- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.
, że wybił jego a tu ł Hasan? Nie sądzisz, że coś w tym jest? - Harriet czuła dziwny mistyczny nastrój, ewidentnie wymieszany z czerwonym winem, które hojnie serwował Anton Młot, i pomyślała, że alkohol ułatwia kontakt z bogami, choć utrudnia logiczne myślenie, czyli na odwrót niż normalnie. - jesteś tam? - Co, skarbie? - ocknął się z ociąganiem, bo nie nadążał za Harriet, która po czerwonym winie zawsze miała intensywne wizje, a po białym żadnych, tylko ciąg na łóżko i seks. Zdaniem Hasana mogło to sugerować jej hebrajskie korzenie, bo islamskich z pewnością nie. Tego jestem pewny - przeleciało mu bezsensownie przez myśl. - To musi być jakaś kabała. Najwyraźniej - nie dawała za wygraną. - Zobacz! Sami w tym autobusie, nawet kierowcy nie widać... Ciekawe. To kobieta czy mężczy i jakiej jest narodowości? - Mężczyzna, skarbie, z Bliskiego - a skąd wiesz? - Bo widziałem, jak wsiadaliśmy. - no rzeczywiście! Mądry chłopczyk. - Dobrze się czujesz, Harry? - zapytał z troską, przybliżył się i spojrzał jej w twarz. Uśmiechnęła się miło, filuternie, może trochę sexy, otworzyła szeroko oczy, podniosła wysoko brwi, aż zrobiły jej się na czole dwie delikatne zmarszczki. Źrenice miała wyraźnie powiększone, a na policzkach rumieńce okrągłe jak dwa pomidory. Włóczkowy beret przesunął się daleko na tył głowy i wisiał resztkami sił na francuskim warkoczu. Widać było, że w tym stanie Harry mogła swobodnie kontaktować się ze wszystkimi bogami świata. Hasan pocałował ją, a ona głośno czknęła. - A w islamie jest kabała? - zapytała i znów czknęła. - Okultyzm występuje w prawie każdej religii, o ile U nas w sufizmie, ale słabo to znam. Wielu Czeczenów to sufi. - Musisz poczytać takiego jednego Rosja pisa - Harriet wyraźnie się zacięła. - na początku jego powieści diabeł tłumaczy dwóm Rosjanom, że siła wyższa kieruje naszym no, Boga miał wtedy na myśli, a oni, że nie, bo są ateistami i sami kierują swoim losem. - Harriet z zadumą pokiwała głową i czknęła po raz trzeci. - To jak to jest? - Wszystko jest w porządku. Nie ma czym się martwić. Jest Bóg wysoki i są tacy, co sami kierują swoim losem. A pośrodku są tacy żydzi od kabały i jeszcze ktoś tam jest. - Hasan chciał odpowiedzieć Harriet najlepiej, jak potrafi, ale zaplątał się i pożałował, że dał jej się wciągnąć. Mistycyzm, religie, kabały to nie była jego mocna strona, w odróżnieniu od Harriet, szczególnie gdy wypiła więcej wina. - To jak taki mądry jesteś, skarbeczku, koteczku, to powiedz mi, czy Judasz, Sanhedryn i ten Piłat działali z woli Boga. Jeżeli tak, to mają swój wielki udział w powstaniu chrześcijaństwa i powinni być czczeni jako święci. A bez woli Boga nie mogli przecież działać, bo wszystko się dzieje z Jego woli. Nie? Za Jego przyzwoleniem. Jak szatan wytłumaczyłby to ruskim ateistom? Ot i zagadka! - Harriet uniosła palec wskazujący, ale powagę tego gestu zniweczyło kolejne czknięcie. - Dlaczego Bóg zabił swojego No! - Poświęcił - wtrącił Hasan cicho. - Poświęcił - powtórzył. - To tak się nazywa? Poświęcił? - Harriet pozwoliła sobie na czystą ironię. - A waszego proroka Mahometa ten sam Bóg wziął żywcem do nieba i jest dobrze. Nie musiał go dręczyć? Co? Obiecywał Bóg, że przez swoich proroków, Chrystusa i Mahometa, udoskonali rodzaj ludzki, mieliśmy stać się i co, Hasan? Udoskonalił człowieka, ale w broni i zabijaniu. Czekaj! Jak Koran tłumaczy to, że Allah wziął Mahometa żywego do nieba? Coś mi tu nie gra. - Harriet wtuliła się jeszcze mocniej w ramię Hasana, obejmując je oburącz, i zamknęła oczy. Czuła, że kręci jej się w głowie, ściska w gardle i zaraz zacznie płakać. Właściwie wcale jej nie obchodziło, co robią na ziemi prorocy i komu potrzebna jest kabała. Następnego dnia Hasan Mardan, jej przyjaciel, kochanek, najpiękniejszy mężczyzna współczesnego i antycznego świata, od niedawna oficer szwedzkiego wywiadu KSI, wyjeżdżał z tajną misją do Iranu, ale Harriet nie wiedziała, jaki jest jej cel, i nawet nie pytała. Ta świadomość bezsilności, niewiedzy, utraty władzy nad częścią swojego istnienia i kontroli nad jego losem rozdrażniała ją boleśnie, depresyjnie. Harriet nie była w stanie poradzić sobie z psychicznym klinczem, w którym uwięzła, bo nie mogła o nic zapytać, a on nie mógł powiedzieć prawdy. Dotąd jej się wydawało, że posiada tę zwyczajną moc wypełniającą każdą miłość, moc nieśmiertelności, ale teraz nie potrafiła z niej skorzystać, jakby ktoś złośliwie ją wyłączył. Ostatni wieczór spędzili razem z najbliższym przyjacielem Antonem Młotem i teraz Harriet żałowała, że nie zostali w domu, by nakochać się na zapas, napatrzeć na siebie Nie zdążyła dokończyć myśli, przywołać obrazu nagiego Hasana, bo potężny huk, a z nim wstrząs, rzucił autobusem w prawo, podniósł go mocno do góry i przechylił na bok. Niewidzialna siła porwała ich w powietrze i z impetem rzuciła na boczną szybę, która szczęśliwie uchroniła oboje przed obrażeniami. Przez dobrą chwilę byli oszołomieni i czuli się, jakby w Sztokholm uderzył meteor. Wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie. Hasan podniósł się z trudem i delikatnie dotknął Harriet, która siedziała na podłodze. - Żyjesz, Harriet? - odezwał się idiotycznie. - Jeszcze nie wiem - odpowiedziała równie bezsensownie i po paru sekundach już całkiem logicznie zapytała: - Co się stało? Oboje jak na komendę spojrzeli na przód autobusu. Z lewej strony, na wysokości szoferki, stał wbity w nich pod kątem dziewięćdziesięciu stopni inny autobus. Przody obu pojazdów były ze sobą zespolone i wyglądały jak rozerwane potężnym wybuchem wnętrzności przerażającego stwora z filmu grozy. Zakrwawione ciało kierowcy, nienaturalnie wygięte do tyłu, z wyciągniętymi w dół rękami, osuwało się z przedniego okna. Gdyby Ali nie wisiał głową w dół, wyglądałby jak żołnierz, który poddał się właśnie w nadziei na litość. Wciąż padał rzęsisty deszcz, czuć było silny zapach etanolu, a powietrze zasnuła mgła. Następnego dnia inspektor Rolf Uggla z posterunku na Vasastan napisał w policyjnym raporcie, że na skrzyżowaniu Sankt Eriksgatan i Karlbergsvägen o godzinie dwudziestej trzeciej zero sześć doszło do zderzenia dwóch autobusów linii 47 i 66, w którym zginęli obaj kierowcy, Ali Farudi, lat pięćdziesiąt pięć, i Saleh al-Zadani, lat pięćdziesiąt trzy. Prawdopodobne jest - odnotował inspektor Uggla - że przyczyną wypadku mogła być nieostrożność jednego z kierowców, śliska nawierzchnia z powodu wyjątkowo silnych opadów lub awaria sygnalizacji świetlnej. Przyczyny określi szczegółowe dochodzenie w tej sprawie - zakończył standardowo. Odkąd rozpoczął służbę w policji drogowej, kierowca autobusu Ali Farudi był jego dwudziestym trzecim śmiertelnym przypadkiem. 2 Konrad przewrócił się na prawy bok i pociągnął dłonią po policzku. Trzydniowy! Kurczę, nie mam nożyków! Stary tępy już jak cholera! Jak ja będę wyglądał... jak dziad, pijaczyna jakiś. A tam w Sheratonie Żorżyk wypitolony i wypach już pewnie po śniadanku czyta sobie ,,Timesa". Jakbym teraz wstał i poszedł pobiegać, to zdążyłbym kupić nożyk w sklepie na dole. Przyjemne z pożytecznym - pomyślał bez przekonania i przewrócił się z powrotem na plecy, ale ręce złożył na piersi. Otworzył oczy i zobaczył szary sufit, potem spojrzał na plakat Olbińskiego do Otella, jeszcze raz na sufit i znów zamknął oczy. Ja jaki gnuśny typ się ze mnie zrobił! Zaraz zacznę tyć. Zacisnął szczęki. - pobiegać... Raduś? - cicho wysylabizowała Sara spod kołdry. - Nie zdążę... - odparł i pomyślał: Skąd ona wie, że już nie śpię? Czyta w moich myślach? Zaraziła się od Marcina czy co? - Strasznie się rozleniwiłeś... - Jej głos powoli nabierał lekkiej ironii. - Zaczniesz tyć. - Westchnęła, aż uniosła się kołdra. - Gruby Okropieństwo! Jak Belik, nie przymierzają Zadała celny cios, przyrównując go do Marka Belika, gnuśnego i otyłego naczelnika WBW, a niegdyś jego zastępcy, ale Konrad nie mógł się nie zgodzić, że utrzymanie formy przychodzi mu coraz trudniej, szczególnie odkąd zamieszkali razem. Przyjął postawę obronną. - Jakoś nie tyję. Wszystko pod kontrolą. - Pomacał się po brzuchu. - To wstaw kawę. Sara wysunęła się spod kołdry, podciągnęła wyżej i na wpół siedząc, położyła ręce na rozczochranych rudych włosach. Jeszcze zaspana, uśmiechnęła się niewyraźnie. Zmrużywszy oczy, Konrad odpowiedział jej ledwo zauważalnym skinieniem głowy i dosadnym głębokim westchnieniem. - - zamruczał i po raz kolejny upewnił się, że warto było czekać na ten widok, zgodzić się na zdjęcie rolety w sypialni i odpuścić sobie poranne bieganie, nie mówiąc o gruntownym przemeblowaniu mieszkania na ulicy Wilczy Dół. Niezmiennie rachunek współżycia z Sarą pod jednym dachem wychodził mu na plus, z dużym zapasem. Ale najwyżej Konrad cenił sobie jej poranne ciepło i właśnie zamierzał z niego skorzystać, wbrew jej żądaniu kawy. Kefir Robico i George Gordon mogli jeszcze zaczekać. Taka miała być jego ofiara dla Sary, która też ceniła sobie jego poranne ciepło. Równie mocno jak trzydniowy ostry zarost. Gdy w Warszawie, Sztokholmie, Londynie i Moskwie przebrzmiały już wszystkie echa nieudanego zamachu Safira as-Salama na fińskie promy, gdy odebrano już wszystkie nagrody i odznaczenia, sporządzono setki tajnych notatek i napisano jeszcze więcej mądrych i bzdurnych artykułów, gdy wydano i zarobiono miliony na piarze - mogło się wydawać, że do życia Wydziału Q Agencji Wywiadu powinna wrócić normalna szpiegowska codzienność. Operacje specjalne, kolejne werbunki agentury, noce i dnie. I teoretycznie tak było, z tą tylko różnicą, że bez Sary. A bez niej to tak, jakby tego wszystkiego nie było. Wydział Specjalny Q na dwudziestym piętrze warszawskiego wieżowca to był jej pomysł. To ona wymyśliła nazwę - Vigo sp. z , która wciąż widniała na drzwiach wejściowych. Wkrótce po powrocie ze Szwecji dowiedzieli się, że prokuratura postawiła Sarze zarzut przekroczenia obowiązków służbowych w sprawie Travisa i zmieniła jej status ze świadka na podejrzaną. W związku z tym szef Agencji zawiesił ją w czynnościach służbowych. Nie mogła zaznać większego bólu niż oskarżenie przez państwo, któremu wiernie służyła. Zarzut był tak absurdalny, że Sara nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, kiedy w sądzie w Mławie trzydziestoparoletni prokurator w uniesieniu odczytywał uzasadnienie i wycierał twarz rękawem. Słusznie podejrzewała, że to była jego pierwsza ważna sprawa, ale nie wiedziała, jak bardzo ważna. Po przegranej w procesie o kradzież trzech krów we wsi Lolki Kościelne dojrzał w sprawie Sary szansę na przeniesienie do województwa. Gdy wróciła do Warszawy, podzieliła się swoimi przypuszczeniami z Konradem i zgodnie uznali, że jej przyszłość wisi na włosku i że bez sądu się nie obejdzie. Ambitny prokurator już się o to postara. Tym samym, przy obojętności obecnego szefa Agencji, generał Pęk osiągnął swój cel i wyłączył Sarę ze służby, nokautując jednocześnie Konrada. Zawieszenie w obowiązkach i oskarżenie zaowocowało głębokim rozgoryczeniem, które po tylu latach służby w stresie i strachu z łatwością dobrało się do duszy. Już od kilku miesięcy Sara siedziała w domu i zajmowała się sobą w oczekiwaniu na kolejne wezwanie do prokuratury. Ani razu nie zatęskniła za papierosem, za to coraz częściej myślała o dziecku. Mniej więcej tyle samo czasu potrzebował Konrad, by otrząsnąć się i zebrać siły do pracy. Z zamiłowaniem oglądał programy kulinarne na wszystkich dostępnych kanałach. Upodobał sobie szczególnie konkursy w stylu ,,dzisiaj odpadasz ty" i oglądał nawet wersję albańską. Przeszło mu, gdy tylko uznał, że jest już dobrze przygotowany do zawodów w gotowaniu makaronu na czas. Skończył też polegiwać w swoim saabie z piwem Warka w dłoni. Podły nastrój udzielił się całemu zespołowi i wlazł we wszystkie zakamarki Wydziału. Brak Sary był niewytłumaczalny i nawet Konrad nie mógł z tym nic zrobić. Oficerowie po raz pierwszy zwątpili w sens służby i chociaż nikt o tym nie mówił, czuć to było w każdym ich słowie czy geście. Po powrocie z Białorusi kapitan Igor Szaniawski, czyli Travis lub Oleg Popow, przeszedł solidną kurację i wydawało się, że zmora pułkownika Stepanowycza bezpowrotnie znikła. Psychiatrzy orzekli w końcu, że znów jest zdolny do służby, której potrzebował teraz bardziej niż jakiegokolwiek innego lekarstwa. Prokurator z Mławy uznał go za dowód w sprawie, przedmiot, a nie podmiot, i więcej się nim nie interesował, a wszelkie podejmowane przez Travisa próby wyjaśnień zbywał ostro, zarzucając mu, że utrudnia poważne śledztwo. Igor uznał w końcu, że jedyne, co może zrobić dla Sary, to wziąć się w garść i oddać pod rozkazy Konrada. Poprosił o przydział na najtrudniejszy odcinek i po długich debatach taki właśnie dostał w ramach operacji ,,Merkury". Za granicę wyjechał razem z Wasilijem Krupą, który przed odlotem stwierdził uroczyście, że jest teraz polskim Białorusinem i zrobi wszystko, by jego ojczyzna była w końcu wolna i demokratyczna. Jakkolwiek utopijne było to pragnienie, to jednak płynęło prosto z serca. Wykopanie archiwum NKWD w Brześciu wcale nie zaspokoiło jego ambicji i teraz gotowy był do nowych zadań. Jako współpracownik wywiadu nie do wszystkich informacji miał dostęp, ale był na tyle inteligentny, a może nawet przebiegły - jak twierdził Marcin - by zauważyć, że w zespole jest ponuro, i więcej nie pytał, gdzie jest pani towarzysz major Sara. Wkrótce i tak nie miał już po temu okazji, bo wraz z Travisem wyjechał z Polski. A wyjechali daleko. Marcin odpalił ostro służbowym touaregiem, aż na śniegu zabuksowały koła. Zamiast powitalnego ,,dzień dobry, szefie" od razu zaproponował, że chętnie nadrobi czas, który stracił, czekając pod domem na ulicy Wilczy Dół, jeśli tylko szef, oczywiście, da zielone światło. Zanim Konrad zamieszkał z Sarą, rzadko się spóźniał, a rano - nigdy. Dojechali do hotelu Sheraton, nadrabiając ledwie pięć minut i wysłuchując w drodze zestawu tych samych kolęd, które w stu odmianach od kilku dni do bólu wypełniały wszystkie stacje radiowe. Dlaczego polskie kolędy są takie smutne? - pomyślał Konrad. Przecież to radosne świę Zadzwonił do sekretarki szefa Agencji i przezornie poinformował, że delegacja brytyjska spóźni się pół godziny. Szef olewa Sarę, to my jego - stwierdził w duchu z nutką satysfakcji. Niech sobie poczeka. Kontrolerowi Georgeowi Gordonowi przecież nie podskoczy. Swoją drogą mają Brytole parcie na pęcherz, skoro chcą się naradzać na dwa dni przed świętami. Touareg z fasonem zajechał pod samo wejście do hotelu. Konrad wysiadł bez pośpiechu. Boy w grubych okularach, granatowym surducie i okrągłej czapce ze złotym napisem nasuniętej na oczy zasalutował mu przepisowo i wszedł do środka, sprawdzając się wyjątkowo prymitywnie. Marcin aż otworzył usta ze zdziwienia. Kurde! - pomyślał. Nie odzwyczai się nawet w domu. Ale żeby sprawdzać się tak nieelegancko, właściwie po chamsku? No - Przepraszam za spóźnienie - udając zadyszkę, Konrad rzucił gromko do Gordona, który siedział w kawiarni i przeglądał gazetę. Anglik odwrócił się gwałtownie, a wraz z nim jeszcze kilka osób. Fakt, że brytyjski oficer wywiadu siedzi tyłem do wejścia, był aż nadto wymowny i Konrad od razu zrozumiał, co Gordon chce mu w ten sposób zakomunikować, ale jakoś się nie przejął. - Ależ dro - George uśmiechnął się i ostentacyjnie spojrzał na zegarek. Było dwadzieścia pięć po dziewiątej. Wzruszył ramionami. - Czas to pojęcie względne, w naszej profesji szczególnie, choć może nie zawsze i nie dla wszystkich. - To co, zabierzemy jeszcze Guya z ambasady? - zapytał Konrad, nawet nie próbując się tłumaczyć ze spóźnienia. - Już czeka - odparł zjadliwie Gordon. Na zewnątrz przy samochodzie stał Marcin w granatowym garniturze. Na widok Konrada i Georgea błyskawicznie otworzył przednie i tylne drzwi, jakby w życiu nie robił nic innego. - Sir! - rzucił tonem, jakim mógłby się zwrócić do królowej, zmrużył oczy i w wiernopoddańczym geście wskazał dłonią wnętrze samochodu. - Szefie! - dodał