Najnowsza książka Schmitta jest kolejnym zbiorem opowiadań, które łączy motyw marzeń, pragnień zwyczajnych ludzi, którzy dla ich spełnienia poświęcają wiele. Czasami poświęcenie było tego warte, czasami stracone. Każda z opowieści emanuje takim temperamentem postaci i czasem zwykłych codziennych zdarzeń, że czytelnik po skończeniu czytania jednej z nich (a jest ich 5) pomyśli lub nawet powie na głos: "Niesamowite". Tak, te historie są niesamowite. Nie wiem czy autor pisze coraz głębiej i piękniej czy to ja coraz bardziej dojrzewam do jego twórczości.
Nie chcę dokładnie pisać o czym jest każda z pięciu historii, ale tak pokrótce. Prawie wszystkie oprócz pragnień, łączy miłość, jej obecność lub brak. Główne postacie opowiadań są samotne i w głównej wierze z tym się pogodziły, ale czy na pewno? Każda z historii na swój sposób przejmuje swoją wnikliwością, a zarazem tajemniczością. Pierwsza, najdłuższa tytułowa Marzycielka z Ostendy ma coś więcej wspólnego z opowiadaniem pt.:"Kiepskie lektury". Łączy je ponadto sentyment do książek i własne wyrachowane przez bohaterów reguły jakie czytamy, a jakie nie mogą się znaleźć w domowej biblioteczce. Ja już jestem przy "Kiepskich lekturach" to ta historia wyróżniała się na tle pozostałych. Tu nie chodziło o jakąś miłość, poza tą do kuzynki, ale praktyczne przedstawienie opinii i właściwości książek. W sumie ta opowiastka pomimo moje fascynacji literaturą wydawała się najmniej udana z pięciu. Wracając jednak do pierwszej historii, tj. Marzycielki z Ostendy, niesamowite wrażenie zrobiło na mnie jej miłość do księcia, a także Menu dla ich stosunków. Początkowo myślałam, że Emma pisała je na podstawie klasyk jakie posiadała w swej biblioteczce, dopiero przy któreś propozycji przejrzałam, że faktycznie niektóre zostały oparte o klasykę, ale jednak wszystkie były przedstawione w postaci menu jadalnego. Każdą z historii łączy też śmierć głównej postaci lub jej bliskiej osoby. Śmiem też twierdzić, że ostatnia, najkrótsza miała miejsce w prawdziwym życiu autora. I to ona była natchnieniem do napisania tej książki. Zwrócę jeszcze uwagę na opowiadanie zatytuowane "Zbrodnia doskonała", która wbrew naiwności głównej bohaterki wywarła na mnie melancholijne wrażenie. Zabić mężą, by przekonać się o tym, że ją kocha. Jakiś absurd. Stawiałabym nawet na to, że ona była blondynką (bez urazy, proszę), a jednak sposób w jaki potrafiła udowodnić swoją niewinność mnie od tego wstrzymuje. Skoro wspomniałam o czterech historiach wypadało by jeszcze o tej jednej, jaką jest "Ozdrowienie", która skupia się na relacjach pielęgniarka-pacjent. I choć z pozoru wydaje się, że to ona pomaga w leczeniu pacjenta, to jednak pacjent wyleczył pielęgniarkę.
Wszystkie pięć historii na długo pozostaną mi w pamięci. Może nie zawsze w całości, ale fragmentami będę rozważać i doszukiwać się kolejnych przesłań. Lektura wywarła naprawdę piorunujące (w pozytywnym znaczeniu) wrażenie. Chyba jest to najlepsza książka Schmitta. Piszę chyba, bo nie przeczytałam tylko Małych zbrodni małżeńskich. Polecam gorąco!