"Antychłopak" to nie jest najlepsza książka Penelope Ward. Jednak co śmieszne, nawet jej średnie pozycje i tak są lepsze od wielu powieści wydawanych przez inne Autorki i reklamowanych jako najlepsze w ich dorobku. Nigdy nie odmówię Ward, ani w duecie, ani samotnie, bo co by się nie działo jej książki czytają się same, nie męczą mnie i zapewniają miłe chwile. Tak było i w tym wypadku, chociaż schemat z którego skorzystała, niestety nie jest ani świeży ani odkrywczy. Wobec tej Autorki mam wysokie wymagania, a ta lektura nie rzuciła mnie na kolana. A jednak mimo wszystko, niesie w sobie ważne przesłanie, a fabuła poprowadzona jest tak, że chcemy poznać dalsze wydarzenia i z zainteresowaniem przyglądamy się rozwojowi sytuacji między głównymi bohaterami.
Deacon, tytułowy antychłopak, faktycznie nie jest zainteresowany poważnym związkiem. Co ciekawe, nie jest jednak typowym bohaterem romansu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, lubującym się w łatwych i nic nie znaczących podrywach, zmieniającym kochanki każdej nocy. Bardziej znajduje się gdzieś pośrodku, co na pewno działa na jego korzyść. Pomimo faktu, że dużo randkuje, a z żadną ze swoich dziewczyn nie wiąże przyszłości, to nawet na pierwszy rzut oka da się lubić. Niezwykle uczynny i miły, działa bezinteresownie i ma w sobie coś, co przyciąga do niego ludzi. Z każdą chwilą, którą poświęca Sunny i Carys, odkrywamy, że w tym mężczyźnie jest o wiele więcej- dobroci, empatii.. Ludzi ocenia po ich wnętrzu, a do dziecka, mimowolnie, pała niepohamowaną i czystą, ojcowską miłością. Ma jednak swoje uprzedzenia, które ogromnie rzutują na jego zachowanie, a są związane z nim samym. Uważa, że nie jest na tyle odpowiedzialny i godny, by stworzyć rodzinę i zdaje się, że nic nie jest w stanie zmienić jego zdania.
Carys to dziewczyna, której marzenia poszły z dymem dawno temu. Zaprzepaszczona kariera kładła się cieniem na jej życiu, a nieplanowana ciąża stała się wisienką na torcie przyszłości, o której nigdy nie myślała, że będzie wieść. Pomimo wszystkiego co na nią spadło, ona jest silna i każdy dzień wita z wysoko podniesioną głową. Czy ma chwile zwątpienia? Czy czasem ma dość? Czy tęskni do rzeczywistości, gdy nie była odpowiedzialna za małego człowieka? Oczywiście. Każdy rodzic ma takie momenty, a co dopiero gdy jest się w tym wszystkim samemu. Carys z czasem uczy się, że nie ma niczego złego w tym, że poprosi o pomoc. Że wygospodaruje chwilę dla siebie. Że chce mieć z życia coś dla siebie i nie jest nieczuła na względy mężczyzn, a zwłaszcza Deacona. Jednak już została zraniona, pozostawiona sama sobie w jednym z najtrudniejszych momentów jej życia. Czy uda jej się zaufać ponownie? I czy aby na pewno Deacon jest dobrym wyborem?
Czego w moim odczuciu było zbyt mało? 1.Humoru. Autorka przyzwyczaiła mnie do zabawnych momentów w swoich książkach, jednak najwidoczniej to bardziej domena duetu. Co prawda były momenty, które mogłyby uchodzić za śmieszne, jednak do mnie nie trafiły. 2.Chemii między bohaterami. Faktem jest, że oboje mówili o tym, ale ja nie do końca to czułam, brakowała mi tych iskier wylatujących z niemal każdej strony. Ich relacja autentycznie bardziej wyglądała na przyjacielską, z fantastyczną nicią porozumienia i wsparciem, ale aspekty pożądania i niepohamowanej namiętności były nie do końca przekazane w treści. 3.Dobrego przekładu- w opisie scen zbliżeń bywałam zażenowana- pusia, dzida, maczuga, to naprawdę nie było fajne i choć na szczęście nie powtarzało się notorycznie, to pozostawiło niesmak. Za plusy tej historii uważam poruszone tematy, które ją wyróżniają i są dla niej charakterystyczne, co w ilości wydawanych obecnie romansów uważam za istotne, tj. balet i zespół Downa. Autorka nie starała się spłycać choroby Sunny, ani powodować u niej cudownych skoków rozwojowych. Przekazała to realistycznie i myślę, że dla dużej ilości czytelników mogłaby to być naprawdę uświadamiająca lekcja. Co prawda reszta tematyki jest dość powtarzalna- samotne rodzicielstwo czy traumy wpływające na postrzeganie teraźniejszości. A jednak przekazała je i uargumentowała dość dobrze i przemówiło to do mnie. Odrobinę spłyciła samotne macierzyństwo, powinna pokazać więcej problemów Carys ze zwykła codziennością, jednak nie wpływa to znacząco na odbiór książki. Ogólnie rzecz biorąc, jak zawsze z resztą, polecam tę książkę, bo naprawdę warto sięgnąć po każdą pozycję od Penelope. A to, że ma w moim odczuciu niedociągnięcia, że czegoś zabrakło, niczego nie zmienia i tak pozostaje lekturą wartą przeczytania.
Opinia bierze udział w konkursie