Po powieści historyczne sięgam sporadycznie i wyłącznie w chwili, kiedy mocno zainteresują mnie opisy, a czasy, w których toczy się akcja, będą odpowiadać mojemu wysublimowanemu (wybrednemu) gustowi. Tego gatunku nie czytam w ciemno, licząc po cichu, że książka się spodoba, jak to zwykle bywa. Nie. Tutaj muszę wyrobić sobie konkretną opinię o tytule, zanim w ogóle pomyślę o przeczytaniu.
Czyli zupełnie inaczej niż najnowsza książka Pam Jenoff. "Łączniki z Paryża" trafiły do mnie poniekąd przypadkiem - nazwałabym to łutem szczęścia. Powiedzieć, że książka mnie nadzwyczajnie zaintrygowała to zdecydowanie za mało. Ona, używając wręcz nierealnej, magicznej mocy, dosłownie wciągnęła mnie w sam środek wydarzeń, jednocześnie sprawiając, że odejście od lektury graniczyło z cudem.
"Łączniczki z Paryża" to historia, która toczy się w kilku miejscach w dwóch różnych czasach. Czytelnicy poznają losy Grace Healey, mieszkanki Nowego Jorku oraz asystentki w kancelarii prawnej. Kobieta pewnego dnia, idąc do pracy, spotyka na swojej drodze porzuconą walizkę. Dziwne przeczucie każe jej zerknąć do środka, skąd wydobywa plik zdjęć kilkunastu kobiet. Zabiera zdobycz, ale po paru godzinach postanawia odłożyć własność z powrotem do walizki. Sęk w tym, że owa walizka znika, a Grace niszczona wyrzutami sumienia postanawia na własną rękę odnaleźć właścicielkę. Niejaką Eleanor Trigg.
Do Eleanor należy właśnie druga perspektywa historii. Czytelnicy cofają się o dwa lata od wydarzeń związanych z Grace, czyli lądują w 1944 roku w Londynie, gdzie dokładnie poznają, z jakimi uczuciami mierzy się Trigg. Kobiecie bowiem zostało powierzone niezwykle trudne zadanie - musi zacząć werbować, a następnie szkolić tajne agentki, które w niedalekiej przyszłości agencja wyśle na przeszpiegi do okupowanej Europy.
W trakcie szkolenia rekrutek Eleanor poznaje Marie, czyli trzecią główną bohaterkę "Łączniczek z Paryża". Ta młoda, samotna matka zostawia córkę, chcąc walczyć dla niej o lepszy świat, i wyrusza do Francji, by pracować w terenie jako radiotelegrafistka. Czy kobietom uda się osiągnąć swoje cele? Przechytrzą okupanta, wysadzą mosty i zniweczą okrutne plany wroga? Kim okaże się tajemniczy zdrajca, donoszący Niemcom i sprawiający, że kolejne agentki giną w niewyjaśnionych okolicznościach?
"Łączniczki z Paryża" określiłabym mianem wciągającej, zaskakującej, odrobinę tajemniczej i przede wszystkim niesamowitej historii o odwadze, przyjaźni i bohaterskich czynach. Nie sposób przejść obok książki obojętnie, a losy kobiet autorka przedstawiła prosto, choć nietuzinkowo. Czytelnicy z pewnością miło spędzą czas, każde kolejne strony przekładając niemal machinalnie, ponieważ historia czyta się w rzeczywistości sama. Miałam wrażenie, jakbym płynęła - pod koniec to chyba zasuwałam szybciej niż Otylia Jędrzejczak stylem dowolnym, nie potrafiąc doczekać się rozwiązania niektórych wątków. Zdradzę, że były one szokujące i ekstremalnie doskonałe.
Główne bohaterki to kobiety, których nie da się nie lubić. Zostały wyśmienicie wykreowane, a ich spojrzenie na życie czy świat, ich wady i zalety przedstawiono w sposób naturalny, przez co czasami odnosiłam wrażenie, jakby stały obok. W historii, oczywiście, nie zabrakło wątków zdrady, miłości oraz zauroczeń, ale na szczęście nie zdominowały one całej opowieści. Autorka bardzo dobrze je wyważyła, przez co główne kwestie pozostały na pierwszym planie, a te poboczne jedynie uprzyjemniały lekturę, dodając smaczku.
Pewnie nie zdziwi Was, że "Łączniki z Paryża" Pam Jenoff polecę z czystym sercem i bez chwili wahania. Książka prezentuje wysoki poziom, historia porywa, bawi, a czasem też smuci, więc odnajdziecie tutaj dosłownie kakofonię emocji. Podobało mi się również wplątanie kilku wydarzeń mających miejsce naprawdę w fikcyjny świat, przez co cała opowieść nabrała wyjątkowego charakteru. Co tu więcej mówić - nawet się nie wahajcie, od razu sięgajcie i czytajcie. :)
Opinia bierze udział w konkursie