Przyznaje się bez bicia - jest to jedna z najdziwniejszych książek jakie dane mi było przeczytać. Brak tu głównych bohaterów, wartkiej i ciekawej fabuły, napięcia czy humoru. Z każdej strony emanuje jakaś dziwna siła. Siła, która sprawiła, że poczułam się jakbym wchodziła do obcego dla mnie świata. Miejsca, w którym bieda, brud, ubóstwo, wandalizm, patologia i smutek graja pierwsze skrzypce.
Marta Szarejko (pisująca do mojej ukochanego miesięcznika "Bluszcz") nakreśla w książce obraz społeczeństwa,z którym być może spotykamy się na co dzień, lecz jest nam zupełnie obcy. Czasami nawet nie chcemy go widzieć. To zdumiewające jaką bystrą obserwatorką okazała się pisarka. Podczas czytania miałam wrażenie, że po prostu na jakiś czas stała się jednym z bohaterów (bezdomnym czy też włóczęgą) i z długopisem w ręku spacerowała, notując każdą myśl i słowo osób, którym życie ukazało trochę inne oblicze.
Nie twierdzę, że jest to lektura łatwa i przyjemna. Wręcz przeciwnie. Zdania pozbawione znaków interpunkcyjnych, słowa i myśli wyrwane z kontekstu. Ciekawy zabieg literacki, który jednak wymaga skupienia. Z pewnością nie jest to lektura "do poduszki", przynosząca nam kolorowe sny. Polecam tym, którzy pragną choćby na chwilę zadumać się nad tym życiem i jego ciemnymi stronami, które tak często dotykają ludzi, codziennie mijanych na ulicy.