- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.ący w oczy dym. - Aaa! Ratunku! Policja! Pomocy! - rozległy się krzyki przerażonych i zdezorientowanych ludzi. Wszyscy zaczęli uciekać i tłoczyć się przy wyjściu. Roslyn, ukryta za stołem aukcyjnym, z łomoczącym sercem obserwowała napastników. Ich ruchy były niesamowicie zwinne. Na plecach mieli długie, proste miecze, a w ich dłoniach mignęło kilka srebrzystych gwiazdek. Shuriken: japońska broń do ręcznego miotania, używana przez wojowników ninja. Roslyn przełknęła ślinę. W stole, za którym się chowała, utkwił lśniący shuriken! Chociaż dym okropnie szczypał w oczy, wolała nie wychylać się nawet na milimetr. Tymczasem bandyci zniknęli równie niespodziewanie, jak się pojawili. Gdy kłęby szarego dymu opadły, niedoszła właścicielka japońskich obrazów zobaczyła, co się stało. Cała kolekcja zniknęła! Kaszląc, wypadła na ulicę. Z oddali niósł się dźwięk policyjnych syren i po chwili przed dom aukcyjny zajechało kilka radiowozów. Ninja: rodzaj japońskich wojowników wyszkolonych do zadań specjalnych i tajnych operacji. Dysponowali różnorodnym arsenałem broni, świetnie znali różne sztuki walki. Byli wyspecjalizowani w szpiegowaniu i zamachach, często służyli jako płatni najemnicy. Czarny strój i zamaskowana twarz, która obecnie kojarzy się z wojownikami ninja, jest efektem znacznie późniejszych wyobrażeń. Wizerunek taki może również wywodzić się z tradycyjnego japońskiego teatru kabuki, w którym postać ubrana na czarno sugerowała, że jest ona niewidoczna. - Okradli mnie! - kobieta wrzeszczała. - Te obrazy należały do mnie! - wygrażała pięścią. Natychmiast pojawiły się również karetki pogotowia i sanitariusze zajęli się poszkodowanymi ludźmi. Na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało. Roslyn Emmerson także wybiegła na ulicę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Wciąż jeszcze nie mogła dojść do siebie, jak wielu innych uczestników tego zdarzenia. - To byli ninja! Jestem pewien! - wykrzykiwał jakiś starszy pan do policjanta. - Dobrze, dobrze - funkcjonariusz przytaknął dobrodusznie, najwyraźniej sądząc, że starszy pan jest w szoku i mówi od rzeczy. - Mówię prawdę! - upierał się staruszek, a inni świadkowie zaczęli potwierdzać jego wersję. - Wysłać specjalną jednostkę do chińskiej dzielnicy! Niech tam popytają, może wpadną na trop tych rzeko mych ninja - rzucił rozkaz do swoich ludzi jeden z wyższych rangą policjantów. Nawet Roslyn przyznała, że wszystko potoczyło się jak w hollywoodzkim filmie. Jedynie dżentelmen z fajką i czarnowłosa kobieta nie wydawali się być szczególnie zdziwieni całą sytuacją i obecnością wojowników ninja przy spokojnej King Street. - Zapłacisz mi za to! - syknęła kobieta do mężczyzny z fajką. - O co mnie podejrzewasz? - wzruszył ramionami. Kobieta odrzuciła długie włosy i zmierzyła mężczyznę nienawistnym spojrzeniem. - Gra się jeszcze nie skończyła! Pamiętaj o tym! - wycedziła zjadliwie, po czym szybkim krokiem odeszła, nie rozmawiając nawet z policją, a wręcz jej unikając. Mężczyzna włożył do ust fajkę ozdobioną tygrysimi pazurami i, zamyślony, wolno odszedł w przeciwnym kierunku. Następnego dnia sir Edmund Gardner wbiegł po schodkach do swojego domu przy ulicy Kensington. Był tak poruszony, że nawet nie zauważył prószącego śniegu ani przyglądającego mu się niskiego mężczyzny stojącego przy latarni. Gdy sir Gardner, znany