Czy można napisać książkę o Polakach i Niemcach, umieścić akcję na jesieni 1939 i jednocześnie nie napisać książki o wojnie? "Morfina" Szczepana Twardocha dowodzi, że owszem, i to nawet dobrą :-). Druga wojna w powieści służy nie konstrukcji głównej - nie stanowi o fabule, a pojawia się niejako w tle. Oczywiście, jest niezbędna, by przedstawić zmagania Konstantego. Willemann - z krwi Niemiec, wychowany na Polska i w miłości do Polski, uczestnik walk wrześniowych, właśnie z powodu hitlerowskiej okupacji znalazł się w kuriozalnej sytuacji. Pokonani Polacy poddać się nie chcą, a Konstanty z racji swego pochodzenia stanowi doskonały sposób, by działać z dala od podejrzeń. Nie ma więc getta, Holocaustu, łapanek, codziennego terroru, Pawiaka. Jeszcze nie. Wojna służy jedynie prezentacji wewnętrznych zmagań Willemanna. Bohater staje przed ogromnym dylematem: jest Polakiem czy Niemcem? Jeśli Polakiem, to dlaczego, skoro rodzice niemieccy? Jeśli Niemcem, to walczył przeciw swoim? Gdzie w nim polskość, gdzie niemieckość? Co świadczy o narodowej przynależności: serce czy krew? Myliłby się jednak ten, kto szukałby w Willemannie bohatera. Akurat na bohatera nadaje się najmniej: morfinista, kobieciarz, awanturnik, pijak, który jedynie własną przyjemność ma na względzie. Odlot, żona i kochanki - tak żyje ten, w którym przegrani pokładają nadzieję. Poszukiwania Konstantego to motyw stary jak świat: szukanie swej tożsamości w skomplikowanej rzeczywistości. Kim jestem? Gdzie moje miejsce? Kto nadaje mi "twarz"? Ile masek w sobie nosimy? - odwieczne pytania człowieka. Twardoch w "Morfinie" dokonuje też rozrachunku z wieloma narodowymi mitami, odczytywanymi z różnych perspektyw. Fabuła powieści bez dwóch zdań mistrzowska. Moje wątpliwości budzi język. Z jednej strony przyznaję" oryginalny, ciekawy, świadczący o wielkiej sprawności literackiej. Twardoch, burząc schematy konstrukcyjne, rozbijając zdania na pojedyncze wyrazy, "zapominając" o poprawności składniowej i wprowadzając dwugłos narracji tworzy poczucie morfinistycznego ciągu. "Uciekające" zdania, powtarzające się elementy, chaos składniowy oddaje chaos życiowy Willemanna, zwłaszcza ten wewnętrzny i zwłaszcza wtedy, gdy morfina krąży w żyłach. Z drugiej strony jednak zabiegi te rozciągnięte na kilkaset stron, powielane, powtarzane, tracą na oryginalności, stają się przewidywalne i zwyczajnie - nużące. Powieść jest więc - że tak powiem - nieco "przegadana" i po raz kolejny przekonuję się, że ilość może zabić jakość. Nie mam jednak wątpliwości" "Morfina" Szczepana Twardocha to powieść bardzo dobra, pociągająca, z doskonałą analizą psychologiczną i pozbawiona narodowych sentymentów. Gorąco polecam!