zaraz w stronę Konrada, opuścił głowę jak aktor w oczekiwaniu na brawa publiczności i wciąż trzymając rękę na klamce tylnych drzwi, zakończył wzniośle: - Panowie! George i Konrad spojrzeli po sobie zdziwieni i jak zahipnotyzowani zajęli wskazane przez Marcina miejsca. Anglik z tyłu, Wolski z przodu, chociaż zamierzali usiąść razem, żeby porozmawiać w drodze. Jingle bells, jingle bells, jingle all the - rozległ się w samochodzie miękki głos Franka Sinatry i Konradowi zrobiło się trochę lepiej. Nim piosenka dobiegła końca, Marcin skręcił już ze Szwoleżerów w Kawalerii i zajechał pod ambasadę brytyjską, gdzie na krawężniku przestępował z nogi na nogę zsiniały z zimna Guy Peterson, niespełna trzydziestoletni łącznik MI6 w Warszawie. Wskoczył do samochodu, usiadł obok Gordona i potężnie pociągnął zapchanym nosem, aż wszyscy spojrzeli na niego z niesmakiem. - Co z tobą, Guy? - odezwał się Marcin po angielsku. - Tyle czasu jesteś w Warszawie i nie wiesz, jak się ubrać? Coś ty włożył na siebie? Surducik jakiś? - Długo czekałem - odparł niepewnie Anglik i zaczął szukać czegoś w kieszeniach. - Trzeba było się schować. Zasmarkany lord - zamruczał Marcin cicho, ale nie na tyle, żeby Konrad go nie dosłyszał. - Nie pozwalaj sobie! To sojusz nawet jeśli jest zasmarkany - odparł równie cicho. - I prawdziwy młody lord. Nie ma wielu takich w Warszawie. - Mimowolnie udzielił mu się ironiczny nastrój Marcina. - Niech szef tylko na niego popatrzy! - Marcin nie dawał za wygraną. - Mieszka w zamku w Szkocji, a tu chodzi obsmar chociaż to fajny kum jak jest zdrowy, oczywiście. Z tylnego siedzenia doleciał ich odgłos czyszczonego solidnie nosa i trwał z małymi przerwami aż do końca jazdy, uniemożliwiając jakąkolwiek wymianę zdań we wnętrzu samochodu. Na Miłobędzkiej czekał już przy wejściu kierownik gabinetu szefa. Wszyscy razem wjechali szybką windą na siódme piętro i udali się wprost do sali konferencyjnej, która z uwagi na brak okien, słabą wentylację, półmrok i śmiertelnie poważne tematy, jakie zwykle w niej omawiano, zwana była kryptą Faradaya. Zanim weszli do środka, wszyscy zdeponowali w szafce swoje telefony komórkowe i zegarki. Szef jako gospodarz spotkania pierwszy powitał Georgea Gordona, obejmując go niezdarnie za ramiona, co przy dzielącej ich różnicy wzrostu dodawało scenie komizmu, a zaraz potem, znacznie mniej wylewnie, podał rękę Petersonowi, chociaż młody Anglik był wyżej notowany w szlacheckiej hierarchii niż Gordon. W przeciwległym rogu skromnie oczekiwała Magda Arendt, naczelnik Wydziału Rozpoznania Operacyjnego, oraz jej zastępca, świeży transfer szefa z ABW. Gdyby nie miły zapach kawy, którą z sercem zaparzyła Małgosia, atmosfera byłaby taka, jaka zwykle panuje w krypcie. Tym bardziej że spotkanie rozpoczęło się z ponadpółgodzinnym opóźnieniem. Przez chwilę trwały jeszcze powitania i uściski, uśmiechy i poklepywania, po czym wszyscy usiedli, gdzie kto chciał, a miejsc do wyboru było dwadzieścia. Jedynie szef Agencji zasiadł na miejscu przeznaczonym dla mistrza ceremonii, w czarnym skórzanym fotelu z wysokim oparciem. Kierownik gabinetu pospiesznie zamknął drzwi, sprawnie rozlał wszystkim kawę, z wyjątkiem szefa, który pił tylko herbatę jabłkową, i jednym uderzeniem w klawisz Enter włączył komputer. Na ścianie rozjaśnił się ekran. Na początku szef wygłosił oficjalną w takich sytuacjach formułkę powitalną, mało finezyjną i trochę drętwą, ale w jego stylu, po czym zaległo milczenie. Gordon przez chwilę przeglądał notatki i cicho o coś pytał Petersona, który odpowiadał mu uśmiechami i skinieniami, a następnie wskazał palcem leżący przed nim dokument i znów pokręcił głową. Na koniec pociągnął nosem z nieco większą subtelnością niż w samochodzie i poprawił się elegancko na krześle. Na wprost wejścia siedział szef Agencji, obok kierownik jego gabinetu, Gordon i Peterson po przeciwnej stronie, Konrad i Marcin po lewej, a Magda z zastępcą z prawej strony. Nisko zawieszone reflektory punktowe rzucały silne światło na blat stołu, kładąc mocne półcienie na twarze zebranych i zaciemniając wszystko, co było za nimi. Mógłby ktoś pomyśleć, że to sabat jakiejś sekty, która za chwilę zacznie radzić nad przyszłością ludzkości, rozsypując runy na środku stołu i recytując tajemne zaklęcia. Ten cudowny kicz przerwał George Gordon, swoim zimnym matowym głosem pytając, czy może rozpoczynać. Szef odpowiedział mu głębokim, pełnym szacunku skinieniem głowy, majestatycznie unosząc dłoń. Istny August z Prima Porta - pomyślał Konrad. - Jak rozumiem, nasze spotkanie jest rejestrowane? - zapytał Gordon. - Oczywiście! - odparł kierownik gabinetu. - Będziemy też rejestrować na swój nośnik - oznajmił Gordon i dał znak Petersonowi, który wyjął z teczki dyktafon i położył go na środku stołu. Mógłbyś przynajmniej poprosić o zgodę, co, George? - pomyślał Konrad i spojrzał na Magdę. Na jej twarzy było wypisane dokładnie to samo pytanie. - Panie generale - zwrócił się Gordon do szefa Agencji - sprawa, o której chcemy rozmawiać, dotyczy szczególnie wrażliwego coś się dzieje! Gadaj, z czym przyjechałeś, Brytolu. - Tak, wiemy. - Nie wszystko. W ciągu ostatnich dwóch dni sytuacja uległa zdecydowanej zmia Zmianie na gorsze! - Ton Gordona stał się twardy, tak by nikt nie mógł wątpić w to, co zaraz usłyszy. - To znaczy? - zapytał szef. - To będzie informacja wyłącznie dla osób mających dostęp do cosmic top secret. W krypcie zapadła cisza. - Aaaau - Szef wydał z siebie cichy nieokreślony dźwięk oznaczający głębokie zaskoczenie i konieczność podjęcia decyzji. - - wtrącił Konrad. - Najwyższy stopień tajności NATO. - Przecież wiem - odparł szef podenerwowany. - Znaczy, że zostać mogą tylko ci, którzy mają najwyższy natowski stopień poświadczenia bezpieczeń - Oczywiście, tak, wszystko jasne. - Dotyczy broni atomowej - dorzucił jeszcze Konrad. - Kto nie ma dostępu, proszony jest o opuszczenie pomieszczenia - zarządził szef. Pierwszy podniósł się zastępca Magdy, a po nim kierownik gabinetu szefa. Marcin wciąż siedział obok Konrada, nieporuszony, jakby go to nie dotyczyło. Dostęp do CTS miało w Agencji tylko kilka osób i na pewno nie było wśród nich Marcina. Nawet Sara nie była upoważniona do takich tajemnic. - No! Co jest? - Konrad trącił go kolanem. - A co, szefie? - Marcin udawał niezorientowanego. - Wypadaj! - No kurczę! - Ściszył głos. - I tak beze mnie szef z tymi tajemnicami nic nie zrobi. Ja to nie? - Podniósł się ociężale. - Zresztą czuć na kilometr, o co biega Anglikom. Jakbym ich nie znał... przyszli po pomoc, jak zawsze. Taka mi CTS taj - Pospiesz się. W sali zostało pięć osób, Szef rozpoczął procedurę zatwierdzenia tajności spotkania. - Jest dwudziesty trzeci grudnia dwa tysiące trzynastego roku, godzina dziesiąta dwadzieścia trzy, siedziba Agencji Wywiadu RP - mówił głośno i wyraźnie. - W spotkaniu uczestniczą: ze strony MI6 George Gordon i Guy Peterson, ze strony polskiej szef Agencji - Spojrzał na lewo. - Magda Arendt, poświadczenie bezpieczeństwa do poziomu CTS numer trzy dwa jeden jeden siedem sześć zero pięć cztery cztery, seria KD - wyrecytowała z pamięci. - Konrad Wolski, poświadczenie bezpieczeństwa do poziomu - Zaczął szukać czegoś w kieszeniach i po chwili wyjął plastikową kartę, z której odczytał: - Trzy cztery jeden osiem dwa dwa pięć cztery zero zero cztery, seria ZZ. - No to co? - rzucił szef. - Możemy, Gordon? - Oczywiście, panie generale. - Anglik popatrzył w notatki. - Pod koniec lutego zbiera się w Brukseli Grupa Planowania Nuklearnego NATO. Zamierzamy przedstawić wówczas informacje, które jeśli się potwierdzą, mogą... - zawiesił na moment głos - mogą doprowadzić nie waham się użyć tego sł do wojny, w najgorszym wypadku. Tym razem, pano i pani - spojrzał na Magdę - sprawa jest bardzo poważna i nie mamy zbyt wiele czasu. Wkrótce rozpoczniemy konsultacje z partnerami NATO, ale wcześniej chcielibyśmy porozmawiać z wami. O naszym dzisiejszym spotkaniu poinformowany jest premier Wielkiej Brytanii John Colonel i jak rozumiem, pan, generale, poinformuje później premiera Polski. Mówił zwyczajnie, spokojnie, bez widocznej emocji. Pewnie takim samym tonem lokaj powiadomił Chamberlaina o napaści Hitlera na Polskę. ,,Sir, niech się pan obudzi! Właśnie Niemcy najechali Polskę. Czy podać szklaneczkę, sir?" ,,Tak, George, ale najpierw umyję zęby". George Gordon był przecież Kontrolerem MI6, jednej z najlepszych służb wywiadowczych świata, i jedno słowo, które padło z jego ust - ,,wojna" - wystarczyło, by Konrad pożałował swojej wcześniejszej małostkowości i spóźnienia. Wojna i miłość to dwie różne rzeczy. Pomyślał o Sarze. Wszystko wydawało się teraz takie nierzeczywiste, Polacy, Anglicy i Grupa Planowania Nuklearnego, jakby to już kiedyś było. Patrzył na Gordona i zastanawiał się przez moment, czy nie powinien się już zwolnić ze służby i zostać w domu na ulicy Wilczy Dół. Niech Bond, James Bond, sam ratuje świat. Ma doświadczenie i swoją wierną publiczność. 3 ,,Reaktor" huczał, mruczał, wydawał niezwykłe dźwięki podobne do zgiełku ula na wiosnę albo stadionu przed meczem. Brzmiał jak wielka orkiestra, która stroi instrumenty przed spektaklem. W końcu wszystkie tony zaczęły się splatać w jeden kosmiczny szum, który to podnosił się, to opadał, chwilami zanikał, by zaraz powrócić z nową siłą i nowym brzmieniem. Tę muzykę przepełniało jakieś magiczne napięcie, które zawsze dogłębnie porusza wrażliwych słuchaczy. Wiadomo już było, że zaraz coś się zacznie, coś niezwykłego, coś bardzo ważnego. Za chwilę miał się rozpocząć wielki międzynarodowy hakaton, ostatni tego roku, organizowany w sztokholmskim Królewskim Instytucie Technologicznym przez Antona Peteriusa, znanego lepiej jako Anton Młot. Prawie dwustu hakerów i geeków zgromadzonych w sztolni po dawnym reaktorze atomowym czekało na sygnał do ataku. Ich podniecone głosy odbijały się od granitowych skał i potęgowały wrażenie, jakby było ich sto razy więcej, dodając wszystkim bojowego animuszu i determinacji. ,,Reaktor", zwany potocznie R1, był świątynią hakerów z całego świata i żył teraz własnym życiem. Przed laty naukowcy zainspirowani mocą atomu prowadzili w tym miejscu badania. Dzisiaj to wirtualny świat cyberprzestrzeni był tym, co decyduje o losach ludzkości i co może ją zniszczyć równie dotkliwie jak bomba atomowa. Anton Młot miał trzydzieści pięć lat, był doktorantem i szarą eminencją uczelni, ojcem wszystkich hakerów i guru geeków. Znał każdego na KTH i każdy znał jego. Był też tajnym funkcjonariuszem FRA, jednak o tym na uczelni nie wiedział prawie nikt. Instytut należy do najlepszych uczelni na świecie, jest więc dumą Szwecji i kuźnią kadr dla nauki i przemysłu. Przy Valhallavägen powstają najnowocześniejsze technologie, które wzbudzają zazdrość wielu państw, a to jest wystarczający powód, by był również wysoko notowany na liście celów szpiegów. Szwedzkie władze doskonale o tym wiedziały i Młot był jednym z tych, którzy pilnowali, żeby do skarbca wiedzy KTH nie dobrał się nikt nieuprawniony. Robił to dobrze i kilka chińskich, rosyjskich, irańskich i izraelskich prób wdarcia się do sejfu uczelni przez cybermur skończyło się niepowodzeniem. - Proszę państwa! - rozległ się głos Antona wzmocniony głośnikami i odbił z pogłosem od granitowych skał. - Proszę o ciszę! Zaczynamy! Syjon wita swoich obrońców. Anton, w zielonym swetrze od Harriet zrobionym ścisłym ściegiem francuskim, w wypchanych na kolanach spodniach Dylan Cord i tytanowych okularach Silhouette, rozczochrany, uśmiechnięty, rozluźniony, pewny siebie, z wielkim mikrofonem w dłoni, wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać ktoś, kto gotów jest poprowadzić wiernych na drugą stronę rzeki marzeń. Stał na podwyższeniu, górując o dobry metr nad tłumem, który na dźwięk jego głosu zamilkł jak zaczarowany. - Jest - Anton spojrzał na zegarek - za piętnaście dwudziesta trzecia. Za moment rusza nasz ostatni w tym roku wielki hakaton. - Przerwał na chwilę i krzyknął z lekkim zaśpiewem: - Witam was wszystkich! Ura - Ura - odpowiedziało mu przeciągle prawie dwustu hakerów, jakby stali w szyku na placu Czerwonym, i można było odnieść wrażenie, że zakołysały się wiszące nad nimi przemysłowe haki i łańcuchy. - Jak wszyscy wiecie, tematem naszego ostatniego w tym roku wyścigu - Anton zaczynał swój show - jak wy-sadzić o-bronę ban-ku na-rodowego i ze-mścić się sie-kierą na ban-komacie - wypowiadał poszczególne słowa, akcentując teatralnie każdą pierwszą sylabę. - Szczegóły i zasady hakatonu są takie same jak zawsze i możecie je sobie przypomnieć... Jeśli ktoś chce je ominąć, to o sposobach ich ominięcia może przeczytać na naszej stronie. - Anton! - krzyknął ktoś z głębi sali. - Wysadźmy Fed! Dla dobra ludzkości! - Chcesz, żeby biednym ludziom zostało tylko euro, juan i rubel? - odpowiedział mu inny głos. - Okej, okej! - uspokoił ich Anton. - My tu, w tym zimnym kraju, mamy korony szwedzkie i niech nikt nie próbuje przypadkiem eksperymentować na Riksbanku, bo nie będzie kasy na następny hakaton. teraz jak zawsze przedstawię zespoły. Brawa! Brawa! Dla bohaterów, kanibali i rozbitkó W sali rozległo się zgodne klaskanie. Anton uderzał rękami nad głową, a wielki mikrofon trzymał między nogami, co wzbudzało dodatkową wesołość. Gdy wrzawa nieco się wyciszyła, rozpoczął prezentację zespołów. - Witamy gości zakonu od lewej do pra - Wskazał ręką. - Powitajcie gromko Kościół Świętego Stevea z Lon - Rozległy się brawa. - Powitajcie Wyznawców Wielebnego Juliena z - Brawa wciąż trwały. - Powitajcie Białych Rasistów z Alabamy i Czarnych Rasistów z Preto - Oklaski zaczęły się nasilać. - Powitajcie Chiński Wywiad w Przebraniu Tybetańskich Mnichów i Rosyjski w Czerkie - Po sali przeszedł śmiech, a oklaski jeszcze się wzmogły. - Czy w tym roku znowu nie ma nikogo z Langley? - Ja jestem! - odezwał się chłopak z pierwszego rzędu. - Za stary jesteś! - Anton machnął ręką. - Nie ma? to ja znowu będę? Trudno. - Za młody jesteś, Anton - rzucił ktoś z boku i został nagrodzony śmiechem. - W porządalu! Jeśli kogoś nie wymienił to teraz na wszelki wypadek, żeby nikogo nie pominąć, witam wszystkich hakerów, geeków, świrów, szpiegów, terrorystów, odszczepieńców, transwestytów oraz innych popaprańców, a najcieplej wśród nich szpiegów naszego kochanego rektora Hansa Ericssona - ciągnął powoli Anton, wszyscy jednak doskonale wiedzieli, że nie ma żadnych zespołów hakerskich, a każdy komputer pracuje tylko na siebie, i to za darmo. - Club-mate, kawa z podwójną kofeiną, cola ekstra strong i inne afrodyzjaki są do waszej dyspozycji. - Spojrzał na zegarek. - Kanapki i zupa w bieżącej dosta Sauna tam gdzie zawsze uwaga! Nowość w tym roku! Ogród zimowy na zapisy. Oklaski zaczęły już wygasać i dało się wyczuć wyraźne rozluźnienie. Anton spojrzał po sali i zauważył, że zebrani stoją wpatrzeni w niego, oczekując najwyraźniej sygnału do rozpoczęcia wyścigu. Zdawało mu się, że wszystkie twarze, rozbawione, wesołe, z wyrazem niecierpliwości, a czasem i zacietrzewienia, są do siebie podobne. Tylko jedna, gdzieś z prawej strony, wyglądała zupełnie inaczej. Twarz smutna znajoma. Po chwili dopiero zdał sobie sprawę, że to Harriet Berghen. - Do boju! Dwudziesta trzecia! - rzucił nieco speszony i zaniepokojony spojrzeniem, które go dosięgło. - Bijemy się do poniedział do ósmej - Nie zdążył dokończyć, bo po sali przeszedł pomruk i wszyscy zaczęli się rozchodzić, jakby już opadła kurtyna, a on nie zdążył jeszcze skończyć swojej roli, i zamruczał ni stąd, ni zowąd: - Wychodzą, unosząc zwłoki, po czym huk dział słyszeć się daje. - I zszedł z podwyższenia. - Co robimy z sekcją trzecią? Strumień wciąż jest słaby - zagadnął go jakiś wyraźnie zaniepokojony młody człowiek z przypiętą tabliczką z napisem ,,Jörg". - Pogadaj z Torstenem, on w tym siedzi. Powinien być teraz u siebie - rzucił Anton, nawet nie spojrzawszy na rozmówcę, i przeciskając się między ludźmi poklepującymi go po ramionach i plecach, ruszył zdecydowanie w kierunku Harriet. - Co się