londyński egiptolog i poszukiwacz skarbów, zniknął za drzwiami swojego domu z charakterystycznymi białymi kolumienkami, obserwujący go mężczyzna w beżowej kurtce zmrużył lekko skośne oczy, jakby się nad czymś zastanawiał, a potem oddalił się, mrucząc coś pod nosem do siebie. Wielka Rafa Koralowa rozciąga się u wybrzeży Australii. Jest największą rafą koralową na świecie. Zajmuje obszar około 350 tysięcy kilometrów kwadratowych. Astronauci widzą ją z kosmosu. Rafę zamieszkuje wiele gatunków ryb, roślin, mięczaków oraz innych zwierząt. W 1981 roku jako park morski została objęta ochroną i wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Żona sir Edmunda, Melinda, ciesząca się uznaniem konserwator zabytków oraz towarzyszka jego licznych wypraw archeologicznych, właśnie nakrywała do stołu. Pomagała jej Mary Jane. Jim w swoim pokoju nie mógł oderwać się od konsoli do gier, a jego brat bliźniak, Martin, zgłębiał życie morskich stworzeń zamieszkujących Wielką Rafę Koralową. - Tato, co się stało? - Mary Jane pierwsza dostrzegła poruszenie na twarzy ojca. - Dosłownie przed chwil ą dostałem informację o zuchwałej kradzieży w British Museum! - Co? - pani Melinda wypuściła z ręki łyżkę. - Co ukradli? - zaniepokoiła się. - I to jest wprost zdumiewające! - wykrzyknął sir Edmund, kładąc swoją teczkę na krześle. - Ukradli japoński obraz. Tylko jeden spośród całej kolekcji japońskiej i wielu innych zabytków! - Jak do tego doszło? - spytała Mary Jane. British Museum w Londynie powstało z inicjatywy sir Hansa Sloanea. Jest to jedno z największych na świecie muzeów historii starożytnej. Decyzja o jego utworzeniu zapadła w 1753 roku, a 15 stycznia 1759 roku po raz pierwszy zostało otwarte dla publiczności. Muzeum posiada ponad siedem milionów eksponatów. W jego zbiorach znajduje się słynny bazaltowy kamień z Rosetty, dzięki któremu udało się rozszyfrować hieroglify. W 2002 roku dyrektorem British Museum został Neil MacGregor. - Nie uwierzycie, ale kradzieży dokonano w biały dzień, w muzeum pełnym zwiedzających! - odparł ojciec, gestykulując żywo. - Świadkowie mówili coś o zamaskowanych sprawcach podobnych do wojowników ninja! Ochronie nie udało się ich zatrzymać. - To zupełnie jak wczorajszego dnia w domu aukcyjnym! - natychmiast skojarzyła Mary Jane. Wszystkie stacje telewizyjne nadal informowały o tym zdarzeniu. - No właśnie - przytaknęła mama. - Co jest? O czym mówicie? - bliźniacy wreszcie zeszli na dół. Usłyszeli z kuchni podniesione głosy i przybiegli sprawdzić, co się stało. Mary Jane przekazała im najnowszą nowinę, którą dopiero co przyniósł ojciec. Chwilę później usiedli do obiadu, ale i wtedy rozmawiali tylko o tym. Cały czas zastanawiali się, kto stoi za tymi kradzieżami. - Bez wątpienia to jakaś zaplanowana operacja - orzekła Melinda Gardner. - Co mówi policja? - zwróciła się do męża. - Na razie niewiele - odparł. - Trwają przesłuchania świadków. Nie wiem, czy do tej pory w ogóle wpadli na jakiś trop. - Pewnie nie uda im się znaleźć tych ninja. Założę się, że nie ma ich już w Anglii - powiedział Jim. - Ktoś musiał im zlecić te kradzieże - wtrącił Martin. - Może jakiś ekscentryczny kolekcjoner? - Tak, szef japońskiej mafii - zaśmiał się Jim. Po chwili spoważniał. Mary Jane i Martin wpatrywali się w niego, jakby powiedział coś proroczego albo wpadł na rozwiązanie całej zagadki. - Myślicie, że naprawdę za tym - Jim