Po „Mury” sięgnęłam nie wiedząc nic, ani o autorze, który spłodził ową książkę, ani o samej książce. Tematyka jej zaskoczyła mnie. Właściwie naskoczyła na mnie już od pierwszych stron, głośna i wulgarna. Brudna i świecąca obnażonym wnętrzem, całkowicie rozebrana z wszelakiego tabu.
Jak mówią, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, a idąc tym tropem, co mnie nie zniechęci, rozbudzi ciekawość. I czytałam dalej, łapiąc się na tym, że książka mnie wciągnęła, powoli uzależniłam się od kolejnych wersów, uzależnienie objawiło się głodem kolejnych liter.
Nie byłam w stanie powrócić do codziennych zajęć. Książkę skończyć musiałam.
„Mury” to coś więcej niż zbiór opowiadań. To opis przeżyć wewnętrznych człowieka z marginesu społecznego. Człowieka, którego nierzadko omijamy szerokim łukiem, o którym myślimy – ten to dopiero degenerat. Człowieka skrzywdzonego przez los, bo to właśnie los wyznaczył mu ścieżkę, którą chcąc czy nie chcąc, podąża. Który idzie śmiało poprzez pijackie meliny, poprawczaki, więzienia, znów meliny i łóżka przypadkowych kobiet.
„Mury” to nie pocztówka z więziennej celi. To rodzaj pamiętnika, brutalnego i ociekającego agresją, przepełnionego perwersjami seksualnymi i najintymniejszymi zwierzeniami. Pamiętnika prawdziwego mężczyzny, którego przytłoczyła rzeczywistość. Ból kroczy za rękę z apatią, razem tańcząc w papierosowym dymie. Przygrywa im samotność. Poszczególne kartki mają swój zapach – moczu, krwi, łez, alkoholu. Miłość, jakaś obecna tu forma wykolejonej miłości zderza się z ograbieniem ubóstwianych obiektów.
Plus ten dodatek poezji, zręcznie wplecionej w więzienną prozę. Poezji mocnej, prostej i dobitnej, stąpającej twardo po ziemi. Bez zbędnych kwiecistych słów, balansującej na krawędziach najintymniejszych ludzkich przeżyć.
„Mury” wzruszają. Może nie bawią, może nie wyciskają łez śmiechu, ale skłaniają do refleksji nad własnym postępowaniem. Nie umoralniają, o nie! Stasiuk daleki jest od jakiegokolwiek umoralniania, przyjmuje on za pewniaka, że jego czytelnicy mają swój rozum o dostatecznej objętości. I potrafią się nim posłużyć zgodnie z instrukcją.
Zbiór tych opowiadań porównuję z „Lubiewem” Witkowskiego. Ta sama kategoria estetyczna. Mająca swoich fanów i zagorzałych przeciwników.
Książkę dobrze znać. Chociażby dlatego, żeby opowiedzieć się po którejś ze stron.