Ministerstwo Bólu ma holenderski adres. Przed piękną fasadą zachodniego świata ustawiono rządkiem niezliczoną ilość, równie poustawianych holenderskich rowerów. Ten porządek oraz pewność, że nagle nie zmienią swych właścicieli czy staną się łupem wandali, to marzenie, którego spełnienie nie każdemu społeczeństwu jest dane. W tym bezpiecznym świecie, ustabilizowanym, wręcz zaklepanym na zawsze, szukają schronienia jugosłowiańscy emigranci. Przybyli z różnych części dawnej Jugosławii. Uciekli z kraju nie w poszukiwaniu łatwiejszego chleba, nie by się dorobić i wrócić w chwale bogacza, ale z krajów ogarniętych wojną, nienawiścią, faszyzmem czy fanatyzmem. Z różnym bagażem wojennych doświadczeń własnych i swoich bliskich zbierają się w jakąś całość, choć ich kraj już jednej całości nie stanowi i stanowić nie będzie.
Na amsterdamskim wydziale slawistyki studiuje zaledwie garstka młodych jugosłowiańskich uciekinierów. Uroą, Ante, Selim, Darko, Meliha, Nevena, Igor wraz z wykładowczynią przedmiotu Tanją, starają się żyć czasem teraźniejszym. Nieustannie poszukują własnego miejsca na emigracji, składając siebie z uporem maniaka w jakąś całość. Współczucie dla ofiar wojny nie jest długoterminowe. Z czasem każdy imigrant jest już elementem bezimiennej ludzkiej masy, która dzień po dniu mierzy się z rzeczywistością. Tej garstce młodych ludzi, przychodzących na zajęcia z literatury jugosłowiańskiej, nie jest łatwo zapomnieć, że pochodzą teraz z innych krajów: Serbii, Chorwacji, Bośni czy Słowenii, że lista zbrodni i ofiar po każdej ze stron jest bardzo długa. Dlatego, aby uciec od bolesnego wczoraj, które rozlicza trybunał haski, sięgają dalej w czas przeszły, do Jugosławii. Zakładają „muzeum jugosłowiańskiej codzienności” wrzucając tutaj własne wspomnienia o wspólnej przeszłości. Pozornie znakomity pomysł, do którego wszyscy zgodnie się zapalają, przynosi nieoczekiwane straty i konsekwencje.
Lektury takie jak „Ministerstwo Bólu” nie pozwalają się spokojnie odłożyć na półkę i zapomnieć. To nie szybkie telewizyjne migawki z wojennej gehenny, to nie pospieszne, suche relacje korespondentów wojennych, to nie makabryczne zdjęcia ofiar snajpera, za które dostaje się międzynarodowe nagrody, to nie wyciąganie bardziej pikantnych i sensacyjnych wątków wojny w Jugosławii. To bardziej osobiste, mikroskopijne podglądanie skutków tej wojny, spustoszenia w ludzkiej egzystencji, psychice, to rzecz o imigranckiej samotności, ale i ekspozycja zobojętnienia, swojskiego poklepywania po ramieniu i mówienia: „czas goi rany”, „trzeba żyć dniem dzisiejszym” itp., itd. Takie książki zmuszają też do dalszych czytelniczych poszukiwań, do poszerzania wiedzy na dany temat, do grzebania w historii.