Książki zakazane... Którego nałogowego mola książkowego nie skusi tak wymowny tytuł? A jeszcze w dodatku figurujący na okładce pokaźnego foliału (ponad 350 stron formatu B5) w towarzystwie fotosów i rycin pochodzących z rozmaitych kontrowersyjnych utworów lub ich ekranizacji (na czele z portretem Jacka Nicholsona w roli McMurphy’ego) i gorejącego w centrum stosu książek? A jeśli skusi, zaręczam każdemu molowi, że nie pożałuje.
Autor zaoferował bowiem czytelnikom błyskotliwy przegląd powodów, dla których na przestrzeni wieków zakazywano lub próbowano zakazać rozpowszechniania i czytania określonych dzieł, oraz wybranych (inaczej się nie dało, bo sam tylko indeks lektur kłujących w oczy PRL-owską cenzurę w czasach stalinowskich liczył sobie kilka tysięcy pozycji, a cóż dopiero mówić o tytułach objętych zakazami z powodów religijnych przez zwierzchność wyznawców różnych religii!) utworów, w których orzypadku te restrykcje wywołały największe burze. Każdej z wybranych pozycji poświęcony jest krótki szkic historyczny, omawiający dzieje jej powstania, odzew, jaki wywołała w społeczeństwie i dalsze jej losy na rynkach wydawniczych i w bibliotekach. Uzupełniają go: wykaz bibliografii, liczący przeciętnie od 5 do 10 pozycji, ale niekiedy i dwa razy tyle, oraz (z wyjątkiem tylko kilku przypadków) cytat z reprezentatywnym fragmentem/fragmentami danego dzieła, a w przypadku utworów zekranizowanych - również notatka z omówieniem filmowego ich oblicza.
Gdyby na tym poprzestano, można by „Książki zakazane” docenić za samą wartość poznawczą. Ale to nie wszystko, bo tekst uzupełniony jest świetnym materiałem graficznym, na który składają się reprodukcje okładek i ilustracji (najczęściej z pierwszych wydań książki), fotosów z ekranizacji filmowych, rycin i dokumentów związanych w jakiś sposób z treścią dzieła lub osobą autora. Pierwszym skojarzeniem, jakie nasunęło mi się po pobieżnym przeglądzie zawartości, było wspomnienie podobnie interesującej i wizualnie atrakcyjnej „Historii piękna” Eco; różnica tkwi po trosze w ilości pomieszczonego w obu pozycjach materiału i - przede wszystkim - w cenie, która w przeliczeniu na objętość i jakość jest zdumiewająco przystępna. Aż się wierzyć nie chce, że za taką porcję ciekawej lektury w pięknej szacie graficznej można zapłacić ledwie o 4-5 zł więcej niż za przeciętne czytadło wydrukowane na gazetowym papierze (żeby nie być gołosłowną: „Miłość nad rozlewiskiem” - 34,90, „Książki zakazane” - równe 39)…
A na przynętę - cytat z zupełnie mi nieznanego i, jak wynika z bibliografii, do dziś osiągalnego po polsku tylko we fragmentach pamfletu Johna Miltona „Areopagitica”:
„Książki, rzeczywiście, w niczym nie są rzeczami martwymi, lecz zawierają w sobie potencjał życia, które je czyni na tyle aktywnymi, ile jest w nich ducha, którego są potomstwem, co więcej, one przechowują, jak w jakiejś fiolce, najczystszą siłę i esencję tego żyjącego intelektu, który je stwarza. (…) Wielu ludzi egzystuje jak niepotrzebny ciężar na ziemi, lecz dobra książka jest cenną krwią życiową najwyższego ducha, umyślnie przechowywaną i pilnowaną zazdrośnie przez życie po życiu. Faktem jest, że żadna epoka nie może przywrócić nam życia - co może nie jest zbyt wielką stratą, ale gorzej jest, gdy z minionych stuleci nie zostaje odzyskana porzucona prawda, z powodu braku której cierpią całe narody.
Powinniśmy zatem uważać, na jakie prześladowania skazujemy znojny trud sławnych ludzi, kiedy niszczymy dojrzałe życie człowieka, zebrane i przechowane w książkach”*.