wolał nie kończyć. Samo słowo ,,mafia" było groźne, a co dopiero japońska! Sir Edmund uciął jednak te dywagacje: - Dzieci, nie mieszajcie w to japońskiej mafii! Wyobraźnia nadto was ponosi. Sprawa jest na pewno o wiele prostsza niż na to wygląda. Mary Jane nic nie odpowiedziała, ale za to spojrzała wymownie na braci. Po skończonym obiedzie, gdy rodzice wrócili do swoich zajęć, rodzeństwo spotkało się w pokoju Mary Jane, pełnym zdjęć pozawieszanych na ścianach. Siostra Jima i Martina wciąż rozwijała swoją pasję i nadal pragnęła zostać najlepszym fotografem w Wielkiej Brytanii. - Powinniśmy skontaktować się z Bartkiem i Anią, na pewno zaciekawi ich zaginięcie japońskich obrazów - powiedziała do braci przyszła fotografka. Yakuza: japoński gangster, członek zorganizowanej grupy przestępczej. Yakuza uważają się za spadkobierców samurajów. - Uważam, że powinniśmy trzymać się z dala od tej sprawy. - Martin wyraził swoje zdanie na ten temat. - Jeśli rzeczywiście maczali w tym palce yakuza, to ja dziękuję! Nie chcę mieć z tym nic wspólnego! - chłopiec ostentacyjnie zatopił nos w książce o rafie koralowej. - E tam, przecież tata powiedział, że to niemożliwe - uspokoił go Jim. - Nie ciekawi cię, po co komuś te obrazy? - szturchnął brata w bok. Martin oddał mu kuksańca. Przez moment udawał, że się boczy i że nic a nic go ta sprawa nie interesuje. Wrodzona ciekawość jednak zwyciężyła i już po chwili dał się wciągnąć w rozmowę. - W pierwszej kolejności musimy dowiedzieć się, co przedstawiały obrazy albo kto był ich autorem, żeby znaleźć jakieś powiązania między nimi - Mary Jane mówiła, skubiąc róg ozdobnej poduszki. - Racja - zgodził się Jim. - Obrazy z domu aukcyjnego i z muzeum coś musiało łączyć. - No i ta spektakularna akcja! - Martin pokręcił z podziwem głową. - Komuś diabelnie na nich zależało. - Włączę Skypea i sprawdzę, czy Ostrowscy są dostępni. Ania zna się na sztuce, może podsunie nam jakieś rozwiązanie - powiedziała Mary Jane, po czym usiadła przy swoim biurku, na którym stał laptop z kamerką internetową i spróbowała połączyć się z przyjaciółmi w Polsce. Gardnerowie mieli szczęście, bo komputer Bartka był akurat włączony. Gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk powiadomienia, natychmiast odebrał połączenie. Kiedy zobaczył podekscytowane twarze przyjaciół, od razu wiedział, że wydarzyło się coś niezwykłego. W tym samym czasie Aurora Clarkson, ta, która utraciła wylicytowaną na aukcji kolekcję japońskich obrazów, dojeżdżała metrem do chińskiej dzielnicy Chinatown. Była tam umówiona z Minamoto na bardzo ważne spotkanie. W domu Ostrowskich panował przedświąteczny rozgardiasz. Korzenny zapach pierniczków sprawiał, że Ania coraz bardziej nie mogła doczekać się świąt Bożego Narodzenia. Jak co roku, razem z mamą, Bartkiem i panną Ofelią, piekli wspólnie pierniki, a potem ozdabiali je kolorowym lukrem. Rodzeństwo bardzo lubiło te chwile. Było wtedy wesoło i gwarnie. - Ciekawe, co mi przyniesie Święty Mikołaj? - Ania zastanawiała się głośno. - To zależy od tego, czy byłaś grzeczna - wtrąciła panna Ofelia, siedząca po przeciwnej stronie dużego kuchennego stołu. Bartek roześmiał się. Natomiast Ania westchnęła. Panna Ofelia naprawdę czasami zapominała, że młodzi Ostrowscy nie są już małymi dziećmi. Pani Beata także się roześmiała. - Zapewniam cię, Ofelio, że moja córeczka była grzeczna - powiedziała, układając