Zapraszam do Holandii, jakiej nie znacie. Pełnej intryg, tajemnic, alchemii i mechanicznych klakierów, które pragną wolności oraz zuchwałych ludzi, chcących przejąc kontrolę nad wolną wolą i człowieczeństwem. I pamiętajcie:
"Zegarmistrzowie kłamią!"
OPRAWA
Zanim przejdę do treści, po prostu muszę pochwalić jej stronę graficzną. Wydawcy należą się brawa za dopracowanie każdego szczegółu. Poza cudowną okładką (zdecydowanie lepszą od oryginalnej), bardzo podobała mi się wewnętrzna strona okładki oraz grafiki serca, które pojawiały się przy zakończeniu rozdziałów. Kolejne części oraz rozdziały zaczynają się także od strony z jakimś ozdobnikiem. Możecie zobaczyć to na zdjęciach w poście, a także na moim Instagramie.
POMYSŁ NA FABUŁĘ
Od dłuższego czasu fascynował mnie temat mechanicznych tworów, więc książka była dla mnie prawdziwą gratką. I muszę przyznać, że autor zdecydowanie zna się na rzeczy, gdyż mimo wprowadzenia wielu wątków i szczegółów, całkowicie panuje nad historią i nie wkradają się tam żadne luki, czy też błędy. Całe szczęście, nie pojawia się też tam żaden wątek romansowy, gdyż jego wystąpienie mogłoby popsuć historię. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów i byłam zadowolona z tego, w jaki sposób została poprowadzona akcja. Działo się bardzo dużo i do samego końca nie było wiadomo, jakiego zakończenia oczekiwać. Jednak plusem było dla mnie też to, że akcja momentami była spowalniana i mogłam spokojnie ułożyć sobie wszystko w głowie. Funkcję takiego "spowalniacza akcji" stanowiły rozmyślania bohaterów oraz dyskusje na temat istnienia wolnej woli, różnic między maszynami, a ludźmi oraz tego intrygującego "ludzkiego pierwiastka", o którego istnienie u klakierów można się spierać. Temat ten jest naprawdę dobrze przedstawiony, gdyż padają argumenty z obu stron, przez co i my zostajemy włączeni w tę dyskusję.
Rozważania nad tym, czy klakierzy powinni mieć wolną wolę i co takie wyjście niosłoby dla społeczeństwa są o tyle ciekawe w tym utworze, że nie tylko ludzie się ich podejmują, ale także nasz mechaniczny bohater. Jak rozpoznać, co jest dobre, a co złe? Co należy czynić, kiedy nie odczuwa się już geas, czyli piekącego bólu nakazującego wykonywać powierzone im przez właścicieli zadania? I w końcu - czy gdyby każda maszyna była wolna i świadoma, nie podjęłaby się walki przeciwko tym, którzy wcześniej ją zniewolili?
KLAKIERZY
Mechaniczni zostali stworzeni przez Tregillisa z wielką pomysłowością. Chociaż ich budowa to nie imitacje ludzkiego ciała, a zwykłe mosiężne stwory, to tajemnica ich niezwykłości kryje się w ich mowie. Naprawdę ciekawym rozwiązaniem okazał się sekretny język, którym porozumiewały się maszyny. Tykanie, zgrzytanie - dla śmiertelników zwykłe odgłosy, dla nich - słowa i zdania. Także wątek wolnej woli u maszyn miał swoje ciekawe rozwiązanie w ich budowie.
NARRACJA
Dawno już nie spotykałam się z trzecioosobową narracją, więc na początku potrzebowałam chwili, by się przyzwyczaić. Ostatnio literacki świat opanowała narracja w pierwszej osobie, więc była to dla mnie miła odmiana. Jednak narrator nie jest takim typowym wszechwiedzącym obserwatorem, a raczej opowiada historię z perspektywy danego bohatera. Nie wie nic poza tym, co wie nasz bohater, a także ukazuje jego myśli i emocje. Narracja płynnie przechodzi od bohatera do bohatera, a fabuła jest tak skonstruowana, że wątki trójki głównych bohaterów w pewnych momentach przenikają się bądź na jakiś czas łączą, co zresztą bardzo mi się podobało.
BOHATEROWIE
Pastor Luuk Visser, który skrywa wiele tajemnic. Pomysłowa wicehrabina Berenice Charlotte de Mornay-Perigord, która robi wszystko, by uknute plany szły po jej myśli i niezłe z niej ziółko. I wreszcie Jax - klakier, który wprowadza nas w świat mechanicznych. Nie bez powodu jest jednym z głównych bohaterów - jest wyjątkowy. To właśnie między tą trójką bohaterów przeplata się narracja. Ich burzliwe losy nie są pozbawione wielu problemów, z którymi muszą się zmierzyć. Moją ulubioną postacią zdecydowanie była bezpośrednia i inteligentna Berenice, która lubiła sobie od czasu do czasu siarczyście poprzeklinać, zaś najbardziej współczułam Visserowi - to, co mu zrobiono, było przerażające.
Dodatkowo, pojawiło się wielu innych bohaterów pobocznych, wzbudzających w nas całą gamę emocji - od współczucia po odrazę i przerażenie.
WYMAGA SKUPIENIA
Przyznam, że potrzeba chwili, by wkręcić się w świat Wojen Alchemicznych. Od początku dostajemy dużo informacji, szczegółów, które na początku mogą wydać się mało istotne, a potem jednak się przydają, więc można się zgubić. Francja, Nowa Francja, Amsterdam, Nowy Amsterdam, trochę nazwisk, powiązań - na początku miałam problem z ogarnięciem tych zależności. Dlatego też potrzeba trochę więcej skupienia i uwagi, by nic nam nie umknęło, przynajmniej na początku, gdy autor wprowadza nas w swój świat. Następnie historia nas wciąga i jeśli wcześniej pojawiły się jakiekolwiek zgrzyty, to potem już znikają.
Ian Tregillis wprowadza nas w świat mechanicznej Holandii w taki sposób, że czytając mamy wrażenie, że znajdujemy się na ulicy podczas publicznej egzekucji, knujemy wraz z bohaterami, uciekamy przed okrutnymi nakręcaczami, ciągle towarzyszymy bohaterom. Otwiera naszą wyobraźnię na świat, jakiego jeszcze nie znaliśmy. A świetnym zakończeniem wzbudza wielką ciekawość, jakie będą dalsze losy naszych bohaterów.