Mam bardzo mieszane odczucia związane z tą lekturą. Z jednej strony osobliwe poczucie humoru, lekkie i takie na pozór niezamierzone, sprawdźcie sami: ?Ponieważ dbał o swoje zdrowie, przeto jadał dużo nawet wtedy, kiedy nie był głodny?, ?Widzisz, że należy używać kapelusza! ... Kapelusz trzeba wkładać na głowę, żeby go można było zdjąć, kiedy zajdzie potrzeba? oraz ?Nastąpiło wreszcie zupełne przystosowanie: niepostrzeżenie, tak że nie mógł śledzić tego procesu, po upływie sześćdziesięciu pięciu czy siedemdziesięciu dni...? A z drugiej strony niezmiernie przegadane zdania. Wielokrotnie złożone, rekordowe zajmują kilkanaście linijek tekstu. Nie można się rozproszyć, bo sens zdania ulatuje niczym marzenie senne. Ten sam temat, myśl omawiane po wielokroć, tylko innymi słowami. Rozpatrywane z każdej strony, drobiazgowo analizowane, z wykorzystaniem metafor i przenośni. To wszystko sprawia, że książka jest miejscami po prostu nudna. A już pseudointelektualne rozważania na temat czasu są szczególnie męczące. Podsumowując, przeczytałam, były fragmenty, które mnie zachwyciły, jednakże przeważającą część powieści po prostu przekartkowałam.