Owa książka to zbiór sonetów pisanych ostrą prozą, prozą iście homoseksualną. Czytelnik błądzi wokół wulgarnych słów, zwrotów a nawet całych zdań, niczym bohaterowie „Lubiewa” wśród prostytutek i klubów tylko dla panów. Gubiąc po drodze szminki, pończochy i torebki, lakiery do paznokci, fikuśną bieliznę...
Książka bardzo odważna. Szalona, odważę się powiedzieć. I może w tym szaleństwie jest metoda... i „Lubiewo” z tegoż a nie innego powodu do Paszportu Polityki nominowane było.
Czy nie urzekło – zadawałam sobie po przeczytaniu pytanie – otóż nie do końca. Pozycja naprawdę wciąga, jeśli ktoś już ugrzęźnie, jeśli pochłonie go wyimaginowany świat transwestytów i im podobnych, to czyta się dalej, poznaje kolejne „ciotki” i ich dziwaczne obyc[...], razem z nimi poluje się w przydrożnych krzakach na „luji”, odwiedza szalety, itd., itp.
Witkowski śmiało sobie poczyna, oj śmiało. I czytelnik poczyna sobie nie mniej śmiało, sięgając po takie „Lubiewo”. No ale co kto lubi.
Smacznego, chyba że nie.