To jest zaledwie średnia książka, chociaż z kilkoma fantastycznymi kawałkami, jak choćby wojenne wspomnienie teściowej czy rozmowa z koleżanką, Baśką. Na plus zaliczyć też należy gorzki humor i zajadłą momentami ironię. Całość jednak jest przegadana, problemy bohaterki przewałkowane milion razy, a analiza sytuacji pojawia się co krok i co krok ta sama. Do rzeczy: Hanka, młoda studentka, początkująca poetka, decyduje się na ślub z Pawłem, kolegą z liceum, z którym od dłuższego czasu utrzymuje niemal jedynie kontakt listowny. Decyzja wynika przede wszystkim z ogromnej potrzeby "wolności" i "samodzielności": byle tylko wyrwać się z domu i zacząć żyć po swojemu. Szybko okazuje się, że ukochany, wyśniony Paw to w zasadzie "wymysł" powstały na bazie listownych wyobrażeń, a Paweł z krwi i kości jest inny, obcy, do wyobrażeń nieprzystający. Ale miłość musi być, a z miłości tej (bo jak to teraz przyznać, że ta miłość też w zasadzie "wymyślona"?) i pogoń za własnym M-4, i konflikty z teściami (któż by sprostał wymaganiom "mamusi"), i trójka dzieci, przy których Hania w zasadzie nie napracuje się wcale, bo przecież tylko domem i nimi się zajmuje... I mężem. I sobą najmniej. Gubi więc gdzieś siebie i próbuje odnaleźć, chociaż ciężko potwornie. I tak przez 260 stron czytamy o samotności Hanki, o nieudanym małżeństwie, o zamknięciu na samym dnie serca własnego "ja". I chociaż analiza Anny Janko jest bez wątpienia prawdziwa, wnioski tak szczere, że aż zaboli, a w jej losach możemy się często przejrzeć niczym w zwierciadle, całość jednak nie spełniła moich oczekiwań. Coś nie zagrało, nie utrzymało uwagi w maksymalnym napięciu, kolejne opisy i refleksje zaczęły być przewidywalne, a pod koniec z niecierpliwością kartkowałam "Dziewczynę z zapałkami", byle tylko dobrnąć do ostatniej strony i móc sięgnąć po coś innego.