Nie lubię czytać niedokończonych utworów. Tym razem jednak zdecydowałam się poznać powyższą pozycję ze względu na sympatię do twórczości autorki. Przeczytałam już wiele powieści napisanych przez Charlotte Brontë. Poznałam także biografię pióra Eryka Ostrowskiego. Wcześniej tylko słyszałam, że wielu sławnych twórców zostawiło po swej śmierci niedokończone utwory. Niektórzy z nich żądali nawet ich zniszczenia (Franz Kafka). Na szczęście często rękopisy jednak ujrzały światło dzienne. Tak też stało się w przypadku tych 4 opowieści. Mimo że pierwotnie zostały wydane dopiero po śmierci Charlotte Bronte (po 1855 roku) to pierwsze polskie wydanie ukazało się dopiero niedawno - w 2014 roku. Sami przyznacie, że długo trzeba było czekać na ich tłumaczenie - aż 154 lata.
Główna bohaterka jednego z utworów ("Emma") niezbyt przypomina postacie z innych powieści Charlotte Brontë. Bardziej podobna jest do stworzonych przez Williama M. Thackeraya w "Targowisku próżności" czy Victora Hugo w "Nędznikach". Natomiast fragment opowieści "Historia Williego Ellina" (aż trzydzieści sześć stron) niesie w sobie mrok, ale nie podobny do znanego ze starych horrorów. To bardziej mrok ogarniający smutną duszę. Najdłuższym fragmentem jest rozpoczynająca ten zbiór niepełna opowieść "Ashworth". To aż siedemdziesiąt osiem stron. Warto dodać, że to właśnie ta historia jest najbardziej zawiła. Trzeci w kolejności tu niedokończony utwór nosi tytuł "Państwo Moore". Na pięćdziesięciu ośmiu stronach poznajemy interesujące relacje międzyludzkie. Przedstawione tu sceny mogą niektórym przypominać trochę "Wielkie nadzieje" Charlesa Dickensa. Mimo że ta pozycja składa się tylko z niedokończonych opowieści to jednak nie można zaprzeczyć, że autorka wyraźnie tu nakreśliła budowę kobiecej tożsamości. Może nawet nie przesadzę pisząc, że uczyniła to lepiej niż w innych, wcześniejszych swych powieściach. Czytelnik otrzymuje rzadką okazję do zajrzenia wgłąb misternie, z dużą pieczołowitością ukazanej psychiki stworzonych przez nią bohaterek.
Jako ciekawostkę warto przytoczyć dzieje jednej z tych niedokończonych opowieści. Mam tu na myśli "Emmę", składającą się w wersji pierwotnej jedynie z dwudziestu stronicowego fragmentu (dwa rozdziały). W powyższym wydaniu zajmuje ona tylko czternaście stron. Otóż doczekała się ona dwóch różnych zakończeń stworzonych jednak dopiero dość niedawno. To nieco dziwi, ponieważ minęło sporo czasu od momentu, gdy ta niedokończona opowieść została wydana po raz pierwszy. Pierwsza kontynuacja powstała w 1980 roku (po 120 latach) dzięki nijakiej "innej damie", w rzeczywistości Constance Savery i ukazała się pod tytułem "Emma". Kolejną dwadzieścia trzy lata później (w 2003 roku) stworzyła irlandzka powieściopisarka Clare Boylan a czytelnicy mogli ją poznać pod tytułem "Emma Brown". Z pewnością nie łatwo było kontynuatorkom "dopasować" się do stylu Charlotte Brontë. Nie wiem czy dobrym pomysłem są takie eksperymenty...