Odziedziczona trauma?
Czy traumę można dziedziczyć? Czy jest możliwe, że negatywne doświadczenia życiowe naszych rodziców (a nawet dziadków) są w stanie odbić się na nas samych i uwidocznić się w bolesny sposób w naszym emocjonalnym życiu? Mark Wolynn wykazuje w niniejszej książce, że odpowiedź na to pytanie niestety brzmi ?tak?? A następnie kolejno wskazuje argumenty na poparcie tego twierdzenia? Czy wszystko jednak ma w tej książce (i w tej teorii) ręce i nogi?
Książka ? przynajmniej według założeń - garściami czerpie z badań czołowych ekspertów zajmujących się zagadnieniem zespołu stresu pourazowego, m.in. Rachel Yehudy i Bessera van der Kolka. Sam Wolynn jest z kolei jednym z prekursorów teorii dziedziczonej traumy. Jak widać merytoryczny poziom przygotowania zarówno autora, jak również jego mentorów stoi (w teorii!) na wysokim poziomie i w związku z tym powinien być pewną rękojmią na to, że zawarte w książce twierdzenia są sensowne? Ale czy rzeczywiście tak jest? Można mieć niestety w tej materii ogromne wątpliwości.
Przede wszystkim głównym minusem tej pozycji jest to, że teoria Wolynna traci na wiarygodności w zasadzie z każdym kolejnym rozdziałem? Dzieje się tak dlatego, że od samego początku da się w trakcie czytania odczuć ogromny chaos w kwestii doboru autorytetów, na które autor się powołuje ? znajdziemy tu chyba wszystkich od Junga po Freuda? Czy to właściwe czerpać z tak wielu różnych i odbiegających od siebie teorii psychologicznych na potrzeby merytorycznego umocowania teorii, która dotyczy bardzo wąskiej specjalizacji?...
Kolejnym problemem jest to, że Wylynn nie podaje w zasadzie ŻADNYCH efektów badań, testów, czy doświadczeń popartych przykładami z udokumentowanej pracy terapeutycznej. To nie jest po prostu wiarygodne, bo za wiarygodne nie sposób uznać ?przykłady?, w których autor nie wiadomo jakim sposobem ?wykazuje? np. związek między myślami o śmierci w płomieniach pewnej kobiety, której babcia zginęła w piecu krematoryjnym (!). Z całym szacunkiem dla tej i innych historii (oraz dla bólu pacjentów), ale czynienie z takich opowieści ?dowodów? i ?argumentów? na poparcie pewnej tezy zwyczajnie nie brzmi i nie wygląda poważnie?
Gdyby w książce zawarto wyniki JAKICHKOLWIEK badań ? najlepiej z nurtu neuropsychologii ? to miałoby to ręce i nogi. Niestety to co czytamy owych rąk i nóg nie ma. Pojawia się w związku z tym pytanie, czy jest to w ogóle poważna lektura? Czy też może szamaństwo / szarlataństwo w sposób nieuprawniony podniesione do rangi wniosków terapeutycznych, które aspirują do miana teorii psychologicznej?
Jeśli Wolynn przedstawi kiedyś na słuszność swojej teorii jakieś dowody, wyniki badań, testów ? wtedy chętnie wszystko co tu napisałem odszczekam. Póki co nie wygląda to poważanie, a samą książkę trudno polecić (chyba że jako ciekawostkę na płaszczyźnie teorii bez absolutnie żadnego poparcia w praktyce).
Dziękuję ...