Utwór "Nie wymachuj mi tym gnatem" opowiada o losach bogatego Charliego Mortdecaia, który czerpie pieniądze z szemranych interesów. Nie stroni od alkoholu. Właściwie każdy dzień zaczyna od whisky, które przynosi mu Jock, który pełni jednocześnie role kucharza, odźwiernego, szofera i innych. Miłością życia Charliego jest malarstwo. Jest jego wybitnym znawcą. I to właśnie sztuka wprawiła go w poważne kłopoty. Nadkomisarz Martland prowadzi śledztwo w sprawie kradzieży obrazu Goi. Wie, że Charlie musi być z tym powiązany. I tak na oczach czytelnika rozgrywa się komiczna sztuka, w której główny bohater stara się wyjść zwycięsko z całej sytuacji. Wkrótce akcja przenosi się do Stanów Zjednoczonych.
Muszę przyznać,że mam mieszane uczucia co do tego utworu. Główny bohater to inteligentny człowiek, ale jego postać czasami mnie drażni. To zapatrzony w siebie bogacz, który nie raz udowodnił swoje tchórzostwo. Czasami gubiłam się na moment w akcji, by po chwili znowu powracać do wątku. Przez to książka trochę ucierpiała w odbiorze. Od samego początku zastanawiało mnie, kim właściwie jest dla Charliego pani Spon. Tajemnicą również pozostaje, dlaczego taki bogacz zatrudnia w swojej rezydencji jedynie Jocka.
Mimo to książka ma kilka plusów. Jest napisana lekkim językiem, przez co szybko się ją czyta. Okraszona lekkim żartem fabuła wprawdzie ani nie wciąga, ani nie nudzi, ale nieprzewidywalne zakończenie nadrabia na jakości. Zapewne już nigdy nie wrócę do "Bezwstydnego Mortdecaia". Nie polecam, ale też nie odradzam. Wszystko zależy od czytelniczego gustu.