Pan Piotr Milewski pisze w sposób naturalny, wartko, świetnym językiem, stroniąc od popisywania się prozatorskimi ambicjami i unikając nadmiaru cisnącego się wielu "islandzkim" autorom patosu. Pisze na tyle wciągająco, utrzymując tempo, pamiętając o obranej osi/kręgosłupie opowieści, że sięga się po książkę znowu, by "objechać" z nim wyspę ? nawet gdy przed chwilą odłożyło się ją z nutką zdziwienia lub irytacji. Sięga się po nią tym chętniej, jeśli było się tam wcześniej lub później i oto oczami autora oraz trafnymi spostrzeżeniami potwierdza się swoje własne wspomnienia. To może być satysfakcjonujące (!) i ten rodzaj oglądania świata na powrót "kimś", ale jakby osobiście, przypominać może świat gier komputerowych, w którym patrzymy oczami postaci - wiele mogącej, więcej znoszącej, jakby ludzkiej ? jakby? naszej, ale dzięki nośnikowi niezniszczalnej - bo przecież to tylko książka/opowieść i akurat wiadomo, że skończy się dobrze. ALE równocześnie Pan Piotr opisuje rzeczy w islandzkich realiach karygodne i nieodpowiedzialne, przedstawia siebie jako ?zdobywcę? (czasem dosłownie) oraz punktuje pozytywy doświadczania filozoficznych oczyszczeń w samodzielnie sprowokowanych sytuacjach, które dla współczesnych Islandczyków są uosobieniem turystycznej nieodpowiedzialności, niekiedy buty lub głupoty, ryzykowania wspólnym bezpieczeństwem (bo tych którym nie uda się jakiś głupi pomysł - trzeba często z narażeniem życia ratować). Bo co innego gdy okoliczny farmer z wielką koparką przyjeżdża wykopać z zaspy mnie i 10 innych aut, skoro śnieżyca wyprzedziła zapowiedziany w internecie pług, a co innego gdy muszę jechać 10 km na ratunek widząc ze wzgórza człowieka zamarzającego na drodze (25 km w każdą stronę bez zabudowań), który przecież mógł sprawdzić, że potrzebne będą rękawiczki oraz że ową drogą dziennie przejeżdża w danym okresie 50-60 aut i to raczej nie o zachodzie słońca. Ale wiedząc, że taka książka na rynku jest wiem już skąd m.in. tacy turyści się później na wyspie biorą i dlaczego czasem demolują mnie lub znajomym ostatnie pokłady zaufania w ludzki rozsądek. Pan Piotr zapomina, który mamy rok w kalendarzu oraz w którym miejscu cywilizacji się znalazł - skoro wyprawia na Islandii to co wyprawia, to albo się zgrywa na rzecz pisarskiego dzieła (a wtedy nie dałbym trzech gwiazdek), albo mniej o współczesnej Islandii przeczytał przed wyjazdem - niż później sam napisał. Spontaniczne amatorskie wchodzenie na szczyt lodowca bez żadnego sprzętu i nazywanie się zwycięzcą na widok ludzi z zabezpieczeniami, nocowanie na dziko w przybudówce hotelowej, by oszczędzić na pokoju, frapujące opisy pouczających życiowo "odlotów" przy pierwszych objawach hipotermii lub skrajnego zmęczenia wobec upartego oszczędzania na bezpieczeństwie lub głupiego "poznawania" siebie w ekstremalnych warunkach - bo przecież zawsze się udawało! Nie drażni mnie aż tak ten rodzaj turystycznego pasożytnictwa, kiedy niemal wszyscy, którzy Panu Piotrowi pomagają (przemieszczać się na ich koszt, najadać, spać) są jedynie wartościowani pod kątem swojej dla niego przydatności lub alternatywnie w przedmiotowy sposób służą jako grające szafy wypowiadające informacje historyczne, geograficzne, fakty za które sam nie bierze odpowiedzialności (może i dobrze, bo chociażby wyjeżdżając z Pingeyri źle nazywa kierunki na mapie). Drażni mnie za to to, że po tej książce - mimo iż zabrałem na Islandii dziesiątki autostopowiczów - będę teraz uważniejszy przed decyzją o zabraniu kolejnych, najpierw zagadnę i najpewniej zostawię na drodze - skoro pobudki do wspólnej podróży mogą być tak egocentryczne, pozbawione empatii jakiej sam zainteresowany oczekuje, nastawione jak mikrofon do podsłuchu, a nie obserwator gotowy dzielić się sobą zamiast pasożytować.