gotowe pierniczki w kolorowej puszce. - No, może nie zawsze, - Mamo! - Ania jęknęła. - Bartek również sprawował się dobrze, więc zasługuje na prezent od Świętego Mikołaja - mama puściła oko do syna. - Świetnie się w tym semestrze uczy i nie sprawia kłopotów - pochwaliła. - Mógłby tylko częściej sprzątać po sobie, bo ostatnio zrobił się trochę bałaganiarski - dodała. - Och, mamo! - teraz z kolei Bartek jęknął, a panna Ofelia popatrzyła na niego takim wzrokiem, że zaraz zaczął się tłumaczyć. - Jeśli chodzi o te ubrania leżące w moim pokoju, to mówiłem już, że czasem muszę się zastanowić i dojrzeć do decyzji, które są do prania, a które można jeszcze założyć. - Dobrze, dobrze - mama pokiwała głową z lekkim ubolewaniem. - A wiesz, Ofelio - pani Beata zmieniła temat - że dzieci od dawna nie wdały się w żadną awanturę? Żadnych skarbów, żadnych przestępców! - chwaliła, wyliczając. - Bo jest zima, moja droga - odparła panna Ofelia. - Minus piętnaście stopni mrozu i gruba warstwa śniegu! Gdzie mają szukać skarbów? - zapytała retorycznie. Pani Beata z niepokojem zerknęła na dzieci, jakby sprawdzała, czy żadne niecne plany nie krążą im po głowach. Może Ofelia miała rację? Może jej latorośle jednak coś knują i czekają tylko na wiosenne roztopy, by znowu wdać się w jakąś narwaną przygodę? Ale Ania i Bartek, pochyleni nad świątecznymi pierniczkami, wyglądali zupełnie normalnie i nadzwyczaj niewinnie. ,,Jak dobrze, że jest zima!" - pomyślała pani Beata z ulgą, choć nie za bardzo lubiła tę porę roku. Ona również razem z mężem nie musiała nigdzie wyjeżdżać. W teren pojadą dopiero wiosną i wtedy dzieci znowu na parę tygodni zostaną pod opieką panny Ofelii, babci i wujka Ryszarda. A na razie spędzą miłe święta w rodzinnym gronie. - Myślę, Ofelio, że nasze dzieci są już starsze, a więc dojrzalsze i rozsądniejsze, i możemy być o nie zupełnie spokojne - głośno powiedziała pani Ostrowska, z wiarą w to, co mówi. Ania i Bartek wymienili nad stołem ukradkowe spojrzenia. Mama nie mogła przecież wiedzieć, że wczoraj skontaktowali się z nimi Gardnerowie z ekscytującymi wieściami z Londynu. I że już po cichu zajęli się sprawą skradzionych japońskich obrazów. Ania rozpoczęła nawet czwarty tom Kronik Archeo! A zawsze, kiedy to robiła, przygoda nabierała tempa. Rodzeństwo nie chciało jednak psuć humoru mamie ani pannie Ofelii, która zwykle gwałtownie reagowała na wszelkie przejawy ich archeologicznej działalności. Bartek przyjrzał się uważnie pannie Łyczko, chcąc sprawdzić, czy czegoś już się przypadkiem nie domyśla. Miała niewątpliwie szósty zmysł wyczulony na takie sprawy. Ale w tej właśnie chwili panna Ofelia zapatrzyła się w okno z muślinową firanką. Na dworze w świetle ulicznej latarni tańczyły płatki śniegu. Przypomniały jej święta spędzone w rodzinnym domu, gdy sama była jeszcze małą dziewczynką. Ojciec brał ją wtedy na kolana i opowiadał niezwykłe baśnie, a ona wpatrywała się w błyszczące bombki na choince i wyobrażała sobie elfy i przeróżne baśniowe krainy ze snutych opowieści. A potem on zaginął gdzieś w amazońskiej dżungli i już nigdy święta nie były takie same. Boże Narodzenie było najtrudniejszym okresem dla panny Łyczko, bo wtedy ojca brakowało jej najbardziej. Z Kronik Archeo W Londynie dzieją się dziwne rzeczy. Najpierw był napad na słynny dom aukcyjny Christies. Przestępcy wdarli się do sali aukcyjnej w trakcie trwania zażartej