"Tylko pozornie dzieli nas przepaść. W gruncie rzeczy to tylko niewielka szczelina, linia na piasku, którą łatwo przekroczyć... czasami granica się zaciera."
Książka z ciekawym potencjałem, jednak nie został on w pełni wykorzystany, a szkoda, bo niewiele brakło, aby zaliczyć ją do grona dobrych i satysfakcjonujących. Plus za pomysł na fabułę, chęć ukazania mrocznej strony natury człowieka, rzucenie pytań ku refleksjom o dziedziczenie skłonności do chorób psychicznych. Minus za brak napięcia w thrillerze, niewystarczające drażnienie wyobraźni czytelnika, zbytnie prześlizgiwanie się po tematyce osobowości, rozwlekłą narrację ujmującą z dynamiczności, mało mocnej akcji podtrzymującej wyczekiwaną w tym gatunku literackim niepewność.
Kluczowej postaci przypisano mnóstwo wad i wciągnięto w wiele problemów, jednak zabrakło głębi, wyjścia poza podręcznikowy zarys typów mentalności, a przez to ucierpiała realność i wyrazistość. Nieprzekonująco, a zatem trudno zainwestować w wiarę, zrozumienie i poruszenie. Łapałam się na tym, że chciałam, aby główna bohaterka spadła na samo dno, może wówczas drgnęłoby napięcie w przybliżanej historii. Spodziewałam się intensywniejszej kulminacji w swoistej grze prowadzonej przez Samanthę, cenioną psychoterapeutkę z nowojorskiego szpitala, i jej tajemniczego pacjenta Richarda. Wyczekiwałam mocniejszego tupnięcia, które pozwoliłoby wybaczyć zbędne przeciągnięcia w scenariuszu zdarzeń.
Aspekt psychologiczny, pomimo odwołań do bogatej terminologii, wydawał się zbyt pobieżnie potraktowany, nie było w nim niczego, czego nie otrzymałam w podobnych thrillerach. Na nieszczęście dla odbioru przygody czytelniczej, już po pierwszych stu stronach zorientowałam się dokąd zmierza przybliżana historia, a przewidywania znalazły potwierdzenie w niezaskakującym zakończeniu. Słaba okazała się warstwa obyczajowa, przejaskrawione toksyczne relacje, choć trzeba przyznać, że wiele w nich ekspresyjności i sugestywności. Terapeutka, która choć doskonale pomaga chorym, to jednak gubi się w zawiłościach własnej osobowości, złych nawyków, nie do końca poznanej i przepracowanej przeszłości.
Zastanawiałam się, jak placówka medyczna wyznaczana do leczenia i pomocy chorym w kwestiach psychiatrycznych nie jest w stanie dostrzec tego, co dzieje się z pozornie wzorowym pracownikiem, odpowiednio zareagować na jego zachowanie, które jednoznacznie domaga się pomocy. Rozumiem niedoinwestowanie, funkcjonowanie na krawędzi zamknięcia, przeciążenia personelu, fatalne warunki pracy, lecz mimo wszystko. Czyżby to zawoalowane rzucenie przez autorkę pod rozwagę kłopotliwych aspektów ze społecznej, finansowej i decyzyjnej otoczki leczenia zaburzeń osobowości, również zwrócenia uwagi na to, że nikt z nas nie może zostać do końca prawidłowo zdiagnozowany, gdyż kryje się za mistrzowsko odmalowanymi maskami?
Opinia bierze udział w konkursie