stało? - zapytał natychmiast po puss och kram. - Co się dzieje, śliczna Afrodyto? Nimfetko przesł - Możemy porozmawiać? Już wcześniej zauważył, że Harriet jest w dziwnym nastroju, ale dopiero gdy wypowiedziała te dwa słowa, zobaczył, jak bardzo zły to nastrój. - Chodź, pójdziemy do mnie, tu nie ma warunków. - Objął ją ramieniem i zaczęli się przepychać do rogu sali, gdzie miał swoje małe biuro. Gdy zamknęły się za nimi drzwi i znikł męczący gwar granitowej sztolni, pokój wypełniła gęsta cisza. Zrobiło się zbyt cicho jak na przerażone oczy Harriet i Anton poczuł niepokój. Wziął od niej kurtkę, powiesił i usiedli w starych skórzanych fotelach. Przez kilkanaście sekund Harriet krążyła bezładnie wzrokiem po pomieszczeniu i z wysiłkiem przeplatała sine palce, jakby się nad nimi znęcała. Przyszła bez torby, bez torebki, z pustymi rękami. To niezwykłe, pomyślał Anton. Jakby przed czymś uciekała. To nie była jego Afrodyta tryskająca kobiecą mocą, pełnią mitycznych feromonów i antycznego seksu. W wytartym fotelu z lat pięćdziesiątych nie siedziała niezłomna Trinity, tylko przestraszona piegowata dziewczynka w grubych okularach, która przyszła po pomoc. Anton był tego pewny i wiedział, że musi zacząć pierwszy, delikatnie. - Hasan? Tak? - Pytanie na moment zawisło w ciszy. - Boże, co się stało, Harriet? Mów! - rozkazał, bo wiedział przecież, że przyszła prosić o pomoc, a on musi się nią zaopiekować. - Poprosił mnie dzisiaj do siebie Hermans a właściwie to poszliśmy na kawę do bufetu. Było już póź - Harriet spojrzała na zegarek. - Gdzieś koło wpół do ósmej. Kończyłam pewien pro - Do rzeczy, Harriet - ponaglił Anton zniecierpliwiony. - Hermansson powiedział mi tylko, że Hasan nie odzywa się od ponad dwóch tygodni i w wywiadzie, znaczy KSI, nie wiedzą, co się z nim dzieje. - Ściszyła głos i dorzuciła: - Nie daje żadnego znaku życia. - Przecież musiał mieć alternatywną łączność... - Nic więcej nie wiem! - wtrąciła głośniej, wyraźnie zdenerwowana. - Musiał mieć bikon satelitarny i telefon bezpieczeń nie mówiąc już o sieci. - Anton z niedowierzaniem pokręcił głową. - Przecież to podstawy opera - Zacisnął usta i przez chwilę patrzyli sobie w oczy. - Niemożliwe, żeby wszystko naraz zawiodło. kurwa, niemożliwe! - wyrzucił z siebie w końcu. - Przecież to my zrobiliśmy te systemy dla KSI. Chyba ż - Anton? - Podniosła wzrok. - Anton, co jest grane? Ty coś wiesz? - - westchnął głęboko i od razu było dla niej jasne, że wie. - To dlatego przed jego wyjazdem chcieliście się jeszcze spotkać? Tak? Ty w tym jesteś? - Harriet patrzyła na Antona, który zerkał jak nieletni złodziejaszek, i poczuła się oszukana, skrzywdzona, zraniona. Znała Antona od lat i zawsze był jej najbliższym przyjacielem, a Hasan jej mężczyzną na całe życie. Wydawało się, że po sprawie Safira as-Salama ich związek scementowało wszystko to, co najlepsze między ludźmi - prawda, przyjaźń, wierność, zaufanie i miłość. A tu nagle okazuje się, że tak nie jest i nigdy nie było, a ona nie uczestniczy w tym związku, tylko stoi z boku, na innych prawach, jak mniej wartościowa część. Anton coś mówił, ale jego głos był obcy i niezrozumiały. Harriet czuła, jak ziemia faluje jej miękko pod nogami, a w środku wzbiera jakaś potężna siła, która za chwilę się uwolni i rozerwie jej gardło. Powstrzymywała się resztkami sił, pozwalając sobie tylko na łzy dające chwilowe ukojenie. Ten wypadek autobu kiedy wracali od Antona, w przeddzień wyjazdu Hasana do Iranu, pomyślała przez moment. Podprogowa katastroficzna kabała? - Harriet, uspokój się. Nie płacz - dotarł do niej głos Antona, który wstał z fotela i przyklęknąwszy, objął ją ramionami. - Wiem, co czujesz. Wasza miłość i nasza przyjaźń jest inna, nie jest taka sama jak u wszystkich normalnych ludzi. Jakkolwiek paskudnie by to zabrzmiało. Żeby mogła przetrwać, trzeba być wytrzymałym i zrozumieć, że prawda nie zawsze jest najlepszym rozwiąza - Nie pieprz! - Harriet powoli odzyskiwała pewność siebie. - Wiedziałeś od początku, po co on tam jedzie. Wiedzieliście obaj, że to niebez - Taki zawód szpiega. - Ale dlaczego nic mi nie powiedzieliście? Uważasz, że kto ja jestem? - Takie zasady. Wolałabyś wiedzieć? - Oczywiście! - odparła pewnym siebie tonem, wycierając nos, ale wcale nie była przekonana, że chciałaby to wiedzieć. Przegrzałam czy co? - pomyślała. Babskie fobie! Cholera jasna. Ale faceci i tak są popie - To bardzo poważna sprawa i myślę, że niebezpieczna, co pewno specjalnie cię nie pocieszy - zaczął Anton sztywno, bo nigdy sobie nie radził z kobiecymi łzami. Z powrotem usiadł na fotelu. - Nie licz, Afrodyto, że złamiesz mnie łzami i dowiesz się szczegółów. Nie wykorzystuj swojej prze - Nie marudź! Mów, co możesz. - Wydmuchała do końca nos i z odległości dwóch metrów trafiła białą kulką do kosza. Dobry znak! Atena i Apollo widać czuwają - pomyślała i zrobiło jej się trochę lepiej. - No dobrze - zaczął. - Od pewnego czasu prowadziliśmy tu, na KTH, we współpracy z KSI i Säpo, pewną operację... z nadania zaprzyjaźnionej służ no i Hasan pojechał do Iranu w związku z tą sprawą... - To dlatego przeszedł do KSI? Ale co to za sprawa? - zapytała bez przekonania i równocześnie w jego kieszeni odezwał się telefon. - Tak, dlatego - odparł Anton, nim odebrał. Rzeczywiście, teraz sobie przypomniała, Hasan jakiś czas temu jej mówił, że z uwagi na znajomość farsi i arabskiego robi pewne sprawy dla KSI. Chociaż znał jeszcze rosyjski i kilka innych języków, to jednak jako powód przejścia wymienił właśnie tamte dwa. Nie skojarzyła wówczas, że może chodzić o pracę wywiadowczą w Iranie. Myślała naiwnie, że ma to polegać na tłumaczeniu albo innej pomocy językowej. Jakby zapomniała, że KSI to operacyjny wywiad agenturalny. Teraz było już jasne, dlaczego to właśnie on pojechał do Iranu. Tępa, głupia zakochana gęś - pomyślała o sobie. - - Anton trzymał słuchawkę lewą ręką, a prawą szukał czegoś w kieszeniach. - nie mam - odparł niepewnie. - Czekaj! Sprawdzę jeszcze w - Wstał i podszedł do rogu pokoju, gdzie stał zielony bufet, i przez chwilę przy czymś manipulował. - Mam - dodał po chwili poszukiwań. - Posłuchaj, Jestem teraz zaję Lasse! Przyjdź do mnie, to ci dam. - Pokręcił głową, jakby się czemuś dziwił, i spojrzał ze skruchą na Harriet. - Obyś się nie mylił! Dobrze. Zaraz tam przyjdę. Czekaj na mnie! - Dokąd idziesz? - zapytała podenerwowanym tonem. - Zaraz wrócę... nic - odparł spokojnie. - Lasse nie może się dostać do naszego magazynu na górze. Jego karta magnetyczna nie działa. Dziwne trochę. - Anton pokazał niebieską plastikową kartę. - Będę za pięć minut. Czekaj. Jak wrócę, to coś ci może nie powinienem, powiem. Nikomu jeszcze tego nie mówiłem. Pal to sześć! - Uśmiechnął się niewyraźnie, zarzucił kurtkę na rękę i ruszył w kierunku drzwi, ale po chwili się zatrzymał i z dłonią na klamce dodał: - Bardzo martwię się o Hasana, ale coś mi teraz przyszło do gł coś mi się przypomniał może wiem, dlaczego zniknął. Ktoś tu nie gra czysto i czuję ich paluszki w tej spra - zawahał się. - CIA? chyba niemożliwe! Pewnie mi odwala. Ale gość zaczął nagle siać tak dziwnymi sygnał Nie uwierzyłabyś... - rzucił już zza progu i zamknął za sobą drzwi, zostawiając w pokoju zaskoczoną Harriet. 4 Była dziewiąta trzydzieści rano. Jagan nie spał już od pół godziny i stał nago w oknie swojego mieszkania na dziewiątym piętrze bloku przy ulicy Krasnodarskiej w dzielnicy Lublino. Czekał, aż nad Uralem wzniesie się czerwona tarcza słońca. Jagan uważał, że słońce, mimo iż jest ciałem niebieskim, to jednak jest też częścią Federacji Rosyjskiej i czasami warto złożyć mu hołd. I chociaż było pomarańczowe, on uważał, że jest czerwone, i trwał w tym przekonaniu, bo czerwień jest bardziej rosyjska. W końcu nad żadnym krajem nie świeci tyle czasu co nad naszym - uważał - wystarczy spojrzeć na mapę i zegar. Nad Moskwą od dwóch tygodni zawisł potężny syberyjski zimowy wyż i błękitne niebo wyglądało wyjątkowo pięknie. Zdawało się, że jest wymalowane ultramaryną i wystarczy podnieść rękę, by go dotknąć, urwać kawałek i sprawdzić, że smakuje jak wyśmienite rosyjskie lody. Więc Jagan stał i czekał. Żołnierz specnazu musi mieć jakieś zajęcie, bo inaczej ulega demoralizacji i wtedy łatwo go pokonać, a to w przypadku Jagana nie wchodziło w grę. I wcale nie miał na myśli ćwiczeń, bo tych mu nie brakowało, tylko utrwalanie w rosyjskim człowieku rosyjskiej duszy i rosyjskiej wiary. Dlatego rosyjskie słońce było dobrym obiektem hołdu. Żadna Cerkiew przy takiej potędze nie miała szans, nie mówiąc o bogach. Od powrotu z okropnej Szwecji i śmierci diabelskich Bogajewów Jagan chodził na ćwiczenia do fitness klubu i utrwalał swoją wiarę w rosyjskiego człowieka. Był w tym czasie z Galą dwa razy w kinie na jakichś filmach, spotkał się pięć razy ze swoją ,,piątką" na pięciu cmentarzach i właściwie mógłby powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Miał swój nóż, miał złoty pistolet, na Kaukazie bandytyzm osłabł na tyle, że nawet kanałowi Rossija zaczynało brakować tematów. Wydawać się mogło, że wystarczy tylko wytrwale czekać na jakieś nowe zadanie, które w takim kraju jak Rosja prędzej czy później powinno się pojawić. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Kaukaz nigdy nie śpi, Kaukaz tylko drzemie, a to nie to samo - uważał całkiem roztropnie Jagan. Już dawno przeszła mu złość, że Bogajewowie padli od kul jakichś fińskich czy szwedzkich plemieńców, a nie z jego mocnej, surowej rosyjskiej ręki. A wszystko przez jakąś nadętą szwedzką policjantkę, co nie chciała dać mu pistoletu. Wciąż jednak miał coś, co nadawało głęboki sens jego życiu i wzmacniało wiarę w rosyjskiego człowieka i słońce na horyzoncie. Gdzieś tam, pewnie na Kaukazie, ukrywała się wojownicza diablica Amina Bogajewa i Jagan wiedział, że dopóki jej nie dopadnie, ojczyzna nie zazna spokoju, a on na pewno. Nikomu o swoich przemyśleniach nie mówił, bo i tak nikt by tego nie zrozumiał. Tym bardziej że nikogo nie obchodziła ta dzika czeczeńska dziwka, a faceci z Jasieniewa wciąż powtarzali, że mają ważniejsze sprawy do załatwienia. Jedynie wytatuowany smok na plecach drżał na samo brzmienie jej imienia, więc dla Jagana było jasne, że sprawę Aminy należy załatwić. Ludzie są głupi i nic nie rozumieją, powtarzał ostatnio coraz częściej. Czerwonowłosa Gala utwierdzała go w tym przekonaniu i powtarzała mu wielokrotnie, że nie tylko w pełni się z nim zgadza, ale też uważa, że ta myśl jest wyjątkowo głęboka w swojej mądrości i wymaga szczególnej uwagi wszystkich wątpiących. Głupców szczególnie - mówiła. Słoneczna poświata wzeszła już nad Rosją i za chwilę miała się pojawić boska tarcza, więc Jagan pomyślał, że czas zacząć się duchowo przygotowywać na jej powitanie. - Jest minus dwadzieścia siedem - zdążył jeszcze wymamrotać, chociaż nigdy nie trzymał termometru w ręce. Dokładnie tyle, ile lubię najbardziej - pomyślał z przypływem zadowolenia i pociągnął wzrokiem po dalekim moskiewskim krajobrazie, nad którym gdzieniegdzie, nad kominami elektrociepłowni, widać było białe, waciane pióropusze. Ciepło jest teraz w rosyjskich domach. Przyjemnie i bezpiecznie. Ale już czas do pracy, rodacy. Wstawaj, strana ogromnaja - przeszło mu przez myśl. Jelena Wajenga, jak ona ryknie! To jakby cała armia rosyjska dała głos, a świat przed nią klęknął. dzisiaj może lepiej będzie Wstawajtie, ludi ruskije - zamruczał jakby na próbę i spojrzał na odkryte nagie ciało Gali, która spała na brzuchu, pokazując wytatuowaną na plecach żyrafę. Leżała ze skrzyżowanymi nogami, rozrzuconymi ramionami, przekrzywiona lekko w prawo, więc nie było widać jej skoliozy. Pewnie dlatego żyrafa się wyprostowała - pomyślał. No, nie jest to Jelena, prawdziwa rosyjska no, nie jest, a szkoda. Przyjrzał się uważniej. Ciekawe, Gala nigdy nie śpi na brzuchu - zadumał się, splótł dłonie na plecach, wygiął ręce do tyłu, aż zatrzeszczały mu stawy, postał tak chwilę i w oczekiwaniu na wschód słońca wrócił do rozmyślań o Aminie. Najpierw pojawił się wyraźny, płonący słoneczny kawałek i Jagan wiedział już, że dzisiaj będzie wyjątkowo piękny dzień i że powinien go godnie przywitać. Nabrał powietrza w płuca aż do ostatniego pęcherzyka, rozłożył ręce w chrystusowym geście, uniósł wysoko podbródek, jakby stał w paradnym szyku na placu Czerwonym, i wydał z siebie przeraźliwy gardłowy krzyk składający się z mocno przeciągniętych i powtarzanych samogłosek a, e, u i najdłużej wytrzymanej samogłoski iiiiiii. Smok na plecach zjeżył się i wyprężył dziko, zadowolony z porannej modlitwy i dumny z kolejnego dnia straży nad świętą Rusią, w braterskim uścisku z nieśmiertelnym Jaga - Andriusza! - Gala przerwała jego okrzyk na samogłosce e. - Andriusza! Na litość boską! Ochujałeś? Jest sobota! Zobaczysz, że cię zamkną w domu wariatów, a ja więcej nie zostanę na Urwała, bo w tym samym momencie odezwało się co najmniej pięć pięter w bloku, informując kaloryferowym telegrafem, identycznym na całym świecie: ,,Ciiiiisza, kurwa", a za moment zza cienkiej ściany jakiś ochrypły męski głos całkiem wyraźnie powtórzył tę frazę, akcentując mocno rozciągniętą samogłoskę iiiii. - Wstawajtie, ludi ruskije - zamruczał Jagan po swojemu z lekką złością i jak zbity pies wrócił do łóżka. - Ludzie są głupi i nic nie rozumieją - stwierdził z głębokim przekonaniem i wyciągnął się obok Gali, zakładając ręce pod głowę. - Ależ oczywiście, Andriusza! - Pogładziła go delikatnie po ogolonej na łyso głowie. - Oczywiście, że są głupi, tylko o tym nie wiedzą, ale w taki sposób im tego nie wytłumaczymy, staną się tylko jeszcze głupsi, mój ty wojowniku. Podciągnęła się trochę wyżej, położyła na nim swoimi piersiami ? la Milla Jovovich i delikatnie zaczęła całować go po głowie, centymetr po centymetrze, od lewej strony nad uchem i dalej w kierunku czoła. Robiła to po raz pierwszy, bo Jagan dopiero niedawno zdecydował się na nowy wizerunek, bez włosów. Przyjemne. chce mnie uspokoić czy co? - pomyślał niepewnie i zamknął oczy, ale wbrew temu, co pomyślał, poczuł, że smok sprężył się wyjątkowo mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej, więc nie miał wyjścia i podążył za jego wezwaniem. Najpierw westchnął głęboko i zaraz potem wyszeptał na wstrzymanym wdechu: Uch żesz ty, Galuszka - prosto w jej ucho, bo właśnie przemieszczała się z pocałunkami do jego prawej skroni, którą miał bardziej wrażliwą. Rosyjskie słońce wysunęło się już całe znad Uralu i zatrzymało w oknie pokoju na dziewiątym piętrze domu przy ulicy Krasnodarskiej, wypełniając wnętrze intensywną czerwienią, jak jakiś luksusowy burdel. Jagan i Gala, spleceni w miłosnym uścisku, nawet tego nie zauważyli, ale na pewno spodobałby im się ten obraz, chociaż był nieprawdziwy. Gali pewnie bardziej, przecież studiowała malarstwo. 