licytacji i skradli sześć japońskich obrazów wykonanych na jedwabiu. Złodzieje byli zamaskowani, ubrani na czarno i wyglądali zupełnie jak ninja z filmów. Następnego dnia, prawdopodobnie ci sami osobnicy wpadli do British Museum i skradli kolejny japoński obraz. W obu przypadkach stało się to w biały dzień, w pomieszczeniach pełnych ludzi! Być może dzieła te skradziono na zlecenie jakiegoś kolekcjonera. Mary Jane bierze również pod uwagę japońską mafię! Dlaczego te obrazy posiadały tak niezwykłą wartość i znaczenie dla złodziei? To właśnie chcemy odkryć. Ania Wieść, że dochodzenie w sprawie skradzionych japońskich obrazów objął detektyw Gordon Archer, obiegła cały Londyn. Nawet Mary Jane uznała, że sprawa musi być wyjątkowo poważna i skomplikowana, skoro Scotland Yard wybrał do rozwikłania zagadki swojego najlepszego człowieka. Detektyw odznaczał się wyjątkową inteligencją i niekonwencjonalnymi metodami śledczymi. Ten lekko łysiejący mężczyzna o rumianych policzkach miał swoje małe dziwactwa, jak większość niepospolitych umysłów. Lecz zarówno jego przełożeni, jak i współpracownicy, wybaczali mu te nietypowe przyzwyczajenia. Gordon Archer, ubrany w swoją ulubioną tweedową marynarkę w drobną krateczkę, która ledwo dopinała się na jego wydatnym brzuchu, już od pół godziny badał miejsce przestępstwa w British Museum. Sprawcy napadu nie pozostawili żadnych odcisków palców i nie zgubili nawet włosa. Ba, unieszkodliwili również kamery. Zresztą, nagrania i tak na wiele pewnie by się zdały, gdyż, jak zgodnie twierdzili świadkowie, złodzieje byli od stóp do głów zamaskowani. Sprawa przedstawiała się beznadziejnie. - Panie Archer, czy już coś pan znalazł? Zebrał pan jakieś poszlaki? - niecierpliwie dopytywał się dyrektor muzeum, Neil MacGregor. Detektyw nie reagował. Poprawił jedynie na nosie okulary w okrągłych oprawkach. Był całkowicie pochłonięty oglądaniem katalogu, w którym znajdowała się ilustracja skradzionego dzieła. Obraz właściwie nie przedstawiał nic nadzwyczajnego. Był to portret kobiety ubranej w piękne, tradycyjne kimono. W dłoni trzymała wachlarz. Pod obrazem widniał podpis: Głowa kobiety, malowidło na jedwabiu, pochodzenie nieznane, okres Edo, XVII w. I to wszystko. Żadnych dodatkowych informacji. Detektyw czuł, że przez cały czas umyka mu coś istotnego. - Już nas pan opuszcza? - zdumiał się dyrektor muzeum, gdy Archer bez słowa pożegnania skierował się do wyjścia. - Pozwoli pan, że zatrzymam ten katalog - odrzekł tylko detektyw. Okres Edo: okres w historii Japonii przypadający na lata 1603-1868, w którym władzę sprawowali szogunowie z rodu Tokugawa. - Ależ naturalnie - zgodził się MacGregor. - Mamy wiele takich katalogów, niech go pan sobie zatrzyma. Lecz Gordon Archer już go nie słuchał. Wyszedł z muzeum i wsiadł do czekającej na niego taksówki. Gdy rozwiązywał jakąś wyjątkową sprawę, nigdy sam nie prowadził samochodu, był wtedy zbyt rozkojarzony. Poza tym w taksówce dobrze mu się myślało. Jeździł zawsze z tym samym kierowcą o imieniu Jasper, który był małomówny i dość ponury. Jasper Grave przyczynił się nawet do rozwikłania kilku spraw, ponieważ, jak to taksówkarz, dużo wiedział, słyszał i widział. Ponury taksówkarz i detektyw Archer stanowili bardzo skuteczną parę. Tym razem detektyw kazał zawieźć się do domu, gdyż nadeszła pora na jego codzienną porcję ciepłego kakao. Tego dnia Jasper Grave był jeszcze bardziej