Pornografia - każdy ogląda, nikt nie mówi o niej głośno. Nikt, poza Danielem Wołyńcem, który postanowił poświęcić temu dość kontrowersyjnemu tematowi ponad pięćset stron i przekształcić je w książkę o niezwykle chwytliwym tytule: Man size. Jeśli więc u was, tak jak i u mnie, gen hazardzisty czasami wychodzi na prowadzenie i "chcecie założyć się, że nie wiecie wszystkiego o porno", to zapraszam do przeczytania recenzji.
"Man size" dzieli się na trzy Vol., które można traktować jako swego rodzaju wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Książka złożona jest z fragmentów czysto teoretycznych oraz fabularnych. W rozdziałach teoretycznych autor porusza wiele nieznanych dla laików treści związanych z pornografią. Rzuca nieczęsto używanymi wyrazami, tłumaczy, jak kręci się biznes pornograficzny, opowiada o jego podłożu, pokazuje parę statystyk, czyli innymi słowy: próbuje jak najlepiej wyedukować czytelnika.
Mimo interesujących dywagacji, moim zdaniem mocniej na wyróżnienie zasługują fragmenty fabularne. Autor (Danny), czyli nasz główny bohater, przeprowadza się do Ameryki w prostym celu: zamierza napisać scenariusz, opchnąć go i zostać znanym na cały świat scenarzystą. Problem polega na tym, że życie zwykle nie jest usłane różami, a kłopoty spotykają człowieka na każdym kroku. Danny więc wskutek zrządzenia losu znajduje się w złym miejscu o złej porze - ląduje na samym środku planu filmowego i to nie byle jakiego, bo takiego niegrzecznego, oznakowanego jako XXX, czyli pornograficznego! I wiecie co? Producenci obsadzają go w roli aktora nieseksualnego porno!
Największym osiągnięciem Dannyego-boya nie wydaje się jednak gra przysłowiowego statysty w filmie dla dorosłych, ale późniejsza chryja, która z tego wynikła. Zwykły szaraczek, osoba, której jedyną wypowiedzią przed kamerą były dwa słowa, zostaje nagle hitem Internetu. Otrzymuje przywarę życiowego losera - a jeśli już zostanie przyklejona do ciebie etykietka, nie tak łatwo ją zerwać...
"Man size" nie należy do książek łatwych, mimo prostego, mocno slangowego stylu autora, przesiąkniętego kolokwializmami i przekleństwami. Wnikliwe wnioski przebijają się przez pełne humorystycznych momentów fragmenty, co dodaje powieści niesamowitego, nietuzinkowego klimatu. Autor umiejętnie wtrąca angielskie zwroty, które choć z początku nieco utrudniają czytanie, to po głębszym wsiąknięciu w historię stają się jej nieodzowną naturą.
Wyznam, że wątek fabularny podobał mi się zdecydowanie bardziej od teoretyzowania, a już szczególnie od podawania wyjaśnień terminów czy dokładnego omawiania rodzajów porno. Niemniej, nauczyłam się wielu nowych, nieznanych do tej pory, pojęć, typu fluffer - "osoba zajmująca się przygotowaniem aktorów męskich do pracy", czyli jeśli aktor miał problemy z erekcją, fluffer pomagał nastawić niezastąpione narzędzie na stan gotowości.
"Man size" to lektura zaskakująca, niecodzienna i zdecydowanie oryginalna. W Polsce, jak i na świecie, mało żyje autorów niebojących się poruszać trudnych tematów związanych z biznesem pornograficznym. Książkę polecam, choć to osoby interesujące się łamaniem przyjętych schematów, wyszukiwaniem idiotyzmów u społeczeństwa oraz wytykaniem wszechobecnej hipokryzji wydadzą się lekturą najbardziej zachwycone. Man size to książka, w której stawia się męskość pod znakiem zapytania.
Opinia bierze udział w konkursie