5 - Mamy poważne przesłanki, by uznać, że ostatnia podziemna próbna eksplozja ładunku atomowego w Korei Północ w istocie - Gordon wyraźnie dawkował napięcie - była techniczną próbą małego ł ale nie koreańskiego, tylko irańskiego. - Ta z szesnastego? - zapytał Konrad z niedowierzaniem. - Tak. Właśnie ta. - No to ładnie! Znaczy, że mają już bombę? - skomentował wiadomość szef. - Ale dlaczego w Korei? Przecież mogli u sie - Przygotowania do próbnej eksplozji w Iranie nie dałyby się ukryć przed Mosadem i oznaczałoby to de facto natychmiastowe uderzenie Izraela, a tak kontrolowany przeciek agenturalny wkomponowuje się w ich strategię przeciągania sprawy, jak to robią dotąd z Szóstką i MAEA, aż do momentu, kiedy będą mogli ogłosić, że posiadają broń jądrową i zamierzają dokonywać własnych prób. Wtedy będzie już za późno - tłumaczył Gordon. - Inteligentni Irańczycy, niebezpieczny przeciwnik, można było ich o to podejrzewać - włączył się Konrad. - Czyli komunikują światu: ,,Nie mamy bomby, ale tak jakbyśmy ją mieli. Co teraz zrobicie, zależy od was". Chińczycy i Rosjanie przyklepią status - Właściwie to tylko jedno mocarstwo atomowe więcej w regionie, mógłby ktoś powiedzieć, i z punktu widzenia Rosjan nic się nie zmieni. Dla nich ważne jest utrzymanie sankcji na Iran, wtedy rosyjski gaz ma mniejszą konkurencję w Europie. - Zresztą jeżeli my wiemy, jak mówisz, George, to Rosjanie wiedzą o tym już dawno i nic nie zrobili, by powstrzymać Irańczykó przerwać ich współpracę z KRL-D. - Takiej pewności nie mamy - odpowiedział wezwany do tablicy Gordon. - Brak jest też danych wywiadowczych z Moskwy na ten temat. Oczywiście, że rosyjski wywiad ma największe możliwości w Iranie, ale co Kreml wie, pewności nie mamy. Nasz premier nie zrobi nic przeciwko Rosjanom bez twardych dowodów, że wiedzieli o irańskiej broni atomowej. Pracujemy nad tym mocno i CIA też, ale wolelibyśmy, żeby Rosja zachowała dziewictwo, bo inaczej skruszy się obecny porządek polityczny i trzeba będzie podjąć działania represyjne wobec Moskwy. Komu to potrzebne? - Skąd wiecie, że to nie dezinformacja? Wspólna zagrywka Koreańczyków i Irańczyków? - zapytał szef. - Ależ oczywiście, że to może być wspólna zagrywka, tyle że nie dezinformacja, lecz inspiracja. Korea z bronią atomową w zasięgu Japonii, a być może niedługo i USA, to poważny problem dla świata, a jeszcze Iran na dodatek - to już katastrofa. Dla Pjongjangu irańska bomba atomowa oznacza ratunek dla reżimu, bo odsuwa zagrożenie od ich programu i granic. Bez wsparcia Rosji i Chin nic nie zrobimy, nie mamy tyle sił. Oni nic by nie stracili, a musiałoby nastąpić nowe rozdanie kart na świecie i legitymizacja obu reżimów. A co Bóg raczy wiedzieć! - Z jakiego źródła pochodzi ta informacja? - zapytała Magda. - Informacja pochodzi od podwójnego agenta irańskiego, którego prowadzimy od kilku lat i doskonale wiemy, że jest nieoficjalnym kanałem łączności z generałem Sawa - Szefem wywiadu Strażników Rewolucji - wtrącił Konrad. - Właśnie z nim - potwierdził Gordon. - Doskonale wiemy, co chciał nam powiedzieć, przekazując tę informację, i dlaczego. Więcej, według naszej oceny Irańczycy mają prawdopodobnie wystarczającą ilość wzbogaconego uranu, by zbudować dwa kolejne małe ł - O kurwa! - wyrwało się Magdzie, ale wszyscy pomyśleli to samo i zaległa cisza. - Niemożliwe! - zaczął Konrad. - Skąd wzięliby tyle wzbogaconego uranu, przecież nie z Natanz. Niemożliwe, George! - zakończył uderzeniem dłoni w stół. - Podaj mi ten dokument, - Gordon sięgnął po kartkę leżącą przed Petersonem, założył okulary i przez chwilę czytał, po czym zdjął je, położył równo przed sobą i spojrzał na Konrada. - Przekaz od generała Sawaha to jedno i przy odrobinie niefrasobliwości moglibyśmy potraktować go jako dezinformację. MOIS i służby Strażników Rewolucji mają wyjątkowo zdolnych oficerów wywiadu i prawie trzy tysiące lat doświadczenia, nauki i tradycji. - Gordon uśmiechnął się tajemniczo. - Perso Ale wyciek od Sawaha plus coś jeszcze i mamy dzisiejszy problem, z którym przyjechałem. Pamiętasz tę informację, którą uzyskaliśmy w ramach ,,Merkurego" od Travisa i Vegi w ubiegłym miesiącu? - zwrócił się do Konrada. - O zamówieniach wzmocnionych profili betonowych na Ukrainie i w Chinach do budowy metra teherań - Nie bar było tego czekaj! Te informacje z firmy Ghuzbeh, podwykonawcy Teheran Metro Company? Pamiętam, ale to stare zamówie z dwa tysiące piątego roku bodaj - wtrącił natychmiast Konrad, lecz już się domyślał, do czego Gordon zmierza. - Więc? - To, o czym powiem, wie tylko MI6 teraz Agencja Wywiadu, ale wkrótce trzeba będzie poinformować o tym wszystkich sojuszników w NATO. Przy odrobinie wyobraźni i swobodnej ocenie dowodów informacja o profilach ze specjalnie utwardzanej stali może być najważniejsza od czasu pierwszej próby jądrowej ZSRR. Wygląda na żart, jednak nim nie jest. To informacja przełomowa i jeśli się potwierdzi, świat już nie będzie taki sam. - Gordon oparł się na przedramionach i wychylił głęboko do przodu. Jego podłużna, trochę końska głowa wysunęła się z cienia, jakby reżyser chciał powiedzieć: patrzcie, oto bohater dramatu, słuchajcie go teraz uważnie. - to przypadek! - odezwał się szef. - Mamy takich niespodzianek pewnie więcej w szafach. Trzeba tylko poszukać - dodał z mieszaniną ironii i skrytego zawstydzenia, bo długo sprzeciwiał się projektowi ,,Merkury", a szczególnie wysłaniu do Iranu Travisa i Krupy, uznając jednego za niezrównoważonego psychicznie, drugiego za groteskowego Białorusina, a obu razem za nieszczęście i zagrożenie dla Polski. W gruncie rzeczy miał trochę racji, bo faktycznie było to mocno ryzykowne przedsięwzięcie, a szef starał się bardzo gorliwie realizować intencje premiera i nie stwarzać krajowi niepotrzebnych problemów. Dla dobra premiera i swojego własnego, jak uważał. - Travis i Vega spisali się wyśmienicie. - Gordon zignorował generała. - To wybitni oficerowie i to oni pierwsi zaznaczyli w materiałach z firmy Ghuzbeh, że liczba zamówionych i dostarczonych profili jest mocno zastanawiająca. Wskazali nam kierunek i dzięki ich profesjonalizmowi i wrażliwości wiedzieliśmy, gdzie szukać, a to najważniejsze, bo ,,pod latarnią najciemniej" - dorzucił po polsku. - Panie generale! - zwrócił się do szefa. - Panie generale! Myślę, że powinniśmy im podziękować w imieniu obu naszych służb, a wkrótce pewnie całej naszej społeczności, choć odkrycie samo w sobie jest smutne. - Gordon zawsze trzymał klasę i wiedział, co i kiedy powiedzieć, ale tym razem miał szczególny interes, by dwukrotnie użyć ulubionego zwrotu szefa ,,panie generale". - Mieliśmy również informacje z innego źródła, które monitorowało budowę schronów pod Teheranem przy okazji prac nad nową linią metra numer siedem. Okazało się po szczegółowych obliczeniach, że budowa schronów i samego metra nie mogła pochłonąć więcej niż połowę dostarczonych elementów. Przypominam, że były to specjalne profile do konstrukcji podziemnych, odporne na wstrząsy tektoniczne. Na Ukrainie uzyskaliśmy szczegółowe dane techniczne tych profili. Nasi specjaliści wyliczyli, że można byłoby z nich zbudować tunel o długości około trzech kilometrów. Taka boczna linia miała być projektowana, ale w dwa tysiące piątym roku znikła z planów metra, chociaż prace w linii głównej są prowadzone. W takim tunelu można ustawić trzy tysiące wirówek. Od końcowej stacji tej linii do podnóża gór są tylko dwa kilometry. Dzielnica nazywa się Kan, a stacja Szahran. - Rzeczywiście. - Konrad pokiwał głową, a szef poszedł za jego przykładem. Magda siedziała nieporuszona. - I łatwo ukryć zasilanie - dodał. - Co więcej! Na budowie linii numer siedem pracuje bardzo nowoczesna maszyna TBM. Czyli Irańczycy byliby w stanie wybudować oddzielny tunel znacznie szybciej i zatrudniając mniej ergo utrzymując to przedsięwzięcie w tajemnicy - ciągnął Gordon. - Gdyby tunel został wykopany odpowiednio głęboko, to nasze pomiary drgań ziemi spowodowanych przez trzy tysiące nowoczesnych wirówek IR-3mn nic by nie dały, bo naturalne zakłócenia tła w Teheranie są tak wysokie, że sejsmosomy nic by nie wykazały. Obserwacja satelitarna w gęsto zabudowanym mieście z ciągłym smogiem też na niewiele się zda. Dochodzi do tego dobra obrona przeciwlotnicza na wypadek niespodziewanego ataku i element psycholo - Obawy przed bombardowaniem w gęsto zaludnionym i ściśle zabudowanym mieście - dopowiedziała Magda. - Genialnie proste! - włączył się szef. - Czy to możliwe? - To wcale nie jest nowy pomysł - odezwał się Konrad. - Koncepcję mogli podsunąć Irańczykom Koreańczycy albo ją po prostu skopiowali. Pod Pjongjangiem sporo jest takich instalacji. Ile tuneli wykopali pod granicą z Południem? Zresztą Koreańczykom pomysł sprzedali kiedyś Rosjanie. - tak, wiemy i o - Gordon nie dokończył, bo szef rzucił kolejne pytanie. - A jak z wstrząsami sejsmicznymi w Teheranie? - To miasto ciągle drży, a Irańczycy już dawno opanowali technologię budowy instalacji podziemnych. Chociażby przecież działa bez zakłóceń - wyjaśnił jakby na odczepnego, bo szef wywiadu powinien takie rzeczy wiedzieć, i dodał: - Irańska Organizacja Dziedzictwa Narodowego od dawna twierdzi, że wibracje, jakie powoduje metro, niszczą zabytki w Teheranie. - No dobrze, George! - Konrad uniósł lekko głos. - Ale gdzie ta wojna, z którą przyjechałeś? - Spojrzeli na siebie. - My oczywiście też sporo wiemy, chociaż jesteśmy małą służbą wywiadowczą. Dużo dowiadujemy się od was i innych naszych przyjaciół, ale mamy swój rozum i rozeznanie. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, co dla świata oznacza fakt, że dwa archaiczne i sprzężone w strachu reżimy nagle mają dostęp do broni atomowej. Bylibyśmy w stanie wam uwierzyć, nawet gdybyście twierdzili, że zbliża się armada zielonych ludków, wrogo do nas nastawiona. My nie wiemy, czy świat jest dobry, czy zły. To nie nasza sprawa. Musimy rzetelnie informować swoich polityków, co się dzieje. Może u was to jest łatwiejsze z uwagi na tak zwane okoliczności, ale u nas nie tak bardzo. Takie proste słowo jak ,,wojna" nie znaczy tego samego nad Tamizą i nad Wisłą, a jeszcze zupełnie coś innego w Moskwie czy Teheranie. - Konrad próbował dyplomatycznie zasygnalizować, że polski rząd może mieć problemy ze zidentyfikowaniem stanu zagrożenia, za to polski Sejm w ogóle nic z tego nie zrozumie i znajdzie okazję do wojny, ale tylko polsko-polskiej. Właściwie to i tak problem pana generała, by poinformować premiera o dzisiejszym spotkaniu - pomyślał. i w tym pewnie, kurwa, największy problem. - Więc o jakiej wojnie mówisz, George? - Podniósł głos w taki sposób, aby Gordon zrozumiał, że powinien teraz mówić do szefa, i to takim językiem, by ten mógł później powtórzyć wszystko premierowi, niekoniecznie o wstrząsach sejsmicznych w Teheranie. - Spotkanie jest nagrywane, więc warto mówić językiem precyzyjnym i pryncypialnym, zarówno dla historii, jak dla prokuratora. - Od razu pomyślał o Sarze, więc uniósł się jeszcze bardziej. - Więc co, do kurwy nędzy, rząd Jej Królewskiej Mości chce nam zakomunikować? Jaką wojnę? Gordon uśmiechnął się szeroko i szczerze. Zresztą Konrad nie oczekiwał niczego innego, bo wiedział, że George rozumie, o co chodzi, inaczej nie użyłby mało angielskiego, ale bardzo polskiego zwrotu ,,panie generale". - Zaufanie między naszymi wywiadami jest waż nawet bardzo ważne - zaczął Gordon. - Ale na końcu zawsze trzeba powiedzieć: sprawdzam. I jak rozumiem i znam cię, po prostu sprawdzasz! Czy tak? - Przerwał i spojrzał na szefa, który chrząknął i wydął usta na znak, że on też sprawdza. - To bardzo profesjonalne, jeśli mogę tak powiedzieć w tym gronie, nikogo nie obrażając. - Gordon trafił jednym strzałem szefa i Konrada, bo wytknął im brak zaufania i małostkowość, co w obliczu takiego problemu jak Iran wydawało się jeszcze bardziej nieprofesjonalne. Właściwie Konrad mógł zaczekać z tym pytaniem i nie wplatać w nie jednocześnie ,,kurwy nędzy" i ,,Jej Królewskiej Mości". Żaden wywiad na świecie nie wyciąga przecież trąbki bojowej tylko dlatego, że uzyskał informacje od podwójnego agenta, a analitycy wykryli jakieś braki w profilach betonowo-stalowych. Mimo to dla Konrada było jasne, że Anglik musi jeszcze uzupełnić obraz stanu zagrożenia, by szef mógł łatwiej wyjaśnić sprawę, komu trzeba. W końcu interes Polski jest najważniejszy, czasem ważniejszy niż angielska galanteria - wytłumaczył sobie Konrad. - Ależ, George! Przecież mamy do siebie zaufa peł - wtrącił pryncypialnie, szczerze i naiwnie szef. Gordon nie zareagował, tylko od razu przeszedł do rzeczy. - Uzyskaliśmy potwierdzoną informację, chociaż sygnały mieliśmy już wcześniej, że firmy przykryciowe MOIS i Pasdaranu od ponad roku intensyfikują wyprowadzanie kapitału z Iranu na całym świecie skupują w mniejszych partiach ogromne ilości leków i środków opatrunkowych z typowego pakietu wojen w tym środki neutralizacji skutków działania broni biologicznej i chemicznej - Jasne! - przerwał mu Konrad. - Przygotowują się na wojnę... - Raczej na uderzenie Rodzaj gromadzonych medykamentów świadczy o obawie dużych strat wśród ludności cywilnej. Jednostki Strażników Rewolucji i armii są dobrze zabezpieczone od strony medycznej. Podobnie jak informacje, które uzyskali Travis i Vega w sprawie podziemnego ośrodka wzbogacania uranu, to kolejny dowó poś na to, gdzie są ulokowane ich najbardziej wrażliwe obiekty. - Zakładają, że pewnie dużo wiemy - włączyła się Magda. - Przecież nikt nie będzie atakował Iranu bronią chyba że chodzi o skutki uderzenia na ich ośrodki badawcze i skł zakłady chemiczne w zachodnim Teheranie. - Otóż to! - podsumował George. - Teheran to piętnaście milionów ludzi i uderzenie z powietrza w jakiś skład, powiedzmy, tabunu będzie przedstawione jako użycie broni chemicznej przez napastnika. Cały świat to zoba resztę wie media, opinia publiczna i Rosja po prostu nas rozszarpią. Zaległa cisza. Jak w prawdziwej krypcie. - I sprawa ostatnia. Najważniejsza - odezwał się Gordon. - Jeżeli te informacje, które przedstawiłem, uzyska o ile już ich nie ma, a tak czy inaczej to tylko kwestia to wiemy, że dokona nalotu na Iran, a Biały Dom już to zaakceptował. Prezydent uzależnił swoją decyzję od twardego dowodu i teraz ten dowód leży na trzeba go tylko podnieść i Izraelczycy zrobią to bez wątpienia. Wkrótce. Uderzą też oczywiście na Hezbollah i Hamas, a od strony Syrii nic im chwilowo nie grozi. - Przecież Dagan i inni byli szefowie Mosadu są przeciwni akcji zbrojnej wymierzonej w Iran - wtrącił szef. - Rząd Jej Królewskiej Mości też uważa, że naloty na Iran niczego nie rozwiążą, jedynie pogorszą sytuację i doprowadzą do nasilenia konfliktu w całym regionie, praktycznie do stanu wystarczy, że zablokują Ormuz, i mamy gotowy kryzys światowy. Nie poinformowaliśmy jeszcze Amerykanów o naszych, tak to nazwijmy, odkryciach, ale na lutowym posiedzeniu w Brukseli nie będziemy mogli tego dłużej ukrywać. Ważne jest przy tym, żeby wypracować w ramach sojuszu wspólne stanowisko polityczne o powstrzymaniu się od jakiejkolwiek zewnętrznej akcji zbrojnej wobec Iranu, wpłynąć na Izrael i pozwolić służbom specjalnym działać od środka. Wielka Brytania liczy na Polskę - zakończył prosto i czytelnie swoje przesłanie George Gordon i było już jasne, po co przyjechał do Polski, i to na dwa dni przed Bożym Narodzeniem. - Jak wywiady dobrze pracują, to wojny są niepotrzebne - dorzucił Konrad, uzupełniając myśl Georgea. - Mamy uderzyć od środka? Czy dobrze cię zrozumiałem? - I z niedowierzaniem pokręcił głową. - Tak - odparł Gordon. - Jak? - zapytał Konrad, ale pomyślał o czymś zupełnie innym. - George, cała wasza polityka wobec Iranu jest do dupy. Dlaczego nie chcecie ich zrozumieć? Sprowadzicie nieszczęście na ten kraj i na nas wszystkich. Nie wolno poniżać dumnego narodu, który ma swoje ambicje. - Mamy gotową koncepcję, wyjątkowo niekonwencjonalną. Zaraz po świętach, ale jeszcze przed Nowym Rokiem, nasz premier chciałby zaprosić do swojego domu pod Londynem premiera Polski, pana, panie generale, i ministra spraw zagranicznych na konsultacje i omówienie szczegółów. Ważne, by spotkanie odbyło się bez wiedzy naszych ambasad i z zachowaniem ścisłej tajemnicy. - Zawiesił na moment głos, spojrzał na Konrada i rzucił z delikatnym uśmiechem: - Ciebie chyba nie musimy specjalnie zapraszać? - I znów zwrócił się do szefa: - Chcielibyśmy, by Polska i Wielka Brytania na posiedzeniu Grupy Planowania Nuklearnego wspólnie zaprezentowały program działań wobec Iranu. Mamy zatem czas do początku lutego i stąd ten pośpiech. - Za chwilę skontaktuję się z premierem i ministrem spraw zagranicznych. - Szef wydawał się autentycznie poruszony. - Przyszedł czas dla wywiadó może najważniejszy od upadku Związku Sowieckiego - oświadczył spokojnie George Gordon i nie było w tym żadnego patosu, wszyscy czuli tak samo, to było oczywiste. - Jeżeli my nie damy rady, to bę wojna. W krypcie po raz drugi zaległa martwa cisza. Spośród zebranych Konrad znał Georgea najlepiej i wiedział, że Union Jack, JKM i jej marynarka to znaki towarowe, dla których ten gotów był poświęcić życie, i to bez zwłoki, zarówno własne, jak i innych. Konrad też miał swoje polskie znaki towarowe, dla których bez wahania