Jest życie po końcu świata? to rozmowa, reportaż i wywiad w jednym. To trzy warstwy bardzo osobistej narracji dotyczącej traumy, ale nie w sensie faktu, a tak jakby tego co następuje ?po fakcie? czyli przetrwania. Jest to rozmowa o Rwandzie, a o Rwandzie nie da się inaczej rozmawiać jak w kontekście ludobójstwa, jest to też rozmowa o śmierci ( i o odchodzeniu ? co nie musi być jednoznaczne i w tym przypadku nie jest ) i oczywiście o filmach, jednak w dość zasadniczy sposób mimo tych trzech nurtów-wątków ? jest to rozmowa o życiu po tym, co dla człowieka jest końcem jego świata ? każdy z nas ma inny.
Nie można jednak tej książki ograniczać jedynie do samej Rwandy i filmu ?Ptaki śpiewają w Kigali? - który jest oczywistą aluzją do książki Arkadego Fiedlera, ale też faktem, a jeżeli ktoś powie, że ptaki śpiewają wszędzie w tym wypadku może nie mieć racji, bo nie wszędzie i nie zawsze.
Wiele czytałam o Rwandzie, między innymi ?Maria Panna Nilu? Scholastique Mukasonga, czy ?Złe wieści, Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie? Anjana Sundarama. Opowieść o ludobójstwie jest za każdym razem taka sama i inna, bo co chwila ma inną twarz, Joanna Kos-Krauze skupia się jednak o wiele bardziej na tym co stało się potem, na odwecie i na konieczności jakiegoś ?współtrwania? potem, a to ?potem? często miewa oczy szaleńca.
Każdy z filmów o których opowiada jest jakąś opowieścią o tym co ?potem?, opowiada o utracie, żałobie i samotności. Każdy film jest osobisty w podtekście, książka zresztą też, bardzo pięknie mówi o życiu, ale nie ?tapla? się w prywatności. Jest czytelna i doskonale dyskretna zarazem.
Poruszająca i okrutna, a jednak pokazuje, że można, trzeba, należy... że jest życie po końcu świata. Okrojone, osamotnione, niepełne, ale jednak jest.
Wywiad jest też ostrą krytyką sytego, białego świata, który w instytucjonalnym przebraniu, także religijnym, stosując starą zasadę divide et impera doprowadził do tego co się stało, a potem patrzył i nie reagował.
Innym elementem jest opowieść o zrobionych wspólnie z mężem filmach, o samotności życia reżysera i o prawie wyboru, nawet dotyczącego spraw ostatecznych.
Ciężka, okrutnie piękna książka. Otrząsnąć się z niej nie sposób, ale to dobrze, bo otwiera umysły no to o czym nie chcemy myśleć, a przecież trzeba.
Nie jestem pewna, czy każdy ją zrozumie, to nie jest ten rodzaj celebryckiego wywiadu, do którego przyzwyczaiły nas quasi pudelkowe publikacje. Do tej książki trzeba otwartego umysłu, serca i pewnej wrażliwości.