Recenzja Ardeny 1944 W PRL przemilczano kampanię w Ardenach, która w razie zwycięstwa Niemców, mogła wydłużyć wojnę. Jednak w ciągu ostatnich 27 lat nasz rynek księgarski został zawalony książkami o tej hitlerowskiej kontrofensywie. Były to monografie całej kampanii, ale również pozycje tylko o jakimś wycinku bitwy, poświęcone zbrodni wojennej w Malmedy, dziejom pojedynczego plutonu amerykańskiej piechoty, wspomnienia Peipera, dowódcy Kampfgruppe Królewskich Tygrysów, czy niebywałe wyczyny komandosów Otto Skorzennego. Grube tomisko o Ardenach ? ostatniej szansie Hitlera, napisane przez Antony Beevora jest starannie udokumentowanym reportażem z pola bitwy. Czyta się to w dużych dawkach, aby nie stracić nic z atmosfery zmagań prowadzonych na błotnistych drogach, w zaśnieżonych górach Belgii. Autor przedstawia plastyczną wizję heroicznych zmagań o zdobycie mostów, które nie wpadły w ręce Niemców, a to przecież doprowadziło do załamania kontrofensywy. Beevor unika długich, hipernudnych opisów urzutowania wojsk, przesuwania wielkich jednostek, pracy sztabów. On dostarcza opis bitwy widzianej oczami głównie indywidualnych uczestników. Karmi czytelnika nie jakimiś frazesami, ale bez mała na każdej stronie szuka ciekawostek. O ileż lektura zyskuje na atrakcyjności, jeśli dowiadujemy się o tym, że Eisenhover pojawił się w kwaterze głównej 12. Grupy Armii w opancerzonym cadillaku. Tymczasem generał Patton zajechał legendarnym jeepem z drzwiami z pleksiglasu. Pojazd miał zamontowany karabin maszynowy Browning kalibru 7,62 mm. Większość narracji jest sprowadzona do szczebla plutonów, drużyn, sekcji czy wręcz pojedynczych żołnierzy, ale ani na moment nie tracimy nic z ogólnego położenia wojsk. Antony Beevor nie spuszcza także z oka sytuacji cywilów, którzy w porę nie uciekli i znaleźli się pomiędzy liniami walczących. Nieszczęśnicy, jak na każdej wojnie, musieli ukryć się w piwnicach. W przerwie w ostrzale - na górę taszczono wiadra z fekaliami. W drodze powrotnej pracowite dłonie upychały śnieg w butelkach opróżnionych z wina czy w kankach na mleko. Tak odnawiano zapasy wody, bo chodzenie do pompy mogło skończyć się zranieniem odłamkami, jeśli nie gorzej. Pociski padające w obejściach uśmiercały bydło, a ciała padłych sztuk były błyskawicznie ćwiartowane i uzupełniały skromny jadłospis. Chłopi ukryci w lasach po zburzeniu domów, chroniąc się przed zimnem zbijali się ciasno całymi gromadami. Pragnienie gasili liżąc sople lodu zwisające z gałęzi. Żaden z dotychczasowych autorów książek o kampanii w Ardenach nie pochylił się nad losem wieśniaków. W Ardenach po egzekucji Amerykanów wziętych do niewoli w rejonie Malmedy, doszło do brutalizacji działań wojennych. Sprzymierzeńcy nie brali do niewoli ? w szczególności żołnierzy Waffen-SS, strzelali do parlamentariuszy, sanitarek... O tym już może wiedzieliśmy z wcześniejszych publikacji. Beevor przytacza historie związane z tym, jak wiele było przypadkowych ofiar. Na klasztor Sankt-Josef spadły bomby, fosforowe. Starsi i niepełnosprawni mnisi ginęli płonąc żywcem. Po zbombardowaniu przez 300 Lancasterów St. Vith w Boże Narodzenie, jedna z ulic została zmieciona z powierzchni ziemi i spalona fosforem. Garstka cywilów zawdzięczała ocalenie pomocnej dłoni? Niemców. Autor mnoży niejednokrotnie niewiarygodne historie, ale stara się zachować postawę bezstronnego kronikarza. Włodzimierz Kupisz