gotów był poświęcić Georgea i siebie. To nie była specjalnie skomplikowana i karkołomna szpiegowska etyka, to było oczywiste, ale na co dzień nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. George jest pod presją, to widać... źle go oceniłem - pomyślał Konrad i głośno dodał: - Jesteśmy oficerami wywiadu i to my musimy informować polityków, jak ten świat wygląda, nawet jeśli trzeba im tłumaczyć, aż zrozumieją... choć wszyscy wiemy, że z ich percepcją jest bardzo różnie. Według informacji od naszych z Teheranu Al-Kuds ma w Europie i Ameryce ponad pięć tysięcy uśpionych dywersantów samobójców. Niech tylko połowa ruszy do akcji. Iran to nie będzie ani Afganistan, ani Irak, ani nawet jeden i drugi razem wzięte. - O nie! Nie chcemy wojny i musimy jej uniknąć za wszelką cenę. Nie wolno nam powtórzyć błędu irackiego - wtrącił twardo Gordon. - I tym razem nie możemy pozwolić, by nami manipulowano. Nasze informacje nigdy nie są stuprocentowo pewne, ale są prawdziwe, nawet jeśli niepełne, niedokończone. Taki paradoks. Dlatego informację wywiadowczą można poprawiać i uzupełniać w nieskończoność, choćby po to, by stwierdzić, jak dalece jest nieprawdziwa. Paradoks numer dwa. - George wyraźnie się rozluźnił. Dopiero teraz wszyscy w krypcie zdali sobie sprawę, o czym tak naprawdę mówią, a właściwie - o czym mówi Gordon. - To co robimy, George? Od czego zaczynamy? - Konrad instynktownie wyszedł z inicjatywą, próbując się zrehabilitować za swoje poranne zachowanie. - Porozmawiamy o operacji ,,Merkury", później o pewnej sprawie w Szwecji, którą przy okazji trzeba pilnie załatwić. Mamy z kolegami ze Sztokholmu pewien delikatny problem - odparł Gordon. - Ale najpierw porozmawiajmy o naszych bohaterach, Travisie i Vedze. To teraz najważniejsze. Oni nawet nie zdają sobie jeszcze sprawy, co zrobili, i nie wiedzą, co ich czeka. Duż bardzo dużo od nich będzie zależało. Uruchomiliśmy już całą naszą agenturę na kierunku irańskim, ale kluczową rolę w nadchodzącym miesiącu powinni odegrać właśnie Travis i Vega. W nich nadzieja. - Ostatnie słowa wypowiedział z lekkim patosem, ale nie było w nich żadnego fałszu. Czasami aż trudno uwierzyć, jak patos może być autentyczny w naszym biznesie - pomyślała Magda, która miała za sobą niejedną ostrą robotę w Afganistanie, więc o patosie wiedziała sporo i wcale jej nie śmieszył. - W takim razie zróbmy przerwę przed drugą częścią spotkania - zakomunikował szef i podniósł się z fotela. - Pójdę zadzwonić do premiera. Wydaje się, że nie mamy dużo czasu. Czyż nie, George? Wszyscy wstali i szef opuścił salę. Konrad dotknął filiżanki i stwierdził, że jest zimna. Zadziwiające. Nikt nie tknął kawy, tylko szef wypił swoją herbatę jabłkową - pomyślał. Gordon położył mu rękę na ramieniu. - Będziemy mieć dużo pracy, Radeczku - powiedział po polsku. - Co z Sarą? Bez niej nie damy chyba rady, co? - zapytał z wyraźną troską w głosie. - Mam porozmawiać... z nim? - wskazał głową na pusty fotel. - Nie, George! - odparł Konrad. - Jeżeli sam tego nie zrozumie i nie powie jej, że popełnił błąd, to Sara nie wróci. I nie wystarczy zamiecenie sprawy pod dywan tylko dlatego, że świat może zapłonąć i akurat ona jest potrzebna. Została zraniona nieodwracalnie, ale wie, komu służ - spojrzał na pusty fotel - przychodzą i odchodzą, a my zosta - I razem z nami wszystkie problemy tego świata - wtrącił Gordon. - George! Daj już spokój, to nie Pall Mall. Konrad uśmiechnął się pogodnie, bo zrozumiał, że Sara rzeczywiście musi wrócić. I nie jest ważne, czy dostanie satysfakcję od szefa, przeprosiny pod kryształowym żyrandolem od prezydenta i premiera albo nawet awans. Taka rana zostanie już na zawsze, oficera wywiadu własne państwo nie może bezkarnie skrzywdzić. Sara jednak wróci, bo nikt za nią nie wykona tej roboty, a Travis i Vega gotowi są podpalić dla niej świat, Teheran też. Nawet jeśli na ten temat nie rozmawiali, to wszyscy tak czuli. Konrad wiedział o tym najlepiej, bo znał swoich ludzi. W końcu sam ich wybrał. Choć w przypadku Sary nie był już taki pewny, kto kogo wybrał, bo niektórzy uważali, że to ona wybrała jego. - Czy dobrze cię zrozumiałem? Co to za delikatna sprawa do załatwienia w Szwecji? - zapytał, żeby zmienić temat. - Znowu Szwecja? To niesamowite, nie sądzisz? Jakieś przeznaczenie czy co? I obaj się roześmiali. Po raz pierwszy tego dnia. 6 Inspektor Gunnar Selander ze sztokholmskiej policji przyjechał dwadzieścia pięć po drugiej. W ,,reaktorze" hakaton nabrał już pełnego rozpędu. Wokół słychać było stukanie setek palców po klawiaturach, a w powietrzu wyczuwało się wirtualne napięcie między ludźmi i komputerami. Nie było w tej chwili drugiego takiego miejsca na świecie i właśnie takie wrażenie odnosił Selander, który w towarzystwie dwóch potężnych policjantów w mundurach przeciskał się między stolikami, krzesłami, leżakami i materacami, okupowanymi przez wyposażonych w laptopy hakerów. Widok mundurowych na ułamek sekundy wyrywał ich z transu, niektórzy podnosili znad monitorów zamglony wzrok, palce zamierały w powietrzu, lecz po chwili wszyscy znów zanurzali się w matriksie. Policjanci tutaj nie mogli być realni. Funkcjonariusze zostali przed drzwiami, a Selander wszedł do biura Antona. - Nazywam się Gunnar Selander i jestem inspektorem sztokholmskiej policji. Harriet Berghen? - zapytał, wyciągając dłoń. - Tak, to ja - odparła z widoczną ulgą. - Mógłbym zobaczyć jakiś dowód tożsamości? Niech pani usiądzie - zamruczał i sam usiadł pierwszy. - Oczywiś tak, Zaczęła niezdarnie przeszukiwać kieszenie, zanim po prawie minucie drżącymi palcami podała mu dowód. - A pan kim jest? - zwrócił się do niskiego blondyna przed trzydziestką, w okularach, stojącego obok niej. - Tove Hultsvik - odparł zapytany i natychmiast wręczył policjantowi swój dowód. - Jestem współorganizatorem tego hakatonu i przyjacielem Antona. - Niech pan zaczeka za drzwiami. - Inspektor sprawiał wrażenie ociężałego i zaspanego. Gunnar Selander należał do najbystrzejszych policjantów w województwie sztokholmskim. Kula wystrzelona dwa lata wcześniej przez pewnego Rosjanina w hotelu w Solnie uszkodziła mu kręgosłup i od tej pory miał kłopoty z lewą nogą, która wyraźnie opóźniała się za prawą, i składnym wysławianiem, choć wszyscy sądzili, że stał się po prostu małomówny. Natura jednak nie zna próżni i tamte braki wyrównała wyostrzeniem zmysłów i inteligencji. Pobyt w szpitalu sprawił, że Gunnar wyglądał teraz na sześćdziesiąt lat, chociaż dopiero dobiegał pięćdziesiątki, co było odwrotnością powszechnej w Szwecji zasady, że człowiek wygląda na mniej, niż ma. Na dodatek odeszła od niego żona, która ociągała się z decyzją przez ostatnie pięć lat. Z powodów zdrowotnych przestał marzyć o łodzi i rejsie na Lofoty oraz na zawsze zrezygnował z gry w policyjnej drużynie unihokeja, ale nie z kibicowania. Cierpiał na bezsenność, mało mówił, nie pił kawy, mógł się poszczycić sukcesami w zakładach V75 na wyścigach kłusaków i chętnie brał nocne dyżury. Wszyscy go lubili za koleżeństwo, siłę woli, dobre typy w obstawianiu gonitw i wyjątkowego nosa do rozwiązywania najtrudniejszych spraw. Selander stał się niezastąpionym policjantem. Sprawa, w jakiej przyjechał teraz na KTH, była właśnie jedną z tych, do których potrzeba policjanta o specjalnych predyspozycjach śledczych, kogoś na wzór Becka, Wallandera i Falka w jednym. I Gunnar Selander właśnie taki był, a właściwie był od nich lepszy, bo prawdziwy. Dotąd sądził, że po sprawie Garbinowa już nic gorszego nie może mu się przydarzyć, ale był w błędzie. Ta przedświąteczna, mroźna noc miała stać się wyjątkowa w całej historii jego policyjnej służby. - Jest pani oficerem FRA? - zapytał, nawet nie patrząc na Harriet, jakby wcale go nie interesowało, z kim rozmawia. - Tak. - To pani złożyła zawiadomienie? - Tak. - Musi pani wiedzieć, że policja nie przyjmuje zawiadomień o zaginięciu osób dorosłych od osób postronnych wcześniej niż po dwóch - - Harriet próbowała coś powiedzieć. - Ależ oczywiście! - przerwał jej mało uprzejmie. - Sprawa jest wyjątkowa, bo dotyczy oficerów FRA. Bezpieczeństwo państwa. Wiem, - Podniósł wyżej głowę i spojrzał na Harriet sennym wzrokiem. - Proszę opowiedzieć wszystko po kolei, od początku. Co się stało? - Anton Mł znaczy Anton Peterius to mój przyjaciel i kolega z pracy we FRA - zaczęła niepewnie. - Przyjechałam do poradzić się w pewnej osobistej spra - O której pani przyjechała i w jakiej sprawie? - przerwał jej. - Mogło być przed dwudziestą trzecią... myślę... właśnie zaczynał się hakaton. - Sprawdzimy. Proszę dalej - mruczał Selander. - W jakiej sprawie pani przyjechała? - Czy to ważne? - obruszyła się Harriet. - Szukajcie Antona! - podniosła głos. - Coś musiało się stać! - To ważne! - stwierdził sucho policjant. - Musimy wiedzieć, od czego zacząć, nim ściągniemy tu policję z całego miasta. - Zawiesił głos, uznawszy, że przesadził z ironią, i po chwili dodał: - Chcemy pomóc, ale musimy wszystko wiedzieć. - Nie mogę ujawnić, w jakiej sprawie przyjechałam - odparła zdecydowanie. - Mówiła pani, że to sprawa osobista. - Nooo - Harriet zaczęła się wahać. Poczuła się trochę zastraszona, choć zupełnie niesłusznie, bo Selander musiał zadać to pytanie. - I tak, i nie - odezwała się niepewnie. - Ale o tym mogę mówić tylko przy swoim przełożonym. To, w jakiej sprawie przyjechałam, nie ma przecież żadnego związku ze zniknięciem Antona. Mylę się? - Tego nie wiem. Ale rozumiem. To mi wystarczy - wymruczał bez przekonania Selander. - Zatem co się stało? Zniknął Anton Peterius. - Dostał telefon od jakiegoś Lassego, że tamten zgubił swoją kartę do jakiegoś maga a może o niej zapomniał - zaczęła trochę nieskładnie. - Podszedł - wskazała ręką. - Do tej szafki, o czegoś szukał, wyjął jakiś niebieski karto - O której to było? Cały czas rozmawiał z tym Lassem przez telefon? - Mogło być około wpół do dwuna może za dwadzieścia. Tak. Trzymał słuchawkę przy uchu. Chciał, żeby on tu przyszedł, i nie był zadowolony, że musi jechać na górę... Wziął kurtkę i wyszedł. - Wziął kurtkę i wyszedł - powtórzył Gunnar i rozejrzał się wokół. - Czy ktoś zaglądał do tej szafki? - Wskazał na zielony bufet. - Czy ktoś jej dotykał? Pani przebywa w tym pomieszczeniu cały czas, nie wychodziła pani stąd? - Nikt nie dotykał - odparła z przekonaniem. - Jestem tu cały czas. Nie wychodziłam stąd ani na chwilę. Tove przyszedł pół godziny temu i też niczego nie dotykał. On także nie wie, kto to jest Lasse. To nikt z organizatorów hakatonu. Panie inspektorze, coś się musiało stać, ja to Coś złego! - Skąd pani wie? - Jego telefon nie tylko nie odpowiada, ale też nie ma sygnału. Sprawdziłam to u nas, we FRA. Nasze telefony wyposażone są w specjalne identyfikatory, które potrafią zlokalizować aparat, nawet kiedy ma wyłączone zasila - Tak, wiem. - Selander pokiwał głową, patrząc pod nogi. - Gdy tu jechałem, rozmawiałem z dyrektorem Hermanssonem i wszystko mi powiedział. Anton Peterius nadzorował bezpieczeństwo na uczelni i kilka tajnych programów naukowych. Sporo powodów, by zniknąć. Za chwilę przyjedzie tu Linda Lund z Säpo. Zna ją pani? - Tak, oczywiście! - ucieszyła się Harriet. - To dobrze - odparł Selander sucho i nie dał po sobie poznać, że Linda to jego bliska przyjaciółka i że to on ją ściągnął, od razu podejrzewając, iż może to być sprawa wykraczająca poza kompetencje policji. Już przez telefon Linda opisała Harriet jako odpowiedzialną osobę, która jednak nie była wtajemniczona w zadania, jakie realizował Anton. Selander podniósł się ciężko i dopiero teraz zdjął zieloną puchową kurtkę, odsłaniając przypięty do pasa standardowy pistolet Sig-Sauer P226. Dawniej, przed postrzałem, temperaturę odczuwał normalnie, tak jak wszyscy inni, ale po wyjściu ze szpitala ciągle mu było zimno i nawet latem nosił grubą bieliznę. Lekarze mówili, że ma uszkodzony jakiś nerw, lecz z czasem ta dolegliwość powinna ustąpić. Powoli skierował się do drzwi i wyszedł na zewnątrz. Harriet widziała przez szybę, jak chwilę rozmawiał z Tovem i policjantem, po czym mundurowy szybko się oddalił. Pomyślała, że nareszcie coś się dzieje. Przez moment wydawało jej się, że wszystko wokół jest jakieś nierealne, a ona niepotrzebnie podniosła alarm, bo najbardziej niesamowite wypadki najczęściej mają bardzo proste wytłumaczenie. Poczuła nawet lekki niepokój, że wszystkie konsekwencje tego alarmu spadną na nią, a Anton będzie miał do niej pretensje, ale na widok wracającego zgarbionego inspektora Selandera i jego smutnej twarzy pomyślała z przerażeniem, że Anton nie żyje, i sama nie wiedziała, skąd jej to nagle przyszło do głowy. Coś dziwnego działo się wokół niej, ale nie potrafiła zrozumieć co, mimo to była niemal pewna, że zniknięcia Hasana w Iranie i Antona tu, w Sztokholmie, muszą mieć ze sobą coś wspólnego. Tajemnicze zniknięcie dwóch bliskich przyjaciół i współpracowników nie może być przypadkowe. Doszła do tego wniosku bez pomocy kabały, tylko na podstawie prostej oceny, złożenia kilku faktów, ale przede wszystkim rozpamiętując słowa, które Anton rzucił, kiedy stał już w drzwiach. Chciał przecież powiedzieć jej coś bardzo ważnego. Wiedziała o tym dobrze. Selander usiadł z trudem na fotelu i cicho jęknął, a Harriet zaczęła się zastanawiać, czy napomknąć mu o podejrzeniach Antona co do zniknięcia Hasana, czy poczekać na Lindę. Zdecydowała, że poczeka, zwłaszcza że Anton nie powiedział właściwie niczego konkretnego poza tym, że ma pewne podejrzenia, i wspomniał coś o CIA. W końcu Harriet nie była już pewna, co dokładnie usłyszała, i poczuła lekki zawrót głowy. To było ponad jej siły. - Harriet - odezwał się inspektor Selander - myślę, że sprawa, z którą pani przyjechała do Antona Peteriusa, ma jakiś związek z jego zniknięciem, ale pani osobiście może nie mieć z tym nic wspólnego i ja to rozumiem. Sprawa jest na pewno ważna, więc zaczekamy na Lindę. Dobrze? Czuję w tym małym, prostym zdarzeniu ogromnie dużo emocji. Jeżeli Peterius znikł nie z własnej woli, co w tych okolicznościach jest bardzo prawdopodobne, to z czyjej? Akurat teraz, kiedy przyszła pani w nocy z niecierpiącą zwłoki sprawą osobistą? On, organizator tej imprezy? Zadziwiające! - pomyślała Harriet. Skąd on to wie? Czuję identycznie. Nagle otworzyły się drzwi i do biura weszła z impetem Linda Lund, a za nią jakby zaciągnęło śniegiem. W zielonej czapce uszatce zapiętej pod brodą, białej puchowej kurtce, dżinsach, czerwonych wełnianych rękawicach i żółtych butach na wibramie wyglądała, jakby wracała z zimowego spaceru po Kirunie, a nie wchodziła do ciepłego pokoju w ,,reaktorze". Dziwny był to widok, bo Linda przyjechała przecież policyjnym radiowozem. - Jest minus dwadzieścia pięć na zewnątrz - od razu odpowiedziała na pytanie, które według niej powinno było paść, i zaczęła zdejmować czapkę. Gdy została już tylko w grubym brązowym swetrze z wielbłądziej wełny, Selander podsunął jej krzesło i usiadła naprzeciwko Harriet. Popatrzyła jej prosto w twarz, na chwilę spuściła wzrok, zdawało się, że wstrzymała oddech. - Powiedziałaś Antonowi o Hasanie? - zapytała beznamiętnie, ale Harriet jakby nagle zmroziło. - Rozmawiałam z Hermanssonem i wiem, że ci powiedział. Nie denerwuj się, nie ma czym. Dobrze zrobił, bo właściwie to ja powinnam cię poinformować. - Linda zauważyła jej zdziwioną minę. - Wszystko w porządku. Nie denerwuj się... - Nie dokończyła i pogładziła Harriet po dłoni. - Gdzie on może być? Czy Anton wyszedł w związku z tym, co usłyszał od ciebie? - O Boże! Ja nie - Harriet była zaskoczona, że Linda pyta o takie szczegóły, i od razu zrozumiała, że wszystko, co powiedziała przez telefon Hermanssonowi, dotarło zaraz do Lindy Lund, a pewnie i do Selandera, który z jakiegoś powodu próbował z nią grać. - Nie, chyba nie - plątała się zupełnie niepotrzebnie. - Na pewno nie. Skąd znowu?! - Nabrała nieco pewności siebie. - To był telefon od jakiegoś Lassego. Mówiłam to już panu inspektorowi. Po tym telefonie Anton wyszedł, ale w jego zachowaniu nie było niczego