ponury i milczący niż zwykle, ale Archerowi zupełnie to nie przeszkadzało. Taksówkarz zatrzymał się na Baker Street pod numerem 122. Detektyw wy t iadł i wszedł do swojego mieszkania. W kuchni przygotował sobie kakao, obowiązkowo w filiżance koloru toffi, a potem zamknął się w swoim gabinecie. Rozłożył na biurku katalog z muzeum i w zadumie, pijąc ciepły napój, przypatrywał się portretowi skośnookiej kobiety. Niby był to zwyczajny obraz, zwyczajny portret, ale było w nim coś intrygującego. - Mój drogi Watsonie, spójrz, ta kobieta skrywa jakąś tajemnicę - detektyw zwrócił się do swojego kwiatka geranium, którego nazywał Watsonem na cześć słynnego doktora, pomocnika równie słynnego Sherlocka Holmesa. Rozmowa z kwiatkiem doniczkowym była kolejnym drobnym dziwactwem detektywa Gordona. Ale ponieważ ludzie mają o wiele gorsze dziwactwa, to i tę przypadłość detektywa traktowano z należytym zrozumieniem. Leonardo da Vinci urodził się 15 kwietnia 1452 roku w Anchiano, niedaleko miasta Vinci we Włoszech. Jeden z najsłynniejszych malarzy renesansowych, człowiek wszechstronnie utalentowany. Oprócz malarstwa zajmował się również wieloma innymi dziedzinami, architekturą, filozofią, muzyką, matematyką, mechaniką, anatomią i geologią. Był także pisarzem i wynalazcą. Znacznie wyprzedzał epokę, w której żył. Projektował machiny wojenne, jak helikopter czy czołg. Zaprojektował spadochron i lotnię, i wiele innych, zaskakujących współczesnych mu ludzi, wynalazków. Najbardziej znane obrazy Leonarda to ,,Mona Lisa" i ,,Ostatnia Wieczerza". W Polsce znajduje się jego dzieło ,,Dama z gronostajem". Da Vinci zmarł 2 maja 1519 roku w Clos Lucé we Francji. Kobieta z obrazu, który wskazywał Gordon Archer, zamyślona patrzyła gdzieś w dal, ale na jej ustach widniał tajemniczy uśmiech. - Ten uśmiech przypomina mi Mona Lisę Leonarda da Vinci - Archer znowu podzielił się swoim spostrzeżeniem z Watsonem. Roślinka jakby poruszyła listkami na znak, że też tak uważa. - Uśmiech Mona Lisy od zawsze wszystkich intrygował - mężczyzna kontynuował głośny wywód. - Niektórzy uważają, że tak naprawdę obraz ten jest ukrytym autoportretem samego mistrza. Zaraz, za Detektyw znowu poruszył się niespokojnie, aż listki Watsona zadrżały jak na chłodzie i rozsiały wokół siebie cytrynowy zapach. Mona Lisa: obraz olejny namalowany przez Leonarda da Vinci na początku XVI wieku. Jest to portret kobiety, prawdopodobnie Lisy Gherardini, żony zamożnego florenckiego kupca Francesca Giocondo. Historycy sztuki spierają się jednak, kim była modelka. Zagadkowy uśmiech Mona Lisy do dziś budzi zainteresowanie. Niektórzy uważają nawet, że obraz jest ukrytym autoportretem samego malarza. - Może obraz kobiety z wachlarzem również skrywa jakąś tajemnicę? - zastanawiał się podekscytowany. - Może nie ważne jest to, co widać, ale to, co pozostaje niewidoczne? Być może ten obraz zawierał jakiś przekaz, informację, która była komuś potrzebna? - detektyw snuł śmiałe rozważania. - Muszę dowiedzieć się, czy to malowidło poddawano szczegółowym badaniom, czy prześwietlano je albo coś w tym rodzaju - Archer mówił głośno do siebie i do swojego drogiego Watsona. Odstawił pusty kubek po kakao i sięgnął po małą, wypolerowaną konewkę. - Ach, mój przyjacielu, ty dzisiaj również jeszcze nic nie piłeś - powiedział z troską i obficie zrosił roślinkę. Kiedy napoił Watsona, złapał za telefon i zadzwonił do