To ewidentnie opowieść kobiety o kobietach. Od pierwszej strony czuć, że Chutnik murem stoi za swoimi bohaterkami. To kobiety bez przyszłości, za którymi często ciągnie się przeszłość; czasem w tej przeszłości utknęły z wrażeniem, że czas się dla nich zamknął, że życie skończyło się zanim na dobre zaczęło. To kobiety skrzywdzone, które społeczeństwo, rodzina, "uświęcona" tradycja skazują na schematyczne, powtarzalne role, które nie dają szansy na Oscara. Przegrane, nędzne, samotne, pragnące innego niż się od nich oczekuje, z szamoczącym się sercem, z morzem niespełnienia, które zżera od wewnątrz. Czarna Mańka chciała iść do liceum, wybrać inaczej, ale przecież "najlepsza szkoła jest na bazarze", więc Mańka staje się bazarówką, jak matka. A potem nieudane małżeństwo, niespełnione macierzyństwo i alkohol jako sposób na wszelkie zapomnienie. Maria, Żydówka uratowana z getta, łączniczka podczas warszawskiego zrywu, w wojennym koszmarze straciła wszystkich i w wojennym koszmarze się "zakonserwowała". Paniopan Marian to mężczyzna idealny: czuły, szarmancki, delikatny, całkiem "niemęski", słyszy więc że gej, a gejostwo najłatwiej wyplenić ciężką ręką ojcowską. I jeszcze Maria, a właściwie Marysia, bo młoda jeszcze, a już ma dosyć całego świata. Wszystkie łączy kamienica przy Opaczewskiej. Oczywiście, Chutnik jest nieobiektywna, jednostronna, w świecie jej bohaterek kobiety zawsze stoją na przegranej pozycji, bo świat właśnie je tam spycha. Ale to nie zarzut. Pisarka wyciąga na wierzch wszelkie bolączki patriarchalnego, seksistowskiego społeczeństwa. Podkręca je maksymalnie, by otworzyć oczy tym wszystkim, którzy tak chętnie kwitują problem dyskryminacji banalnym: "ech, baby jak zwykle przesadzają".