błyskawicznie i przyjemnie, jak to w przypadku Gerritsen bywa.
Dwie gwiazdki odejmuję, ponieważ trochę brakowało mi rozwinięcia wątków ze współczesności. Myślę, że historia byłaby jeszcze ciekawsza, gdyby więcej faktów było odkrywanych przez Julię, na podstawie odnalezionych listów z przeszłości.
Niemniej jednak lektura godna uwagi i czasu. Polecam nie tylko fanom Tess.