Gdy żona Ralfa Robertsa przegrywa walkę z rakiem, a on sam (przygnębiony, nie mogący sobie znaleźć miejsca siedemdziesięcioletni staruszek) zmaga się z bezsennością i zaczyna dostrzegać wokół ludzi tajemnicze aury, aż chce się zacierać ręce. Bo ma się wrażenie, że Stephen King znalazł kolejny niesamowity pomysł na wciągającą książkę. To typowo obyczajowe wprowadzenie zaczyna jednak ustępować miejsca scenom coraz bardziej fantastycznym - Ralf nie tylko widzi aury, ale i wstążki życia falujące nad ludźmi i zwierzętami. W końcu pojawiają się "mali łysi doktorkowie", przedstawiciele wyższych pięter egzystencji, próbujący wytłumaczyć Ralfowi i jego przyjaciółce prawa odpowiedzialne za życie i śmierć ludzi. Wstępna obyczajowość zanika, a coraz śmielej poczynająca sobie fantastyka zyskuje nowego kompana, jakim jest filozofia ludzkiej egzystencji, opierająca się na czterech stałych wartościach: Życiu, Śmierci, Celu i Przypadku.
Jeśli przez polemikę Ralfa z "doktorkami" uda się czytelnikowi przebrnąć (ze względu na kunszt pisarski Kinga nie jest to wcale trudne), to dalsza część jest już tylko przysłowiowymi flakami z olejem. Czy to aby na pewno powieść Kinga? - zastanawiałem się. O dziwo, wysoko ceniony przeze mnie jego styl zmienia się czasami w pisarski kicz, wpuszczający całą akcję w fabularne maliny. To, co dzieje się przez kolejnych kilkaset stron, trudno sobie wyobrazić; nie dlatego, że przedstawiony świat jest aż tak fantastyczny (nieprawdziwy), lecz dlatego, że ukazany został w tak kiepsko wymyślonej i wręcz śmiesznej formie. Ralf wystrzeliwuje z palca laserowe pociski; Ralf lewituje, unosi się na "wyższe piętra", przemieszcza się nie poruszając nogami, a "mały łysy doktorek" magicznymi nożycami przez półtora strony tnie jego przedramię...
Błysk geniuszu Kinga został w tym momencie mocno przygaszony kiczowatością, śmiesznością i dynamiką akcji podobną do tej, jaką ma woda w kałuży. Czy to aby na pewno powieść Kinga?
Gdyby "Bezsenność" pozostała zamknięta w małym światku nazwanym przez Kinga "Derry Starych Pierników", a jej tematem przewodnim byłaby refleksja nad starością i przemijaniem (aury niech zostaną, ale precz z Susan Day, łysymi doktorkami i magazynem Antroposa!), powieść ta byłaby bestsellerem nie tylko ze względu na nazwisko autora.
Kto chce przeżyć przygodę z Kingiem, niech nie zaczyna jej od "Bezsenności". No chyba, że sam cierpi na bezsenność i szuka czegoś, przy czym o sen wcale nie trudno.
Opinia bierze udział w konkursie