"Niezależnie od tego, ile razy byłam przesłuchiwana przez policję, nigdy nie było łatwiej... Policjanci zawsze sprawiali, że czułam się, jakbym kłamała, nawet gdy mówiłam prawdę."
Po "Idealnej żonie" przyszedł czas na "Idealne dziecko". Bardzo dobra propozycja czytelnicza, trzymała wysoki poziom od pierwszej do ostatniej strony, atrakcyjnie mamiła złożoną intrygą. Wciągnęłam się, nie tylko od strony śledzenia wyjątkowo zajmującego scenariusza zdarzeń, ale też z powodu frapujących myśli i refleksji, jakie budziła. Mroczność i czerń książki nie miała sobie równych, tym bardziej, że szczelnie i duszno otulała dobre odruchy człowieczeństwa. Powstał niezwykły kontrast dobra i zła, lecz nie w jednoznacznych barwach. Tak naprawdę, trudno bez zdradzania kluczowych aspektów fabuły przywołać wrażenia po spotkaniu z książką, jednak spróbuję podjąć się tego wyzwania.
Powieść czytałam ze ściśniętym sercem, w dużym stopniu zaangażowanie było autentyczne, łapałam się na tym, że wyczuwałam jego szczerość, tylko w niewielkiej części imaginacji miałam świadomość, że podążam fikcyjnym tropem intrygi. Mieszały się pozytywne i negatywne emocje. W jednej chwili byłam wzruszona i przejęta, a za chwilę wzburzona i gniewna. Silna huśtawka odczuć, Lucinda Berry nie oszczędza odbiorcy, fundując mu trudny temat, zarówno z perspektywy thrillera, jak i zwykłego życia. Jedynie nie podobała mi się stygmatyzacja adopcyjnego dziecka. Ujęty w ten sposób trop w literaturze i prawdziwym życiu nie przekonuje mnie, z powodu błędnych i krzywdzących założeń. Stąd o pół punktu niższa ocena całościowego postrzegania historii.
Autorka z wyczuciem i swobodą nawiązywała do klasycznych powieści grozy, jednakże nie przekraczała cienkiej linii irrealizmu i kiczu. Atrakcyjnie podsycała napięcie, dawała coś do zrozumienia, ujawniała fragmenty szerszego obrazu, a następnie w zaskakującym momencie odwracała bieg akcji. Brutalność fizyczna i psychiczna, bez odwoływania się do opisywania z detalami krwawych scen. Chodziło o strach a nie nasycanie wzroku szkarłatem terroru. Czy ludzie rodzą się źli, czy wychowujące ich środowisko wywołuje negatywne zmiany w osobowościach? Prędzej prawdopodobne, że oba czynniki nakładają się na siebie, wzmacniają wzajemne oddziaływanie, tworzą twór wymykający się pojęciom prawdy, zrozumienia i empatii.
Bezdzietne małżeństwo, od wielu lat starające się stworzyć pełną rodzinę, otacza troskliwą opieką sześciolatkę, która po okropnych traumatycznych przeżyciach trafiła do szpitala. Para za wszelką cenę stara się pomóc dziewczynce z symptomem maltretowania, ale historia kryjąca się za jej tajemniczą przeszłością nie napawa optymizmem i wiarą w uzdrowienie. Niepewność rośnie z każdym rozdziałem. Nieustający dylemat, opowiedzieć się po stronie dziecka, co wydawałoby się naturalnym odruchem, czy za osobą, która stara się zamazać wyrządzone mu krzywdy, a może w tym układzie nie ma oczywistych i nie podlegających wątpliwościom jedynie słusznych racji.
Opinia bierze udział w konkursie