Zaprawdę przedziwny to dramat. Zaskakujący i nieoczekiwany, wręcz surrealistyczny. Istny świat na opak, w którym Bohater próbuje się jakoś odnaleźć. Nowoczesna literatura małych ojczyzn, powrót do kraju lat dziecinnych, kiedy to w Wielki Piątek wyjadało się kiełbasę, przytruwało babcię biszkoptami ze strychniną czy podglądało sąsiadkę w kąpieli. Dramat nawiązań i przeinaczeń. Kiedy umywa się ręce, zakrwawione ręce, naśladując nie Piłata, a Lady Makbet. Myje się nogi przybyszom i deklamuje mickiewiczowską „Odę do młodości”. Ewentualnie rubaszne i rozpustne fraszki Jana z Czarnolasu.
Mistrzostwo. Dramat Różewicza tak bardzo nie chciał być dramatem, usilnie starał się być asceniczny, niedramatyczny, że powstał dramat narodowy niemalże! Groteska splata się z powagą, absurd z prawdą, wszystko trąci raz smutkiem, raz powoduje uśmiech szeroki. Różewicz w dramat swój wplata, prócz wierszy kolegów po piórze, i swoje utwory. Wszak „można to grać , można i deklamować”. Z cała pewnością zachwycać się można! Nijakie postacie, bez charakterów i twarzy, kukiełki w rekach twórcy. Dziwaczna sceneria, niby swojska, a budząca grozę jak kafkowskie labirynty. I autor – wielki demaskator, z uśmiechem na twarzy demaskuje znaczeniowe zużycia słów i stereotypów, przytaczając pseudoartykuły z gazet, wyszydza językowy automatyzm. Niezwykle awangardowy teatr, oryginalny i na wskroś nowoczesny. Godna polecenia pozycja, zgłębienia, poznania, pokochania.
Absurd można polubić, trudniej się z nim rozstać. Ale, po cóż się rozstawać?
Polecam.