Pisarka posługuje się starymi, trochę utartymi, ale nadal przyjemnymi dla oczu schematami. Są piękne suknie dam, dystyngowani dżentelmeni, (choć to stwierdzenie brzmi jak masło maślane), przyjęcia u londyńskiej śmietanki oraz powiew królewskiego blichtru.
Najważniejszą postacią i najsmaczniejszym kąskiem jest oczywiście Irene Adler. Piękna, pewna siebie, przebiegła, inteligentna i nade wszystko zabawna.
Ciekawym zabiegiem jest zrobienie narratorką przyjaciółki Irene, wybranej z setek innych przechodzących owego dnia na ulicy (to się nazywa nos!). To dodaje tajemniczości powieści a jednocześnie pozwala na dokładniejsze sterowanie akcją oraz na zaskakiwanie czytelnika tokiem myślenia głównej bohaterki.
Początkowo myślimy, że nic ich nie łączy. Irene śpiewaczka operowa, potrafiąca korzystać ze swoich wdzięków, naciągająca powszechnie przyjęte zasady moralne, nie przejmująca się żadnymi konwenansami panującej epoki kontra skromna, nieśmiała córka pastora. Mieszanka wybuchowa. Pisarka w bardzo przyjemny i lekki sposób pokazała jak obie panie równoważą swoje zachowania i wpływają na sposób widzenia świata.
Penelope, bo tak właśnie zwie się córka pastora, wpływa na powściągliwość Irene. Z kolei ta uczy ją pewności siebie jak i wielu innych przydatnych sztuczek.
Nie można również zapominać o Sherlocku Holmesie, choć tutaj zdaje się być zepchnięty na boczny tor. Niestety nie czytałam powieści pana Doylea więc nie dane mi jest porównać jego stylu do pisarstwa C.N. Douglas. Mogę powiedzieć, że i tutaj autorka była wierna przekonaniu, że główne jak i tytułowe postacie opisywane są z punktu widzenia przyjaciół. W końcu któż inny zna nas lepiej?
Jeśli bohaterką jest piękna kobieta to powieść nie mogłaby się obyć bez wątku miłosnego. Ten się pojawia jednak na szczęście nie jest przytłaczający. Nie robi się z niej naiwnej niewiasty marzącej o pięknej sukni, welonie, kościele etc. Pozostaje niezmiennie silna i błyskotliwa.
Intryga... Na próżno szukać tutaj krwawych morderstw. W zamian za to podróżujemy szlakiem brylantowego pasa należącego niegdyś do samej Marii Antoniny, która jak wiadomo gust miała. Nic tak nie działa na kobiety jak brylanty. Także poszukiwanie samo w sobie jest ekscytujące a gdy jeszcze doprawione zabawna ironią i ich słownymi przepychankami bohaterów to już miód malina.
Styl jak już pewnie się domyśliliście jest lekki i przyjemny. Biorąc pod uwagę fakt, że autorka jest Amerykanką to całkiem realistycznie udało się jej odwzorować angielski humor.
Dobranoc, panie Holmes to lektura idealna na zimowe wieczory. Rozgrzeje Wasze mięśnie i serca. Postać Irene Adler po prostu nie da się nie lubić. Wkrada się do serca i ujarzmia je swoją osobą niczym najlepszy jeździec groźnego ogiera. Nawet, jeśli są błędy, nawet, jeśli czasem powieść może wydać się przegada to jej postać wynagradza wszystko. Zupełnie jak w życiu...
Polecam.