Historie, w których nic się nie dzieje to jest książka o jej autorze, o jego świecie. To uporządkowany chaos, a może raczej próba uładzenia, oswojenia chaosu życia i uczuć. Odwieczne poszukiwanie sensów ogólnożyciowych i jednostkowych. Poszukiwanie siebie. Badanie siebie, jak obcej istoty i w końcu oswajanie siebie, świata. Całość ma charakter impresjonistycznych obrazków. Sporo tu opisów, których zazwyczaj nikt nie lubi ? drżę na wspomnienie Orzeszkowej czy Żeromskiego, ale ze względu na ten impresjonistyczny charakter nie są one ciężkie i przytłaczające, jak stare olejne, zabrudzone obrazy. Ważne, że w owych lekkich opisach kryje się coś więcej, i że nie jest to tak oczywiste. W technice szydełkowania jest technika zwana koronką irlandzką i podobna do niej koronka rosyjska. Obydwie to mozolna, misterna robota ? całość, na którą składają się drobne, oddzielnie dziergane i łączone szydełkową siatką elementy ? takie szydełkowe cudowne ażury. Koronka irlandzka jest raczej jednobarwna, rosyjska często aż nadto. Generalnie jednak wychodzą z tego przepiękne i praktyczne rzeczy. Ta proza przypomina mi właśnie taki barwny (ale nie w guście rosyjskim) ażur, w który autor wkomponował jakby od niechcenia i niepostrzeżenie ciężar życia. I chyba dzięki tym impresjonistycznym ażurom ten ciężar ? nie ciąży. Każdy rozdział to niby odrębna historia, ale tak naprawdę wszystkie posiadają te same elementy i symbole. Niby eteryczne, niby nieistotne i niby nic się nie dzieje, ale dzieje się wiele w wielu wymiarach. Całość jest bardzo spójna, dotyczy jednego: życia wewnętrznego i zewnętrznego ludzi jako specyficznego gatunku i człowieka jako jednostki, życia przestrzeni, życia przedmiotów, które wylewa się z nich, wlewa, przenika ? z wewnątrz na zewnątrz i z powrotem, pulsuje różnymi odcieniami. Rośnie, zmienia się, przenika granice, ucieka gdzieś za horyzont i jeszcze dalej, to znów wraca drobnymi falami lub dyskretną nawałnicą i zmienia wszystko. Jak się okazuje, podobnie jak światło ma charakter korpuskularno ? falowy, tak i egzystencja ? cząsteczki przeróżnych bytów tworzą rwącą falę życia. W fizyce jest coś takiego jak strzałka czasu, tutaj jej nie ma. Czas płynie we wszystkie strony, wczoraj jutro, dziś ? tak naprawdę wszystko trwa na raz uwięzione w nas. W każdym momencie można wrócić do wczoraj lub dotknąć jutra, z rozkoszą bądź bólem doświadczać teraz. Czy ktoś kiedyś zdał już sobie sprawę, jak bardzo pojemny jest człowiek? Jakich akrobacji dokonuje jego umysł i dusza? Trudno to ująć, uchwycić. Autor to zrobił, ale bardziej się to czuje, niż wie. Nie stosuje łopatologii i to jest jego wielki plus. Niektóre fragmenty są bardzo poetyckie, co wzmacnia głębszy przekaz. Może to głupie porównanie, ale przyszło mi do głowy skojarzenie z biciem czymś twardym ? mydłem np., ale przez miękką materię ? sińców nie ma, a boli jak cholera. Tak docierają do mnie pokłady sensów z pięknych obić słów. Nie chodzi o to, że boli, ale o to, że całość niesie o wiele więcej niż pięknosłowie. Te opowiadania to niby ulotne impresje nie tylko barw, zapachów, dźwięków, ale również (a może przede wszystkim) uczuć i czegoś więcej, czego nazwać się nie da, a co pozostawia ślad. Może dlatego, że impresjonizm łączy się tutaj z surrealizmem, bardzo dyskretnym i realnym sensem. To wszystko sprawia, że całość jest nostalgiczna, miejscami nieco oniryczna o przyjemnie gorzkawo ? słodkim i nieco cierpkim smaku. Miejscami zamglona zasłoną czasu, poświatą słońca, deszczu, śniegu? Ten świat ogląda się jak w szklanej kuli. Wszystko jest takie znane, bliskie i jednocześnie obce, dalekie. Sami bohaterowie często patrzą na swoje życie z tej właśnie perspektywy ? wychodzą poza siebie, świat i czas, by ogarnąć bezmiar jestestwa. W książce panuje bardzo specjalna, bardzo intymna atmosfera. Cóż, całość wyrosła z osobistego doświadczenia czasu, przestrzeni i materii ? zdarzeń, przeżyć, przemyśleń, wzlotów i upadków, sumy uśmiechów i łez. Z głębi, w której ten cały ocean pulsuje. Igor Kulikowski nie jest pisarzem, który wymyśla historie dla takiego, czy innego celu. Te historie, to twór jego wewnętrznego oceanu, który wzbiera i falami wyrzuca skrawki życia na zewnątrz. Zapewne nie jest to tsunami, ale czy potrzeba kataklizmu, by kimś poruszyć?