Astra kolaboratis to kosmiczno-filozoficzna powieść; trochę inna, trochę pogmatwana, trochę mroczna.
Książka nie jest łatwa, wymaga od czytelnika skupienia i poświęcenia się jej w pełni. Są momenty wręcz genialne, porywające i godne postawienia autorowi pomnika; są i takie, przy których mózg się zupełnie wyłącza.
Całość skupia się na przeżyciach i przemyśleniach głównego bohatera, który nawet po przeczytaniu ostatniej strony, pozostaje dla mnie zagadką. Mamy wprawdzie inne postacie, przeskoki narracji i oddzielne wątki, ale to Kesjasz gra tu pierwsze skrzypce.
Jest to bohater niewątpliwie intrygujący, z głową pełną mądrych przemyśleń, nieprzewidywalny i trudny do rozszyfrowania. Coś jest w tej postaci takiego... magnetycznie nieszablonowego?, że pewnie jeszcze długo będę o niej pamiętać.
Powieść czytało mi się i dobrze, i źle. Jestem nią częściowo zachwycona, częściowo zawiedziona. Uwiódł mnie styl pisania autora, ten kosmiczny klimat, ta niepokojąca atmosfera, te zwalające z nóg zwroty akcji. Niestety, czegoś mi tu zabrakło, coś nie pozwalało mi do końca wniknąć w ten świat... po prostu nie zaiskrzyło tak jakbym chciała.
Astra kolaboratis to dobry debiut, może nie zwala z nóg, ale jednak wyróżnia się na tle tego, co obecnie jest wydawane. To nie jest książka, która urzeknie wszystkich, lecz miłośnicy klimatów galaktycznych, połączonych z odrobiną filozofii, mogą w niej znaleźć to, co lubią najbardziej.
Myślę, że warto dać jej szansę!