szczególnego. - Powiedziałaś mu, że Hasan znikł? - Tak. - A kiedy? - Jak usłyszałam o tym od Hermanssona, kilka dni temu. - Pokręciła delikatnie głową, jakby czegoś nie zrozumiała. - Co w - Anton był zaskoczony? - Tak. Bar bardzo się przejął... - Przerwała, bo otworzyły się drzwi i do biura wszedł potężny policjant w mundurze. - Gotowe, Gunnar - oznajmił z zawodową obojętnością. - Dziękuję, Sten. - Inspektor podniósł się ciężko z fotela. - Idziemy do centrum monitoringu KTH. To niedaleko stąd. Cały teren uczelni jest dobrze monitorowany przez Securitas i zaraz zobaczymy, co się rzeczywiście stało. W pani cała nadzieja, Harriet, i w tym młodym czło Tove, tak? - Jak się czujesz, Gunnar? - zapytała Linda, widząc grymas bólu na jego twarzy. - jak śpię - odpowiedział z lekką ironią. Była za dziesięć trzecia, kiedy wyszli z biura Antona. Pod drzwiami został drugi policjant, a Linda, Harriet, Gunnar i Tove, prowadzeni przez olbrzyma, wyjechali powolną starą windą na powierzchnię. W Sztokholmie było tej nocy rzeczywiście bardzo zimno i nadzwyczaj sucho. Piękna jasna noc, kryształowe powietrze, gwiaździste niebo i miło skrzypiący śnieg pod nogami. - Będzie dobra widoczność na nagraniach - skomentował Gunnar, spoglądając w niebo, i naciągnął na czoło wełnianą czapeczkę, którą dziesięć lat wcześniej zrobiła mu była żona. 7 Amina siedziała na desce wspartej na dwóch głazach i miękko opierała się o ścianę ułożoną z ostrych górskich kamieni. Wystawiła twarz do grudniowego słońca, które w wysokim Kaukazie miło przypiekało. Uniosła głowę, zamknęła oczy i rozpięła zieloną ocieplaną wojskową kurtkę, tak żeby promienie słoneczne mogły się pod nią wślizgnąć. Włosy spięła wysoko, ciemne okulary podciągnęła na czoło. Ręce oparła o spoczywający na jej kolanach automat AKS z celownikiem optycznym. Z ławeczki pod domem można było zajrzeć na kilka kilometrów w głąb wąwozu Huram i widzieć wszystko jak na dłoni. Strome zbocza zamykały perspektywę i dawały pewność, że nikt niezauważony nie podejdzie do aułu. Tu, na pograniczu Dagestanu i Czeczenii, byli u siebie w domu i zdawało się, że sprzyja im każdy głaz, strumień, słońce i wiatr, jakby wybrał je dla nich sam Imam Szamil za dobrą radą Allaha. W rzeczywistości wybrał je Muhamedow, bo pochodził z pobliskiej wsi Tarhan, więc wszyscy okoliczni górale to byli jego krewni z tego samego tejpu. We wsi pozostały kobiety i dumni starcy w baranich papachach, którzy dla Muhamedowa i każdego bojownika byli solą, historią, symbolem miłości do Kaukazu i godności Wajnachów. To było jego terytorium i nikt nie miał tutaj wstępu bez jego zgody. Słusznie mógłby ktoś pomyśleć, że chce zachować to miejsce takim, jakie jest, wyłącznie dla siebie, zazdrosny o jego piękno i historię. Muhamedow wiedział jak wszyscy, że wraz ze starcami z Tarhanu na zawsze zniknie to jedno miejsce, które tylko Allah ukochał bardziej od niego. Sytuacja mogła się jednak zmienić w każdej chwili, bo to był przecież środek Kaukazu. Tu, w górach, o wszystkim decydowały zawsze związki klanowe, ale od pewnego czasu interesy finansowe w Groznym czy Machaczkale były jeszcze ważniejsze. Dlatego najlepszą ochroną w razie niespodziewanej zmiany sytuacji będzie jeszcze przez jakiś czas dobrze nasmarowany rosyjski automat AKS z celownikiem optycznym i bezpieczne miejsce, takie jak auł Tarhan. - Jedzie - odezwał się Isa, rzucił niedopalonego papierosa i podał lornetkę Aminie, która ospale wyciągnęła rękę, wciąż wystawiając twarz do słońca, jakby miała korzystać z niego ostatni raz. Dwa kilometry od nich, u wylotu doliny, pojawiły się w białym kadrze dwa ciemne punkty. Amina przyłożyła lornetkę do oczu i przez dłuższą chwilę obserwowała jadące z dużą prędkością samochody. - Daj im znać - zwróciła się do towarzysza, podniosła się z ławeczki i zaczęła zapinać kurtkę. Isa zarzucił automat na ramię i wyjął krótkofalówkę. - Jedzie. Wszyscy w gotowości na swoich stanowiskach. Pilnować mi każdego barana i kozy. Zrozumieli? Puścił przycisk i z głośnika wydobył się charakterystyczny szum, a w nim głosy: - Tak, komandir! Zrozumiałem. Tak jest. Amina poprawiła ubranie i niedbale przewiesiła automat przez ramię. - Jak z tobą, Isa? W porządku? - zapytała i pchnęła go lekko pięścią w pierś. - Jestem gotowy - odparł. - Kocham cię, ale to, co się stanie dzisiaj, mój miły, jest ponad to, co do siebie czujemy. Rozumiesz? - Amina spojrzała na Isę z odrobiną miłej, szelmowskiej złośliwości w oczach. - Najpierw zostałem twoim mężem, wcześniej niż... - próbował skomentować jej pytanie. - Miałam rodziców, których straciłam, miałam trzech braci, których kochałam nad ż dwóch zginęło, a Rustam siedzi w szwedzkim więzie - - przerwał jej. - Moja uko ja przecież też za nimi tęsknię... - Miałam swojego dai-kabira, któremu ofiarowałam życie. A jednak są sprawy ważniejsze niż miłość i śmierć. Oni wszyscy już nie żyją, a ja? A ty? Jesteśmy tu dla naszej misji i ta odrobina miłości, jaką do podziału dał nam Allah, jest tylko ziemskim złudzeniem. Więc korzystajmy z póki czas. - Podeszła do Isy, szczupłego mężczyzny około trzydziestki, w polowym mundurze, o silnych kaukaskich rysach, szklistych oczach i silnym zaroście, uniosła się na palcach i pocałowała go w usta. Objęli się mocno, aż ich automaty uderzyły o siebie z głuchym chrzęstem, jaki może wydać tylko kałasznikow. Amina wiedziała, że gdy Isa złoży przysięgę, nie będzie już miała na niego wyłączności. Ani nawet pierwszeństwa. Isa wstąpi do Braci Czystości, a to droga bez powrotu. Zrobiło się jej żal Isy Dogajewa, ukochanego męża i dzielnego wojownika, który przeszedł najcięższe boje z niewiernymi, a którego teraz wypatrzył sobie Allah. I kiedy trzymał ją tak mocno, iż ledwo dotykała stopami ziemi, pomyślała, że chciałaby zginąć pierwsza. Nie zasłużyłam na takie cierpie po raz trzeci. Poczuła, że do oczu cisną się jej łzy. - Oby Najwyższy zlitował się nade mną. Inszallah - wyszeptała i nie bez trudu wyzwoliła się z uścisku Isy. Za chwilę miał się zjawić Muhamedow, dai-kabir Wysokich Gór, i nie powinien zauważyć u niej nawet najmniejszego śladu słabości czy niepewności. Podejrzenia oznaczają śmierć, a przecież nie ma takiej kobiety, która potrafiłaby ukryć w swoich oczach blask miłości. Tym bardziej przed kimś takim jak Muhamedow. Dwa bliźniacze granatowe fordy expedition z ciemnymi szybami i bez numerów rejestracyjnych zajechały z impetem przed dom, zataczając koła w przeciwne strony, jakby to było jakieś autorodeo. Kiedy się zatrzymały, wyskoczyli z nich czterej ochroniarze z automatami. Wyglądali profesjonalnie i bojowo. W 2001 roku oddział rosyjskiego specnazu wybił w górach prawie całą rodzinę Muhamedowa i większość jego oddziału. Od tego czasu nikt obcy nie miał szans nawet się do niego zbliżyć. Tak to wyglądało z zewnątrz, ale wszyscy w oddziale, Amina i Isa też, wiedzieli, że Muhamedow ma teraz z Rosjanami specjalne relacje. Mimo to jeździł dwoma samochodami, bo w każdej chwili rakieta z drona mogła niepostrzeżenie zakończyć tę współpracę. Wojna o Kaukaz przeszła na inny poziom i Muhamedow to rozumiał, podobnie jak Kadyrow i kilku ważnych ziomków w Moskwie. Pozornie prosty układ kaukaski był w rzeczywistości nie do rozgryzienia dla nikogo, kto nie urodził się Wajnachem. - Salam alejkum - powiedział Muhamedow, wysiadając z samochodu. Ubrany był jak zawsze w granatowy garnitur i białą koszulę bez krawata. Sprawiał raczej wrażenie włoskiego mafiosa niż bojownika o sprawę, ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że prezentował się dobrze. Nie nosił już broni ani polowego munduru, w którym wyglądał dostojnie i bojowo. Starannie ogolony, włosy zaczesywał modnie do tyłu. To był jego nowy strój maskujący, nikt jednak nie wątpił, że jeśli zajdzie potrzeba, natychmiast powróci do swojej prawdziwej wersji. - Alejkum salam - odpowiedziała Amina, a Isa zaraz po niej. Muhamedow najpierw przywitał się z Aminą, obejmując ją jak mężczyznę, a dopiero potem z Isą. W słońcu było ciepło, ale i tak za zimno, żeby nie zmarzł w samym garniturze. Mimo to nie skierował się do domu, lecz wyjął z kieszeni papierosy i poczęstował Isę. Przypalił jemu pierwszemu, a potem sobie. Przechylił głowę na prawą stronę i zmrużył lewe oko, jakby mierzył z pistoletu. Widać było, że jest w dobrym nastroju. - Jak poszło, Amino? - zapytał. - Właściwie bez problemów - odparła. - Właściwie? - Było trochę kłopotów na granicy, ale potem wszystko poszło dobrze. - Trochę kłopotów? - Na granicy syryjskiej zginął mały Ami. - Spuściła pokornie głowę. - A reszta? - Dotarliśmy do Ram Dżabal bez przeszkód. Samir czekał na nas w umówionym miej tam gdzie poprzednio - ciągnęła ze wzrokiem utkwionym we własnych stopach. - Po przejściu na drugą stronę mały Ami się oddalił i zginął od zabłąkanej kuli. Tak mó Nawet nie wiemy, kiedy i jak to się stało. Przynieśli go jacyś chłopcy z okolicy. Twierdzili, że znaleźli ciało na drodze. Nie mam pojęcia, skąd wiedzieli, że był z - Oni tam u siebie wszystko wiedzą - wtrącił Isa. - Ami dostał w czoło z siedem sześćdziesiąt dwa i wywaliło mu tył głowy. - Miejscowi czy rządowi? - Samir twierdził, że wojska tam nie był - zaczęła Amina. - Nieważne już - przerwał jej Muhamedow. - Nie ustalimy tego. - Zaciągnął się głęboko, przytrzymał dym w płucach i po chwili wypuścił go cienką strużką w dół. - Chodźmy. Opowiesz mi wszystko po - Spojrzał na Isę. - Potem będzie twoja kolej. Jesteś gotowy, żołnierzu? - Uśmiechnął się lekko, rzucił papierosa pod nogi i położył Isie rękę na ramieniu. - Jest gotowy? Jak z nim, Amino? - To mój mąż... efendi - odpowiedziała z nieukrywaną pokorą, dając jasno do zrozumienia, że fidai taka jak ona nie mogła wziąć sobie partnera niegodnego czci Braci Czystości. Nim weszli do domu, Isa oddał swoją krótkofalówkę dowódcy ochrony. Piętrowy kamienny budynek z zadaszonym tarasem, kryty blachą falistą pomalowaną na niebiesko, nie wyróżniał się niczym szczególnym wśród innych stojących w aule Tarhan. Wewnątrz rozgrzany metalowy piecyk lekko kopcił z nieszczelnego komina, ale nie było nic czuć, bo dym uciekał przez dach. Usiedli za stołem przykrytym starą ceratą w kwiatowe niegdyś wzory. Muhamedow przeciągnął po niej dłonią i stwierdził, że jest idealnie czysta, ani śladu brudu i kurzu. To dobrze! Fidai musi dbać o porządek myśli i uczuć, tylko wtedy można mu zaufać - pomyślał z ledwo odczuwalną satysfakcją. Amina zdjęła ciemne okulary, a kurtkę rzuciła na taboret. Postawiła na stole dwie szklanki w tandetnych rosyjskich niklowych koszyczkach i stary metalowy czajnik z miejscową ziołową herbatą. Isa usiadł na ławie pod ścianą, zdjął wełnianą czapkę, rozpiął kurtkę i położył na kolanach swój automat. Amina postawiła szklankę na ławie obok niego. Sama usiadła na skrzypiącym ze starości krześle po lewej stronie dai-kabira, tak by widzieć jednocześnie Isę. Muhamedow położył przed sobą papierosy Marlboro, a na nich złotą zapalniczkę, przysunął bliżej siebie popielniczkę zrobioną z kawałka lotniczego aluminium, z krzywym napisem ,,CCCP" na rancie i wydrapaną niezdarnie twarzą człowieka podpisaną cyrylicą - ,,???????". Zapadła cisza i wydawać się mogło, że słychać było tylko mocne, równe uderzenia trzech serc i spokojne, miarowe oddechy. Jakby za chwilę miał wejść Timur Mucurajew i wykrzyczeć swój Kaukaz, chociaż Isa wolałby pewnie Uważaj, Rosjo, idziemy!, którą nieustannie fałszował. Amina wiedziała, czuła całym swoim poranionym sercem, że w czeczeńskich pieśniach jest wielka siła, groźna jak surowe góry, niezłomna jak wojownicy Kaukazu, ale wiedziała też, że moc zwycięstwa kryje się wyłącznie w modlitwie, walce i bezwzględnym poświęceniu. Dlatego najczęściej lubiła nucić Modlitwę mudżahedina, choć robiła to tak, by nikt jej nie usłyszał. W Czeczenii w gruncie rzeczy nie jest ważne, co śpiewa Mucurajew, ważne, żeby śpiewał. - Do granicy libańsko-syryjskiej dotarliśmy bez najmniejszych przeszkód. Szejk Ahmed z dziewięćset drugiego oddziału okazał się niezwykle pomocny, chociaż nasza dziesiątka mocno rzucała się w oczy. Dostarczył nas na czas w umówione miejsce, ale nie mogliśmy przejść na drugą stronę, bo akurat rozłożył się tam oddział wojsk syryjskich i musieliśmy czekać do zmroku. - Dostaliście od Ahmeda broń? - zapytał Muhamedow. - Tak. Pięć jeden niesprawny, i po cztery zapasy amuni - Skąpy Ahmed! - skwitował. - I jak tu pracować z wywiadem Hezbollahu! - Uśmiechnął się i zapalił papierosa. - Dalej! - Przeszliśmy na drugą stronę i wtedy Ami oddalił się od oddziału. Czekaliśmy na niego do świtu i chcieliśmy już iść, bo Samir się niecierpliwił... i tak byliśmy mocno spóźnieni, wtedy go przynieś - Przerwała na chwilę i dodała: - Pochowali go miejscowi w Ram Dżabal. Muhamedow odłożył tlącego się papierosa na twarz Gagarina, wstał i złożył dłonie do modlitwy, a za nim Amina i Isa, któremu z łoskotem upadł na ziemię automat. - Allah akbar - powiedział z zamkniętymi oczami i wygłosił pięćdziesiąty szósty werset z sury Jonasz: - ,,On daje życie i sprowadza śmierć, i do Niego zostaniecie sprowadzeni". Inszallah. Amina i Isa powtórzyli za nim Inszallah i wszyscy usiedli, a Muhamedow z powrotem wziął papierosa. To nie była typowa modlitwa za zmarłego muzułmanina, ale Muhamedow, chociaż był dai-kabirem, słabo orientował się w zasadach islamu, a Amina nie śmiała mu przerywać. Nigdy nie potrafił dobrać wersetu odpowiedniego do sytuacji, dlatego jego pobożność przybierała czasami mało dostojny charakter, momentami nawet śmieszny, a Koran wcale nie jest śmieszny, jest piękny. Drażniło to Aminę, była jednak jego fidai, a on jej dai-kabirem. Ale może właśnie z tego powodu tak często wspominała Safira as-Salama, swojego poprzedniego przewodnika, który tak pięknie prowadził modlitwę, chociaż był polskim konwertytą. - Samir zabrał nas półciężarówką. Do Ar-Rastan jechaliśmy cały dzień, chociaż to było mniej niż pięćdziesiąt kilometrów, ale musieliśmy ominąć Hims, gdzie siedziało wojsko, i korzystać z bocznych dróg. Dwa razy ktoś nas ostrzelał z dużej odległości, ale nie wiedzieliśmy kto i nie reagowaliśmy. Raz zatrzymali nas ludzie Ahrar asz-Szam, ale przepuścili bez przeszkód. - Amina wyraźnie zaczęła się rozkręcać, mówiła powoli, jasno, bez zbędnych słów i emocji. - Samir miał przygotowany dla nas nocleg w Ar-Rastan, gdzieś na skraju miasta. Rano przyszedł z pięcioma bojownikami zakrytymi kefijami i ich dowódcą, jakimś Udajem. Ten powiedział, że jest komendantem w Ar-Rastan. Nie byli do nas dobrze nastawieni. Samir wytłumaczył mi, że sytuacja się zmieniła i w mieście rządzi teraz Brygada Al-Hakk z Hims. Komendant w ogóle nie chciał gadać z kobietą. Kiedy powiedziałam mu, że jestem tylko przewodnikiem, zrobił się bardziej roz - Co? Myślał, że jesteś dowódcą oddziału? - wtrącił Muhamedow. - To salafici przecież. - Samir powiedział mi na boku, że Husajn zginął dzień wcześniej i teraz dowodzi Udaj. Wyjaśniłam mu wtedy, że jesteśmy czeczeńskim oddziałem specjalnym, przysłanym na podstawie porozumienia między Syryjską Armią Powstańczą a Emiratem Kaukazu, i proszę o kontakt ze sztabem, z generałem Azizem. Zaczął mnie wypytywać... co i takie tam, ale powiedziałam mu, żeby się pospieszył, i jakby się zreflektował. Wziął krótkofalówkę i zaczął kogoś wywoływać... wyszedł na zewnątrz. - Dali wam jeść... napić się? - Tak. Samir jest w porządku. Oddany spra - Fidai. - Muhamedow uśmiechnął się znacząco. - Nie wiedziałam. - To dobrze. - Oczywiś oczywiście - powtórzyła, ale poczuła się trochę nieswojo. Mógł mi przecież powiedzieć, pomyślała. - Koło południa przyjechał z ludźmi od Aziza ten - zawahała się. - No, nie pamię - Nieważne. - Ten sam co poprzed wiesz, ten bez dwóch palcó no ten, co mówi po rosyjsku. - Ahmad. - Zabrał wszystkich naszych do busa. Podziękował. Prosił, żeby cię pozdrowić, powierzył nas opiece Allaha, i tyle. Do Bejrutu wróciłam bez przeszkód. To wszystko - zakończyła relację z trzeciego transportu kaukaskich bojowników do Syrii. Odkąd Muhamedow zgolił brodę, zdjął mundur polowy i włożył