dyrektora British Museum. Musiał dowiedzieć się, jakim badaniom do tej pory poddawano skradziony obraz. Uśmiech tajemniczej japońskiej kobiety nie dawał mu spokoju. Aurora Clarkson nie przypadkiem znalazła się w chińskiej dzielnicy Chinatown. Tę część Londynu nazwano tak dlatego, że mieszkała w niej liczna społeczność chińskich emigrantów. Czerwone lampiony rozwieszone nad ulicą, którą szła Aurora, przydawały dzielnicy jeszcze bardziej egzotycznego charakteru. Kobieta weszła do jednej z wielu restauracyjek. Usiadła przy stoliku i zamówiła kawę. Po chwili dosiadł się do niej mężczyzna w nieco za dużym, czarnym garniturze i tlenionych na żółty blond włosach. Jego azjatyckie rysy twarzy sugerowały, że jest to Minamoto, z którym była umówiona. - Zawiodłaś pana Okugawę! - zaczął bezceremonialnie. - Jak to zawiodłam?! - Aurora prychnęła z irytacją. - Kupiłam tę kolekcję. Nie moja wina, że zjawili się jacyś ninja i mi ją ukradli! Teraz szuka mnie policja, chcą ze mną rozmawiać! Jestem pewna, że to ten przeklęty Jack maczał w tym palce! - Zniżyła nieco głowę i dodała cichszym głosem: - Bardzo mu zależało na tej aukcji. O mały włos, a by mnie przelicytował. Jestem bardzo ciekawa, skąd miał tyle forsy i skąd wiedział o jedwabiach? Mężczyzna milczał. Twarz miał ściągniętą, groźną. - Nic mnie to nie obchodzi - odezwał się w końcu. - Musisz odzyskać kolekcję! Pan Okugawa nie wybacza błędów - dodał lodowato. Jego spojrzenie mówiło, że nie żartuje. Aurora zastanawiała się, co stało się z małym palcem lewej ręki jej rozmówcy. Najwyraźniej był obcięty. Czyżby to była pamiątka po niewykonanym zadaniu dla pana Okugawy? Kobieta zadrżała. Ale jako profesjonalistka w swoim fachu, nie dała tego po sobie poznać. Nie da się zastraszyć! Od dawna kradła dzieła sztuki na zlecenie ekscentrycznych kolekcjonerów i jeszcze nigdy nie została złapana. Tym razem zadanie wydawało się o wiele prostsze. Jako podstawiona osoba miała za pana Okugawę kupić na aukcji kolekcję sześciu japońskich obrazów. Cena nie grała roli. Miała po prostu wygrać aukcję, a jej zleceniodawca dokonałby przelewu za dokonany zakup. Obowiązywała ją tylko jedna klauzula: nikt nie mógł poznać nazwiska pana Okugawy. Mimo to, zadanie wydawało się dziecinnie proste. Aurora zastanawiała się nawet, gdzie w tym wszystkim tkwił haczyk. Dlaczego do tak prostego zadania wynajęto właśnie ją? Zwykle brała udział w akcjach typu ,,mission impossible". Potrafiła zdobyć każde dzieło sztuki i obejść wszelkie zabezpieczenia. Teraz zaś miała jedynie udawać posiadaczkę olbrzymiej fortuny zafascynowaną japońską sztuką z okresu Edo. Kiedy jednak dostała pokaźną zaliczkę, przestała o tym rozmyślać. Problemy zaczęły się dopiero na samej aukcji, gdy pojawił się ten okropny Jack Fox. Od razu mogła się domyślić, że wynikną z tego kłopoty. Ten stary lis wiedział zapewne coś, o czym ona nie miała pojęcia. Na dodatek dysponował ogromną gotówką. Albo znowu znalazł jakiś skarb, albo jego również ktoś wynajął - Aurora medytowała. Z całą pewnością pan Okugawa nie powiedział jej wszystkiego o tych obrazach. - Powtórz panu Okugawie - zwróciła się do siedzącego przed nią Minamoto - że odnajdę kolekcję i mu ją dostarczę, chociaż ja już wywiązałam się ze swojej części umowy - zastrzegła z naciskiem. - Poza tym, umowa nie obejmowała walki z wojownikami ninja! - dodała. - Ale niech wie, że Aurora Clarkson nie ma sobie