To jest bardzo drogi kraj, owszem ludzie pracują by móc i nie pracować, ale podróżnik "robiący swój biznes" kosztem naiwnych otwierających się przed nim i gotów tylko do refleksji "co ja z tego mam" zamiast "co widzę i jak świat różnorodny inspiruje się wzajemnie/wewnętrznie" - działa na nerwy coraz większej liczbie Islandczyków i czyni krzywdę zarówno lokalnej społeczności jak i kolejnym turystom. To przez takie dzikie noclegi, totalne nierozpoznanie warunków pogodowych przed przyjazdem, ryzykanckie spacerki (kiepski ten pseudodydaktyczny wątek z nieudanym wyjściem w góry ze Skogar, nie wpadł Pan na to, że ktoś może pomyśleć, że jemu się przy lepszej pogodzie uda ot tak po prostu - jeśli chmury nie będzie?) Islandczycy zamykają dostęp do atrakcji, szukają sposobności na wprowadzenie biletów, by móc zabezpieczyć swoje terytoria, mniej chętnie zatrzymują się z pomocą (ileż można być frajerem pomagającym w najbardziej kuriozalnych wybrykach ludzi twierdzących, że pogoda rządzi, ale oni znów spróbują?).
Reasumując - to jest świetnie napisana książka, napisana językiem tak celnym, że wspomina się wiele miejsc widzianych miesiąc czy rok temu, jakby właśnie w tym momencie obok autora się stało. I to jest atut! Natomiast niestety odradzam lekturę osobom, które na Islandii nie były. Próba naśladowania autora, chociażby wybranych jego pomysłów i idei, może przynieść sporo niebezpieczeństw i wcale nie spotkać się z przychylnością napotykanych ludzi taką samą jakiej doświadczał Pan Piotr.
Dlaczego ? - dlatego, że wbrew podskórnemu przesłaniu tej książki - Islandia wcale nie istnieje po to, aby zajmować się pomaganiem turystom. Turyści ? w swej niezorientowanej (jak Pan Piotr) części - nie szanując Islandzkich zwyczajów, kultury i odmienności, nade wszystko nie szanując zasad i przyrody, a nawet samych siebie - niszczą ową wyspę i zmieniają, a chwalenie się wyczynami takimi jak część "osiągnięć" opisanych w książce ma w tym pewien udział. Polecam książkę jako wspomnienie "czyjejś" podróży - w nawiązaniu do własnych islandzkich eskapad. Aby poznać Islandię prawdziwą polecam natomiast dużo różnych źródeł czytać, jeszcze więcej myśleć i ogromnie dużo obserwować, bo tam nic nie musi być takie, jak wydaje się przez pryzmat naszych kontynentalnych przyzwyczajeń. Na szczęście o tym odrobinę w książce jest, ale doprawdy lustro do przeglądania lepiej sprawdza się w szafie, niż na tych szalonych przestrzeniach niezwykłości. Gdyby naprawdę mocno poznał Pan człowieka (nie siebie) nie napisałby Pan może (mam nadzieję) części z tych rzeczy. A że warto nieco bardziej odpowiedzialnie przeżyć czas na tej wyspie wiem od wielu rozsądniejszych od autora i mniej zapatrzonych w siebie autostopowiczów.