Dorota Terakowska zachwyciła mnie swoją książką pt. "Poczwarka". Następną przeczytaną przeze mnie pozycją tej autorki była powieść "Tam, gdzie spadają anioły", ostatecznie zaś dobrnęłam do "Muzeum rzeczy nieistniejących". Gdybym miała układać książki według hierarchii wartości, zrobiłabym to idealnie tak samo jak z kolejnością czytania...
Książka "Muzeum rzeczy nieistniejących" wpadła mi w ręce całkiem przypadkiem. Szczerze mówiąc to kupiłam ja przez przypadek, gdyż przy zamawianiu książek Terakowskiej zamiast zbioru felietonów (o nieco poważniejszej tematyce), pomyliłam tytuły i wybrałam właśnie ją. To była wielka pomyłka.
Musze przyznać, iż trudność opisania tej książki doskonale charakteryzuje sposób jej czytania. Jest on po prostu nieciekawy, monotonny i nudny. Wszystkie pojęcia, które występują w książce mogłoby zdefiniować dziesięcioletnie dziecko... i ... z lekkim sarkazmem muszę stwierdzić, iż zrobiłoby to dużo lepiej (w końcu to dzieci posiadają nieprzeciętne możliwości wykorzystywania bujnej wyobraźni). Zbiór słów, dość rzadko używanych w codziennym życiu, (bo jak sama nazwa książki wskazuje, często nieistniejących) jest lekturą nic nie wnoszącą do życia!Zero refleksji. Zero morału. Gdybym miała skomentować tą książkę jednym zdaniem zrobiłabym to następująco: Wesoła twórczość pani Terakowskiej (swoją drogą nie wiem kogo bardziej ośmieszająca czytelników czy też samą pisarkę?).Może nie zrozumiałam dość dokładnie intencji autorki komentowanych przeze mnie felietonów, jednak ja nigdy nie odważyłabym się tłumaczyć dobremu matematykowi co to znaczy pomnożyć przez siebie dwie liczby... Czysty absurd - ktoś by pomyślał - więc po co nam, dorosłym ludziom "odkrywać" co znaczy czas to pieniądz i inne potoczne wyrażenia?
Nikomu nie polecam tej książki! Po co marnować czas na pielęgnowanie chwastów?