"Silniejsza od lęku przed niewytłumaczalnym, i niedającym się wyrazić słowami, jest dojmująca groza odkrycia."
Kiedy zaczęłam czytać powieść stwierdziłam, że nie będzie to typowy horror, zaś odmalowany klimat coś mi przypomina. Zerknęłam zatem do notatek w poszukiwaniu informacji, czy nie czytałam wcześniej książek autora. Okazało się, że to "Głowa pełna duchów" pozostała w pamięci, i całkiem słusznie, bo wyśmienicie się przy niej bawiłam. Czaiło się w niej nieoczywiste, niedefiniowane i nieuchwytne. Właśnie to wrażenie zostało przywołane, bo i "Chata na krańcu świata" wymyka się standardom powieści grozy, czerpie ze wzorca garściami, ale zarazem oferuje nowe elementy i atrybuty. Fantastycznie sprawia, że nie czujemy się pewnie, nie wchodzimy śmiało w kreślone sceny, jednocześnie skrywamy się za obawami i wychylamy wyobraźnię w kierunku scenariusza zdarzeń.
Napięcie od początku osiąga maksymalny poziom i za nic z niego nie schodzi, nie odpuszcza odbiorcy, nie lituje się nad nim, tylko przedłuża pożądaną mękę niecierpliwego pochłaniania treści. Co prawda, można mieć zastrzeżenia do powtarzalności scen, rozciągania ciągu incydentów, powielania utrwalonych przekazów, jednakże to świadome prolongowanie biletu na rozrywkę z dreszczykiem. Niektórzy powiedzą, że mogło być krócej, ale mnie się podobało. Co prawda wciąż nie uchwyciłam w pełni głębi fabuły, nie dotarłam fantazją do drugiego dna, znam kierunek, w którym przemieszczałam się, ale nie odkryłam wykładni finalnego przeznaczenia.
Predestynacja zdaje się odgrywać kluczowe znaczenie, boska ręka kreśląca los człowieka, której nie może sprzeciwić się wiedza naszego świata, bo czyż siedem koników polnych, pojawiających się już w pierwszej scenie, uwięzionych symboli mądrości i szczęścia, nie kończy marnie. A może trzeba spojrzeć na ilość prostoskrzydłych jako magiczną liczbę ukrytej mocy, że jednak sami jesteśmy w stanie wytyczyć własny szlak życia. Albo zinterpretować owady jako zbliżającą się katastrofę, atak na wartości stanowiące o człowieczeństwie, przepowiednię tragedii, w której nie ma wygranych, za to wszyscy stoją na przegranej pozycji. I natychmiast rodzące się pytania. Czy od śmierci jednej osoby mogą zależeć losy świata? Czy poświęcając jednostkę w imię dobra ogółu faktycznie wywiązujemy się z misji przetrwania?
Jest jeszcze alternatywa, że w poszukiwaniu wyjaśnień pojawiania się koników polnych za bardzo analizowałam i roztrząsałam, ale sprawiało mi to wielką frajdę, a autor, który skłonił mnie w horrorze do badania niejednoznaczności, jak najbardziej zasługuje na uznanie. Nadmienię, że trudno opanować chęć, aby nie zerknąć ukradkiem w zakończenie, dopuścić się oszustwa odkrycia ostatecznego obrazu, aby zmniejszyć miłe, acz nieznośne, pragnienie intensywnego porywczego poznawania. Wytchnieniem w napięciu były jedynie drobne słowa, opisy nieistotnych detali, z jednej strony rozpraszają, bo jakby ostrym kantem przecinają nurt akcji, ale z drugiej, stają się chwilką wytchnienia, drobnym przerywnikiem w wybuchających niczym gejzer emocjach.
Nie dostałam wyjaśnień siły kryjącej się za motywami czarnych postaci, źródła ich zachowań, podłoża potrzeby prezentowanych postaw. Tę przestrzeń czytelnik wypełnia na swój sposób i postrzeganie, a nie jest to wcale łatwe zadanie. Żałuję jedynie, że nawet poznając elementy z życia złych postaci, odbicia w szaleństwie pozornej normalności, nie potrafiłam bardziej przybliżyć się do nich, a przez to zrozumieć i współczuć. Dokonane przez nich wybory nie podlegały z mojej strony żadnym tłumaczeniom i uzasadnieniom. I ostatnia rzecz, aby nie zabić przyjemności odkrywania horroru, nie zdradzę nic ze scenariusza zdarzeń, oprócz tego, że mamy chatkę na odludziu i wypoczywającą rodzinę, dwóch mężczyzn i siedmioletnią córkę, oraz koniki polne.
...
Opinia bierze udział w konkursie