równych! - rzekła z wyższością, wstając od stolika. Zapłaciła kelnerowi za kawę i skierowała się do wyjścia. - Żegnam! - rzuciła oschle, wychodząc na gwarną ulicę. Założyła swoje ulubione okulary słoneczne marki Ray-Ban i ruszyła do najbliższej stacji metra. - Wdepnęłam w niezłe bagno - mruczała do siebie pod nosem. Wiele wskazywało na to, że pan Okugawa jest bossem japońskiej mafii! Że też wcześniej nie przyszło jej to do głowy A ci ninja pracują pewnie dla konkurencji pana Okugawy - Jak się teraz z tego wyplątać? - Aurora zacisnęła małe palce u rąk, jakby sprawdzała, czy są jeszcze na swoim miejscu. Potem wyciągnęła z torebki komórkę. Przez chwilę wahała się. Nie znosiła Jacka, ale chyba nie miała wyboru. Musiała do niego zadzwonić i dowiedzieć się czegoś więcej o tej kolekcji obrazów. Niegdyś z Jackiem Foxem byli bliskimi przyjaciółmi. Aurora wyciągnęła go nawet z afrykańskiego więzienia. Trafił tam za kratki, gdy nielegalnie wydobył ładunek złotych monet z wraku okrętu leżącego na dnie morza. Bo Jack był marynarzem, poszukiwaczem skarbów i awanturnikiem w jednym, dość atrakcyjnym ciele. Nie straszni mu byli nawet somalijscy piraci. Większą część roku spędzał na morzu. Aurora musiała się z nim skontaktować, nim znowu zwinie manatki i gdzieś wypłynie. Należało schować dawne urazy. Wcale nie dlatego, że już o nich zapomniała, ale dlatego, że od tego zależało jej życie! - Halo? Jack? - powiedziała do słuchawki, wybrawszy uprzednio właściwy numer. Odpowiedziało jej rozbawione chrząknięcie. - No proszę, kogo ja słyszę - zaśmiał się miły, męski głos. - Zamknij się! - kobieta warknęła. - Schowaj pazurki, Auroro. Skoro do mnie dzwonisz, musisz być w niezłych kłopotach - ironizował głos po drugiej stronie słuchawki. - Słuchaj, musimy się spotkać - Clarkson puściła mimo uszu jego komentarz. - Proponujesz zawieszenie broni? - Chwilowe - przyznała z niechęcią. - Myślałem, że nie dożyję tej chwili! - Skończ już i daruj sobie te docinki - Aurora czuła, że za chwilę puszczą jej nerwy. - Muszę wiedzieć, dlaczego brałeś udział w licytacji. - I myślisz, że po tym, jak mnie potraktowałaś, wszystko ci opowiem? - To ty mnie wtedy oszukałeś! - kobieta zripostowała, czyniąc aluzję do zdarzenia z niedalekiej przeszłości. - Nieprawda, to ty się ulotniłaś z moim skarbem! - ton Jacka zabrzmiał oskarżycielsko. - Przecież już tyle razy tłumaczyłam, że to nie byłam ja! Albo ty mnie oszukałeś, albo ktoś mnie wrobił! - Mimo wszystko dobrze nam się razem pracowało i przez wzgląd na stare czasy spotkam się z tobą. Nie jestem zawistny - Jack rzekł łaskawie. - Gdzie i o której? - O pierwszej, w Kensington Gardens, koło pomnika Piotrusia Pana - Aurora podała miejsce spotkania. - Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał. - Może być. Sprawdź tylko, czy nie będziesz śledzona - Jack przestrzegł. - Jasne! - Clarkson odparła i odruchowo obejrzała się za siebie zanim wsiadła do kolejki metra. Jeśli Jack obawiał się szpiegów, sprawa musiała być naprawdę bardzo poważna.
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Promocje: | audiobooki dla dzieci i młodzieży |
Kategoria: | dla dzieci, literatura przygodowa |
Wydawnictwo: | Storybox |
Oprawa: | pudełko |
Wymiary: | 135x190 |
ISBN: | 978-83-7927-781-0 |
Lektor: | Wojciech Żołądkowicz Maksymilian Bogumił |
Wprowadzono: | 13.02.2017 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.