„Na fałszywych papierach w Chile” to dość nietypowa pozycja, która wyszła spod pióra Marqueza. Całkowicie różna od estetyki magicznego realizmu, którego to jest reprezentantem. Nie mogę jednak powiedzieć, że gorsza.
Marquez świetnym pisarzem jest, i zmierzyć się dla niego z rzemiosłem dziennikarskim to pestka, jak widać. Z formą taką, jaką to jest reportaż, poradził sobie zawodowo.
„Na fałszywych…” jest relacją z pobytu Chile pewnego reżysera, który to, pomimo obecności swojego nazwiska na liście osobników, którzy to do kraju wstępu już nie mają, do kraju tego się udał. Barwny i w napięciu trzymający jest ów reportaż. Choć może szkodę wyrządzam owej, stu i pięćdziesięcio stronnicowej książeczce, szufladkując ją i przyklejając etykietkę – reportaż. Wszak nie wszystko złoto, co się świeci, nie wszystek reportaż jest tylko reportażem. „Na fałszywych…” jest też smacznym literackim kąskiem, kawałkiem dobrej literatury, nieco politycznie przyprawionym, chwilami wręcz kryminalnie zaserwowanym, jednakże zawsze smacznym, palce lizać, moi państwo.
Teks przyjemny, sygnowany nazwiskiem Marqueza, jakby krzyczący z księgarskiej półki – weź mnie, przeczytaj! Żaden dziennikarz by się takiego nie powstydził. Twarz żadnego pisarza nie pokryłby rumieniec wstydu.
Smacznego.