garnitur, wszyscy w okolicy wiedzieli już, że walka o wolność Kaukazu przybrała nową formę, ale nie każdemu się to podobało. Wielu bojowników nie potrafiło zaadaptować się do nowej rzeczywistości i Muhamedow dobrze to rozumiał, więc wysyłał ich tam, gdzie trwał jakiś dżihad, gdzie byli potrzebni i mogli zarobić. Dobrze też wiedział, że nie wszyscy jechali tam tylko z misją duchową. Nie trzeba być specjalnie zdolnym, by jedną rzecz sprzedać dwa razy, a zarobić nawet trzy - uważał Muhamedow i był w tym dobry, nawet lepszy niż w strzelaniu z granatnika RG-6. Ten talent odkrył w sobie, odkąd zaczął się spotykać i robić interesy z pułkownikiem Wiaczesławem Antonowiczem Rublowem z jednostki Ługa 52 GRU, która nie istniała nawet na papierze. Choćby z tego tylko powodu nie było lepszego partnera do biznesu. - Okej! - odezwał się po chwili milczenia. - Czyli wszystko w porządku - skonstatował sam do siebie. - bardzo no to świet - Ostatnie słowa wymruczał i z niezapalonym papierosem w palcach odpłynął myślami gdzieś daleko poza szczyty Kaukazu. Amina widziała to w jego oczach, ale Isa już nie, bo siedział na ławie przy oknie i zawzięcie skrobał palcem po magazynku automatu, jakby chciał wydrapać na nim swoje imię. - Dobrze - odezwał się w końcu Muhamedow i przypalił papierosa. - Mam dla was zadanie specjalne. Dzisiaj - na dźwięk swojego imienia bojownik natychmiast się ożywił - zostanie przyjęty jako fidai do Braci Czystości i od tego momentu stanie się częścią naszej jedności i bratem w oczekiwaniu na Mahdiego. - Muhamedow wstał, a Amina i Isa poderwali się w ślad za nim. - Obrońcą Alamutu. Zasłużył? - skierował pytanie do Aminy, unosząc zabawnie brwi i przechylając na bok głowę. - No Amina? Zasłużył? Wiedziała, że Muhamedow się z nią droczy, i wcale jej się to nie podobało, bo walka w szeregach Braci Czystości wymagała całkowitego poświęcenia życia i nie było miejsca na żarty. Safir dobrze to rozumiał, a Muhamedow jakby czasami zapominał, kim jest. - Przecież wiesz, dai-duacie, że Isa i - wydusiła z siebie z trudem, bo peszył ją swoim zachowaniem - że znamy się od jest moim męż z woli Najwyższego. - Wiem, Amino. - Położył jej rękę na ramieniu jak staremu żołnierzowi i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał, jakby celowo zgubił wątek, zawahał się. - Oczywiście. Oczywiście, że tak - powtórzył chłodno. - Zaczekajcie tutaj - dodał, pociągnął mocno papierosa i wyszedł z domu, wypuszczając za sobą dym. Amina i Isa stali na środku pomieszczenia, tak jak ich zostawił, trzy metry od siebie, i nie wiedzieli, czy mają usiąść, czy stać, robić coś, rozmawiać ze sobą, czekać na Zachowanie Muhamedowa było dla Aminy deprymujące i czuła, że jej oczekiwania i emocje rozmijają się z tym, co chciał jej przekazać. A może to ona nie potrafiła właściwie odczytać jego przesła o ile w ogóle jakieś było. Patrzyła teraz na Isę, pogodnego i nieświadomego jej rozterek, który stał dumnie wyprostowany, jak wykuty w granitowej skale, wierny Muhamedowowi i pełen miłości do Allaha. Widząc go takim rozbrajająco pięknym, doszła do wniosku, że jest jednak przewrażliwiona albo przynajmniej nie powinna myśleć w ten sposób. Muhamedow był przecież jej dai-kabirem. Minęło pół minuty, kiedy otworzyły się drzwi i do domu wszedł Muhamedow ze sporą skrzynką w rękach. Była nieco mniejsza niż skrzynka na granaty, zielona, zrobiona z jakiegoś tworzywa, i musiała ważyć co najmniej pięć kilo. Na bokach miała ruchome stalowe uchwyty, okucia na kantach i zamknięta była na dwa dziwne, rolowe zatrzaski. Amina nigdy takiej nie widziała. Muhamedow postawił skrzynkę ostrożnie na stole i położył na niej obie ręce, jakby chciał sprawdzić, czy jest ciepła. Miał natchniony wyraz twarzy. Amina i Isa przybliżyli się do stołu. - To jest archiwum naszej - zaczął spokojnie, bez żadnej emfazy. - Może powinienem nawet powiedzieć, że to nasze Braci Czystości, i testament Raszida ad-Din Sinana, niech Allah ma go w swojej - Allah akbar - powtórzyli. - W tej skrzyni znajdują się dokumenty, które, jeśli Bóg pozwoli, pomogą nam w wielkiej syntezie i poruszą świat, ustawią go na właściwym miej - Widząc zaskoczone twarze Aminy i Isy, Muhamedow uśmiechnął się tajemniczo. - Nie. Nie ma w niej żadnych magicznych przedmiotów, lampy Aladyna ani haseł dla Ali chociaż? - Przechylił głowę. - W tych dokumentach uwięzione są dusze pokoleń wojowników Alamutu i nadzieja na powrót Mahdiego. Amina patrzyła, zaskoczona jego uniesieniem i ładnym, poetyckim, prawie koranicznym językiem, i poczuła, że Muhamedow, mimo wyglądu kaukaskiego żigolaka, wyzwolił w niej właśnie jakieś nowe, nieznane jej dotąd uczucie. Wcześniejsze obawy zrobiły się nagle śmieszne, niedorzeczne i znikły gdzieś w przeszłości. - Znajdują się tu dokumenty. Niby zwykłe papiery, ale zapisane są na nich informacje, które dadzą Braciom Czystości wsparcie w ich wielkiej misji i, jeśli Bóg pozwoli, pomogą wyzwolić narody Kaukazu. - Przerwał i po chwili dodał: - Albo pogrążą nas w otchłani piekielnej i po tysiącu lat zginą na zawsze Ichwan as-Safa. Dla Amino, nie będziesz na razie jeździć do Syrii, bo wraz z Isą i waszym oddziałem musisz chronić tę skrzynię. Będziecie strażnikami dziedzictwa Alamutu. - Uśmiechnął się na widok coraz szerzej otwierających się oczu Aminy i ust Isy. - Ona nie może dostać się w obce ręce, a nikt nie ochroni jej lepiej niż wy, przyjaciele i kochankowie, fidai Braci Czystości. - Dai-kabi - odezwał się niepewnie Isa. - Wszystko jasne, ale kiedy mamy ją zniszczyć...? I kto jest obcy? Skąd będziemy to wiedzieć? - zadał oczywiste, praktyczne pytania, jakie powinien zadać każdy roztropny strażnik. - Skrzynię mogę otworzyć tylko ja. Trzeba mieć do to! - Wyjął z kieszeni urządzenie podobne do telefonu komórkowego. - W skrzyni znajduje się ładunek zapalający, który zniszczy całą zawartość, jeśli nie zostanie wcześniej wyłą tym właśnie pilotem. Każda nieuprawniona próba spowoduje eksplozję termiczną. W środku jest też nadajnik GPS, który pozwala śledzić tę skrzynię na całym świecie, jeśli się przypadkiem zagubi, i zdalnie zdetonować wewnętrzny ładunek. - Ożeż - Isa westchnął głęboko jak dziecko i z niedowierzaniem pokręcił głową, ale trudno było się zorientować, czy zrobił to z uznania dla niezwykłego urządzenia, dumy z powierzonej mu roli strażnika, czy też zwykłego przejęcia. - To jest telefon satelitarny do naszej łączności. - Muhamedow położył na stole słuchawkę z ładowarką. - Używajcie go bardzo oszczędnie, bo Rosjanie mogą namierzyć sygnał wychodzący z gór. Pokiwali głowami, bo doskonale wiedzieli, jak niebezpieczny może być w górach telefon. Amina od razu zrozumiała, jakie jest przesłanie misji, którą powierzył im dai-kabir, i z całą mocą uzmysłowiła sobie, że będzie musiała zginąć ostatnia, bo nikt oprócz niej tej skrzyni nie ochroni. Było oczywiste, że Muhamedow przywiózł ją do Tarhanu, żeby ukryć w swoim mateczniku. Najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. I chociaż nie wiedziała, co jest w środku, to nie wątpiła, że dostała najważniejsze i ostatnie zadanie. Przyszłość Braci Czystości, ich tysiącletnia misja zostały szczęśliwie i bezpiecznie złożone w jej ręce. Mój dai-kabir wiedział, kogo wybiera - pomyślała z dumą i smutkiem jednocześnie. - Pamiętam o Rustamie. Oczywiście, że pamiętam - rzucił niespodziewanie Muhamedow, jakby przymuszony dziwnym spojrzeniem Aminy. - On nie tylko jest twoim bratem, to także nasz fidai i Wajnach. Dobrze wiesz, że Bracia nie zostawiają swoich wojowników w potrzebie. - Podszedł bliżej, położył jej ręce na ramionach, zrobił grymas podobny do uśmiechu i niemal oświadczył: - Rustam już wkrótce będzie tu z nami, w górach. Obiecuję. Amina przytuliła głowę do jego piersi. - Inszallah - wyszeptała. - Inszallah. 8 Przeszli na drugą stronę ulicy Drottning Kristinas, przecinającej KTH na dwie równe części, i ruszyli w lewo, wzdłuż małego parkingu, by po pięćdziesięciu metrach skręcić w prawo i zejść z niewysokiej skarpy do piętrowego ceglanego budynku z lat czterdziestych. Posuwali się szeregiem wydeptaną w śniegu ścieżką. Prowadził policjant olbrzym, za nim, lekko utykając, szedł Selander, a pochód zamykał mały Tove w kapturze na głowie. Na dole, przy drzwiach, oczekiwał na nich stary Lars Gumme, szef ochrony Securitasu na KTH i były policjant. Znali się z Selanderem od lat, chociaż nigdy razem nie pracowali i poza zwykłą policyjną znajomością, jakich wiele, nic ich nie łączyło. Dzisiaj Selander musiałby się długo zastanawiać, żeby sobie przypomnieć, w jakiej jednostce służył Gumme. - Wszystko gotowe, Gunnar - powiedział Lars, ściskając po kolei każdemu rękę. - Na górę proszę i w lewo. Centrum monitoringu wyglądało dość typowo i mimo że miało zapewniać nadzór nad bezpieczeństwem jednej z najbardziej nowoczesnych uczelni świata, nie należało do szczególnie zaawansowanych technicznie. Kilkanaście monitorów, konsola z mnóstwem przycisków i światełek, trzech pracowników, atmosfera jak w imitacji promu kosmicznego dla dzieci. - Mamy przygotowany obraz z kamer w czasie, który was interesuje. Czyli od dwudziestej trzeciej piętnaście - zaczął Lars. - Wszystko zobaczycie na tym monitorze - wskazał dwudziestopięciocalowy ekran stojący na oddzielnym stole. - Przypominam, że jest piątek i życie studenckie jest w szczycie aktywności. Czasami, niestety, tu i tam widać to na naszych monitorach. Dzieciaki często nie mają wstydu, ale jest zima, wię - Ciężki dowcip policyjny nie zrobił na nikim wrażenia. - Oprócz hakatonu mamy kilka innych chociażby koncert rockowy w K?ren, pięćdziesiąt metrów dalej, zawody w tańcu towarzyskim w sali szkoły baletowej tuż obok i coś tam jesz - Pokręcił głową jakby z niedowierzaniem. - Czyli ruch jest jak na Sergels Torg, nie przymierzają sami widzi i mogą być problemy z identyfikacją. Stanęli półkolem wokół monitora, na którym po chwili pojawiło się nagranie z kamery ustawionej na wprost wejścia do ,,reaktora", obejmującej swoim zasięgiem dom z lewej i przejście przez jezdnię. Na obrazie doskonałej jakości widniał numer kamery, obiektu, data i czas. Była Harriet i Tove wysunęli się do przodu, by lepiej widzieć, a Lars pilotem przesuwał nagranie do przodu. Co jakiś czas ktoś wchodził do ,,reaktora" lub z niego wychodził, więc Lars raz po raz musiał zatrzymywać obraz, by Harriet i Tove mogli się dokładnie każdemu przyjrzeć. W prawym górnym rogu ekranu pojawiły się cyfry - To on! - wykrzyknęli jednocześnie Harriet i Tove na widok wychodzącego Antona. Ubrany w kurtkę, bez czapki, przeszedł kilka kroków do przodu i zatrzymał się na skraju chodnika, dobrze widoczny pod latarnią. Rozejrzał się, wyraźnie kogoś wypatrując. Minęło go kilka osób, z kimś zamienił parę słów i wciąż stał w tym samym miejscu. Spojrzał na zegarek. Na monitorze była - Czeka na Lassego - odezwała się Harriet. - Bardzo - wymamrotał Gunnar. - Gdzie ten Lasse? I kim on w ogóle jest? Anton przestępował z nogi na nogę. Pomachał komuś ręką, wciąż się rozglądając. Czekał. Była , kiedy podjechał do niego volkswagen transporter z napisem ,,Securitas" i zasłonił go tak, że Anton znikł z pola widzenia. - To wasz? - zapytał Gunnar. - Wyglą - Lars nie dokończył, bo samochód po kilku sekundach ruszył i okazało się, że Anton znikł. - Co jest grane? Wsiadł? Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. - Czy to wasz samochód? - ostrym tonem powtórzył Gunnar. - Wygląda, że nasz, - Lars cofnął pilotem obraz i zatrzymał kadr. - Numer boczny - Przyjrzał się uważniej. - Dwanaście? dwanaście! - Co się dzieje? - włączyła się zaniepokojona Linda. - Nic nie rozumiem. Lars podszedł do konsoli. - Dwu dwunastka! - Dwu słu - odezwał się głos w radiostacji. - O dwudziestej trzeciej czterdzieści trzy zabraliście mężczyznę z Drottning Kristi - Skąd? - zapytał mężczyzna. - - Nikogo nie zabieraliśmy - odparł. - Jesteśmy od dziesiątej na patrolu w Täby, przy spalonym domu. - Dwunastka? - Lars podszedł do monitora. - Dwunastka - odparł spokojnie głos. - Jakaś pomyłka? O co chodzi? - W porządku, dziękuję. Bez odbioru - zakończył Lars i wszyscy przez chwilę wpatrywali się w ekran. - Co się dzieje? - pierwsza odezwała się Linda, mocno zaniepokojona i zaskoczona jak wszyscy. Selander wyjął z kieszeni telefon komórkowy i odszedł na bok. Linda wyjęła swój i ruszyła w przeciwnym kierunku. Harriet czuła, jak po plecach spływa jej pot, i to nie dlatego, że cały czas miała na sobie zimową kurtkę i czapkę, a w pomieszczeniu było ciepło. Ta kropelka potu była zmaterializowanym przez jej ciało strachem i rozpaczą jednocześnie. Doznanie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła, skłębione w jej wnętrzu, próbowało teraz wydostać się na zewnątrz. Cały czas, jak w fotoplastykonie, klatka za klatką, pojawiały się w jej pamięci ostatnie słowa Antona. Harriet już wiedziała, że musi natychmiast poinformować o tym Lindę. - - zaczęła, ale ta rozmawiała przez telefon i dała znak ręką, żeby zaczekała. - Lars - odezwał się za jej plecami Gunnar - połącz się z tą dwunastką i zapytaj, jaki mają samochód. Jaki typ? - Dwunastka! Zgłoś się. Dwunastka? - Zgłaszam się - odpowiedział ten sam głos co poprzednio. - Jaki macie samochó podaj typ. - Volvo 60, a o co chodzi? - To wszystko. Dziękuję - zakończył Lars. - Wygląda na to, że miała pani rację, Harriet - powiedział do niej Selander. - Coś się stało. Lars! - Odwrócił się do Gummego. - Natychmiast przejrzyjcie dokładnie wszystkie nagrania z waszych kamer, ten samochód musi się gdzieś jeszcze pojawiać. Przecież nie wyskoczył spod ziemi ani się pod nią nie zapadł. Potrzebne nam numery rejestracyjne, choć pewnie tablice i tak są skradzione. Podaj dane na nasz monitoring miejski - polecił umundurowanemu olbrzymowi i znacząco kiwnął głową. - Porwanie? - zapytała wyraźnie poruszona Linda. - Niewykluczone - odparł. - W domu go nie ma, sprawdziliśmy już. Wygląda to wszystko bardzo podejrzanie. Gdzie jest jego biuro? Tove, wiesz? - Biuro? w ,,reaktorze", przecież dopiero co tam byliś - plątał się zdezorientowany Tove. - chodzi o jego pracownię naukową, tak? No oczywiście, jest w Quantum. - Czyli gdzie? - Selander podniósł głos. - No w - Czyli gdzie? - niemal krzyknął. - Na wydziale elektroniki - wtrąciła Harriet. - Sto pięćdziesiąt metrów stąd. Ma pracownię w części, która teraz jest zamknięta z uwagi programy badawcze. Anton nadzorował bezpieczeństwo. Już tam kilka razy dzwoniłam, ale nikt nie odbiera. - Spraw - Coś mamy! - krzyknął Lars. - Chodź tu szybko, Gunnar! Zobacz! Wszyscy jak na komendę ruszyli w kierunku konsoli, gdzie stał Lars Gumme z dwoma pracownikami. Ustawili się za jego plecami, na wprost rzędu monitorów. Selander przepchnął się do przodu i bezceremonialnie przesunął ręką jednego z pracowników, który na moment stracił równowagę, ale bez protestu ustąpił na bok. - Dawaj! - na tym monito to nagranie z siedemnastki, na dachu wydziału chemii. Na identycznym jak poprzednio monitorze widać było zaśnieżoną perspektywę ulicy Drottning Kristinas i rozbawioną grupkę studentów z puszkami piwa w dłoniach. Po chwili z prawego dolnego rogu wysunął się dach samochodu i na ekranie pojawił się volkswagen numer 12 z napisem ,,Securitas" o wyraźnie widocznych numerach rejestracyjnych. Była Przejechał około stu pięćdziesięciu metrów i skręcił w prawo za dwupiętrowy długi budynek z jasnej cegły, po czym znikł z ekranu. - To wydział elektroniki! - odezwała się podniecona Harriet. - Tu jest więcej - wtrącił Lars. - Na tym monitorze. To z kamery ustawionej z drugiej strony budynku elektro mamy parking. Widać było, jak samochód wyjeżdża zza rogu i bardzo powoli sunie wzdłuż budynku. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się przed tylnym wejściem. Otworzyły się drzwi po stronie pasażera i wysiadł mężczyzna w mundurze firmy Securitas. Twarz, słabo widoczną w nocnym świetle, dodatkowo przesłaniała naciągnięta głęboko wełniana czapka. Zaczął się rozglądać, najwyraźniej sprawdzając otoczenie, po czym okrążył samochód, popatrzył w okna budynku i podszedł do drzwi. Wyglądał jak typowy ochroniarz podczas rutynowego obchodu. Po chwili dał ręką znak i otworzyły się przesuwane drzwi volkswagena. Wysiadł kolejny ochroniarz w czapce, potem skuty z tyłu Anton, a za nim trzeci ochroniarz, z bronią przedłużoną o tłumik. Weszli do środka, a ten pierwszy został przy drzwiach. - O Boże! - wyszeptała Harriet. Selander natychmiast wyciągnął krótkofalówkę z kieszeni. - Inspektor Gunnar Selander do stanowiska operacyjnego - powiedział z wyraźnym napięciem. - Jestem na KTH w sprawie zaginięcia Antona Peteriusa. Zachodzi podejrzenie przestępstwa z użyciem broni. Co najmniej czterech uzbrojonych mężczyzn w mundurach Securitasu na wydziale elektroniki. Proszę o natychmiastowe wsparcie! Podejmuję interwencję... Lars i ty! Macie broń? - rzucił krótko do Gummego i jednego z ochroniarzy. Obaj skinęli głowami i ruszyli do otwartej szafy pancernej. - Ty zostajesz tutaj! - zwrócił się do drugiego ochroniarza. - I uważaj na wszystko! Linda? Pomożesz nam? Weź broń ochroniarza. Wydawał rozkazy szybko i wyraźnie. Wszystko trwało ledwie kilkadziesiąt sekund i chociaż było oczywiste, że nagranie, które widzieli, zostało utrwalone kilka godzin wcześniej, to jednak należało działać. Czterech mężczyzn z bronią wysiada z fałszywego wozu Securitasu z uwięzionym pracownikiem FRA i wchodzi na wydział, gdzie prowadzi się tajne programy - ten obraz w wyćwiczonym na takich łamigłówkach umyśle Selandera uruchomił wodospad dopaminy i syndrom psa tropiącego. - - Gunnar wskazał głową na Harriet, ochroniarza i Tovego - pilnujecie monitorów. Sprawdźcie wszystkie nagrania i informujcie - rzucił w drzwiach, gdy Linda i ochroniarz zaczęli już zbiegać po schodach. - Zaczekajcie! - zawołał zniecierpliwiony, bo nie mógł biec tak szybko jak oni. - Lars, prowadź! Budynek wydziału elektroniki stał sto metrów dalej i był doskonale widoczny, chociaż z lewej strony trochę zasłaniały go zimowe drzewa. W trzech oknach na pierwszym piętrze paliło się światło. Żeby się dostać do tylnego wejścia, musieli przejść przez zadrzewiony teren, gdzie zalegał wysoki śnieg. Było już późno i na KTH panowała cisza, wytłumiona grubym śnieżnym kożuchem. Pierwszy po kolana wpadł Lars, stracił równowagę i poleciał na twarz, trzymając pistolet w dłoni. Ochroniarz i Linda pomogli mu się wydostać, gdy tymczasem Gunnar, pokonawszy odśnieżony parking, podbiegł z drugiej strony budynku. Przesunął się wzdłuż ściany i trzymając oburącz broń, wyjrzał zza rogu. Doskonale wiedział, że samochodu już tam nie ma, ale musiał zachować ostrożność. Po chwili dołączyli do niego pozostali. Zasapany Lars nerwowo czyścił ze śniegu pistolet, chuchając na niego i uderzając nim o dłoń. - Linda i ty, idźcie od drugiej strony - zarządził Gunnar. - Sprawdźcie, czy na śniegu są ślady samochodu. My z Larsem spróbujemy od tej strony. Z oddali, gdzieś od Valhallavägen, dobiegła go syrena zbliżającego się radiowozu i po chwili druga, od strony uniwersytetu. Tak jak przypuszczał, samochodu przed wejściem już nie było. Drzwi wyglądały na zamknięte. Nikogo w zasięgu wzroku. Z trzech okien na końcu budynku padał na drzewa i parking wewnętrzny snop silnego żółtego światła. Inspektor Gunnar Selander miał tak wyrobiony instynkt policyjny, że wystarczył mu jeden głęboki haust mroźnego powietrza, żeby wyczuć przestępstwo i krew. Wyciągnął broń i przeładował. - Harriet, odezwij się - powiedział do radiostacji, którą wziął od Larsa. - Tak, inspektorze? - zgłosiła się niemal natychmiast. - Pracownia Antona to pierwsze piętro, północna część, prawa strona, trzy ostatnie okna? - Tak. - Dziękuję. Ruszyli powoli wzdłuż ściany, uważnie stawiając stopy, tak by nie zadeptać śladów. Dobrze, że nie pada śnieg - pomyślał Gunnar. Lars szedł za nim. Gdy nawiązał kontakt wzrokowy z Lindą, dał jej znak, by została na swoim miejscu. Dwa radiowozy na światłach stanęły po drugiej stronie budynku, blokując główną ulicę. Tymczasem Lars i Gunnar dotarli do drzwi. - Powiedz im, żeby zabezpieczyli cały teren i nie ważyli się zbliżać, dopóki nie poproszę o pomoc - powiedział do Larsa, nawet się nie odwracając. - Niech ściągają ekipę SKL, a ty pilnuj wyjścia. Zobacz! - wskazał pistoletem odciśnięte na śniegu ślady opon. - Pilnuj tego! - dodał i ostrożnie wślizgnął się do wnętrza. W budynku panowała cisza. Światło na schodach było mocne i pozwalało wyraźnie dostrzec wszystkie szczegóły. Selander patrzył uważnie pod nogi i starał się stąpać ich zewnętrzną stroną, by nie zatrzeć ewentualnych śladów. Zupełnie zapomniał, że jego lewa noga nie nadąża za prawą. Wycelował swojego sig-sauera P226 w górę i ruszył po schodach, spięty, gotowy do strzału. Wszystkie zmysły pracowały jak idealnie zestrojona aparatura. Nic nie mogło ujść jego uwagi, żaden szczegół, impresja, déj? vu, żadne wrażenie. Zarejestrować je był w stanie tylko teraz, ten jeden raz, bo gdy wejdą kryminalistycy, policjanci, szefowie, zniknie bezpowrotnie aura miejsca i o wszystkim decydować będzie już tylko bezduszna nauka. A to za mało - uważał Gunnar. Przestępca nadal mógł być na miejscu, a jeśli nie, to w przestrzeni, jak ektoplazma, wciąż trwało jego wspomnienie. Selander wszedł na pierwsze piętro. Rozejrzał się i skręcił w prawo, do uchylonych drzwi z numerem 1009. Zbliżył się i wtedy poczuł silny, słodki zapach krwi, dobrze znany każdemu policjantowi, ale ten wydawał się wyjątkowo intensywny, jak jeszcze nigdy wcześniej. Wiedział, co za chwilę zobaczy, i przez moment nie był pewien, czy chce wejść. Lufą pistoletu popchnął szklane drzwi, które swobodnie się uchyliły, skrzypiąc cicho. Trzy metry za nimi, po lewej, w rogu pokoju, leżał na plecach chłopak z jedną ręką złożoną na piersi, a drugą wyciągniętą, jakby miał za chwilę rozpocząć recytację. Szeroko otwarte, wyschnięte oczy na białej jak papier twarzy patrzyły w kierunku wejścia. Zastygły uśmiech na sinych ustach i przesunięte na czoło okulary nadawały mu żartobliwy wyraz manekina ze sklepowej wystawy, przerażająco kontrastujący z majestatem śmierci. Ogromna kałuża ciemnej, gęstej krwi odcięła drogę i Selander zatrzymał się niepewnie. By przejść dalej, musiałby wdepnąć w krew, a o skoku nie było mowy. Bardzo dużo z takiego delikatnego chłopaka - uderzyło go od razu. Dziwne. Tyle krwi? Potrzebuję jakiegoś krzesł taboretu, po którym mógłbym przejść... Przyjrzał się ciału uważniej i zauważył, że chłopak zaciska w dłoni uchwyt od dzbanka do kawy. Kawałki szkła w kałuży tłumaczyły jej rozmiar. Kawa zmieszana z krwią - pomyślał, a serce biło mu tak szybko, że przez moment obawiał się, że zemdleje. Cofnął się o krok i wtedy dostrzegł w głębi korytarza, w odległości jakichś dziesięciu metrów, wystające z pokoju po prawej stopy w sportowym obuwiu. - Drugie ciało - powiedział na głos i wyciągnął krótkofalówkę, by wezwać pomoc. 9 Na drzwiach od szafy wisiały dwie garsonki. Pierwsza klasyczna wieczorowa jednorzędówka z tafty ze spodniami w kolorze ciemnostalowym, druga czarna jedwabna dwurzędówka z sukienką o wyrazistym dekolcie. Obok wisiały dwie białe jedwabne bluzki z żabotami i mankietami. Na podłodze stały trzy pary butów wieczorowych na obcasie, dwie granatowe i jedna ciemnozielona. Wszystko rozmiaru 38. A powinno być co najmniej - pomyślała ze smutkiem Sara, siedząc na fotelu w rogu pokoju, z ręcznikiem zawiniętym na mokrych włosach. - Tylko buty pasują - powiedziała na głos i spojrzała na czarną garsonkę. Ostatni raz miałam ją na spotkaniu u premiera po sprawie Nic dziwnego, że nawet taki zbój jak on zakochał się w Zuzi. W końcu miała wtedy rozmiar 38. A teraz przez tego Radeczka nie mam co na siebie włożyć. Boże drogi! Westchnęła głęboko i powoli wstała z fotela. Podeszła do szafy, żeby włożyć zielone buty na szpilkach. Stanęła przed lustrem i zrzuciła szlafrok. Została nago, tylko w ręczniku i butach. Przez chwilę dokładnie lustrowała swoje ciało, dotknęła piersi i zjechała dłońmi na brzuch. - Bo ja - powiedziała i pokręciła głową ni to ze zdziwieniem, ni to z niedowierzaniem. Stanęła bokiem i dotknęła pośladków. nie jest tak źle - pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. wysoki obcas trochę wyszczupla, ale i Radkowi się przecież Tylko czy mnie to wystarcza? Spojrzała na zegar. Było piętnaście po szóstej. O siódmej miał po nią przyjechać Marcin. Właściwie to od razu powinnam była odmówić udziału w kolacji z Georgeem i zająć się przygotowaniami do świąt. Może jeszcze zdążę zadzwonić i jakoś się wykręcę. Rozejrzała się w poszukiwaniu telefonu. W końcu Gordon doskonale wie o mojej sprawie, a taki lord jak on nawet nie zapyta, czy coś się zmieniło. Kiedy tylko o tym pomyślała, znów poczuła zimny kamień w brzuchu, choć doskonale wiedziała, że kto jak kto, ale George doskonale rozumiał jej ból, bo całą sprawę Stepanowycza uważał za typowy polski idiotyzm, mimo że wspomniał o tym tylko raz. Wiedziała też, że jak przystało na oficera zaprzyjaźnionej służby, nie powinien komentować spraw wewnętrznych Agencji ani tym bardziej polskiego porządku. Mógłby powiedzieć o jedno słowo za dużo i miałby problem. A jednak rozgoryczenie sprawiało jej chwilami fizyczny ból i przysłaniało racjonalną ocenę. Zdawało jej się nawet, że wszyscy dookoła nieudolnie skrywają swoją satysfakcję z cierpienia, jakiego doznawała. Czterdzieści pięć - pomyślała z niepokojem, spojrzała na siebie w lustrze i zdjęła z głowy ręcznik. - Trochę mało czasu? - zapytała z lekką ironią, puściła do siebie oko i zaraz dorzuciła: - Poczekają. - Podniosła szlafrok i poszła do łazienki. Przed domem na ulicy Wilczy Dół stał touareg, a w nim od kilkunastu minut siedział Marcin. W lewej dłoni trzymał iPhonea, a jego kciuk wisiał nieruchomo, wycelowany w klawisz z napisem ,,Szefowa". Czekał, aż na zegarze telefonu pojawi się liczba 19, dwie kropki i liczba 15. Co chwila rzucał wzrokiem na drzwi wejściowe, licząc, że pojawi się w nich Sara i nie będzie musiał znów do niej dzwonić. Kiedy zrobił to po raz drugi, była wyjątkowo nieprzyjemna, dlatego postanowił, że teraz zabawi się po prostu w głuchy telefon, co, jak uważał, powinno dać efekt rozżarzonej szpilki. Powinna zrozumieć, że jest już bardzo późno - myślał podenerwowany. A premier to w końcu premier, nawet jeśli znów ma nogę w gipsie. Gdy tylko Konrad powiedział mu, że ma odebrać Sarę z domu punktualnie o dziewiętnastej i przywieźć ją na kolację do pałacyku na Foksal nie później niż przed dziewiętnastą trzydzieści - dodając z emfazą, że premier i minister Tadek nigdy się nie spóźniają, choć nie było to prawdą - Marcin aż nadto dobrze się zorientował, co kryje się za tymi słowami. Wizyta Georgea Gordona tuż przed świętami, długa narada w krypcie, zapach prochu zmieszanego z kardamonem unoszący się w Agencji i na koniec Konrad naładowany emocjami - wszystko to razem świadczyło, że wkrótce zacznie się jakaś nowa, ostra robota. Marcin takie historie wyczuwał na kilometr. A kiedy Konrad polecił mu przywieźć Sarę na spotkanie, w którym uczestniczyć będą premier i minister spraw zagranicznych, to było już jasne, że Sara wraca do roboty, bo bez niej żadna akcja na serio nie ma sensu. Przynajmniej dla mnie - pomyślał Marcin i spojrzał na telefon. Było piętnaście po siódmej i jego kciuk opadł twardo na napis ,,Szefowa". W tym samym momencie z bramy wyszła Sara w czarnym płaszczu i bordowym szalu zarzuconym na ramiona. Stąpając ostrożnie po oblodzonym chodniku, z coraz większym trudem posuwała się do przodu i nerwowo szukała czegoś w torebce. Marcin rozłączył się szybko, bo pomyślał, że jeśli jeszcze chwilę dłużej będzie szukała telefonu, z pewnością się przewróci, i równocześnie dotarło do niego: No kurde! Szefowa nie umie chodzić na szpilkach. Jak Boga kocham! ja babeczka z niej na sto dwadzieścia dwa! - Co tak patrzysz? - To były jej pierwsze słowa, które od razu zlały się z suchym trzaśnięciem drzwi samochodu i miłym zefirem aromatu Escentric Molecules, których Sara użyła tego dnia dopiero po raz drugi w życiu. - Coś nie tak? Zamknij usta, bo wyglądasz jak bejbi bez smoka, i ruszaj, chło ruszaj! Marcin puścił więc gwałtownie sprzęgło i wcisnął gaz, aż rzuciło samochodem do przodu. Z poślizgiem skręcił w Mielczarskiego i za chwilę byli już na Wąwozowej. Prowadził, jakby był w transie, ale prowadził dobrze, bez typowej dla siebie nonszalancji, fanfaronady i szpanu. Wiózł Sarę na spotkanie, które powinno odmienić jej los, a więc i los Konrada, co z pewnością przełożyłoby się też na jego przyszłość i przy okazji całego Wydziału Q. Nie mogło być teraz ważniejszej rzeczy. Rozmarzył się na dobre. Nie miał najmniejszego pojęcia, o jaką sprawę może chodzić, ale czuł, że coś się dzieje, coś superekstra z zapachem chili i palonej kawy, jak mówił w takich sytuacjach. Sara w ogóle nie reagowała na jego wyczyny drogowe. Wyglądała przez boczną szybę, jakby nic jej nie obchodziło. Pociągała z elektronicznego papierosa, puszczając dymek przed siebie. - Gdzie jedziesz, chłopie?! - wykrzyknęła nagle i odwróciła się do tyłu. - To spotkanie nie jest w Stajni? - zapytała, mocno zdziwiona, kiedy Marcin minął ulicę Płaskowickiej. Od razu zrozumiał, że Sara nie wie, dokąd jedzie. Stajnia rzeczywiście była ulubionym lokalem Konrada i Gordona, ale z pewnością nie byłoby to dobre miejsce na spotkanie premiera z kontrolerem MI6. Marcin przez moment nie potrafił zrozumieć, dlaczego Konrad nie powiedział Sarze, z kim i gdzie się spotka. Tym razem szef zaskoczył i mnie, i Sarę. A sądziłem, że potrafię czytać w jego myślach. Muszę jeszcze nad sobą popracować. - Jedziemy do pałacyku MSZ na Foksal - odparł po chwili i czekał na reakcję Sary, która jednak zamilkła i nie odezwała się już ani słowem, aż dojechali na miejsce. Była dziewiętnasta trzydzieści pięć, mroźnie, bezwietrznie, sucho. Na podjeździe do neorenesansowego pałacyku Przezdzieckich stało kilka granatowych bmw, audi i terenowy mercedes. Rozstawieni wokół funkcjonariusze BOR w rozpiętych krótkich granatowych kurtkach fachowo lustrowali otoczenie. Po sprawdzeniu numerów rejestracyjnych touarega i legitymacji służbowych pozwolono Marcinowi wjechać na podjazd. - Pan premier czeka, pani naczelnik - rzucił, widząc niezdecydowaną minę Sary. - A ja zostaję w samochodzie - dodał. Sara schowała elektronicznego papierosa do torebki, podciągnęła ją na ramieniu, westchnęła głęboko i rzuciła niby do siebie: ,,Czekaj, Radeczku, już ja się z tobą rozprawię" - po czym z właściwą sobie dynamiką wysiadła z samochodu. Wspięła się energicznie po kilkunastu odśnieżonych schodkach, zbliżyła do drzwi, które otworzył jej oficer ochrony, przystanęła, jakby się wahając, czy powinna wejść, i po kilku sekundach znikła wewnątrz. Gdy tylko weszła do holu, w jej stronę odwróciło się natychmiast kilka osób w ciemnych ubraniach. Sara nie mogła rozpoznać, czyje to oczy, brwi, usta, co wyrażają, czuła jedynie świdrujące spojrzenia raniące jej intymność. - Poproszę o pani płaszcz - usłyszała jakiś męski głos z boku i pospiesznie, z pewnym trudem rozpięła pasek i guziki. Dopiero teraz zobaczyła uśmiechy na wpatrujących się w nią twarzach i poczuła, że jednak emanuje z nich życzliwość. Ruszyła w stronę zebranych. Dostrzegła Konrada i zaraz potem przewyższającego wszystkich o pół głowy Georgea Gordona. Tuż obok stali minister Tadek i premier z usztywnioną nogą, zza jego pleców wychylała się twarz szefa Agencji. Zauważyła też Magdę, której towarzyszył jakiś młody mężczyzna. Wszyscy trzymali w prawej ręce, na wysokości pierwszego guzika od marynarki, kryształowe szklaneczki, jedynie Magda miała kieliszek. Sarę dzieliło od nich tylko osiem metrów, ale wydawało jej się, że przejście tych kilku kroków ciągnie się niemiłosiernie i - co gorsza - odnosiła wrażenie, że wszyscy się zastanawiają, jak udało jej się wcisnąć w ten kostium. Magda musiała zauważyć, że przytyłam - pomyślała na widok jej groteskowo uniesionych brwi i poczuła kłucie w dołku. to mam entrée! Zaraz jednak dorzuciła: Fuck it! Z grupy wysunął się z wyciągniętą ręką minister Tadek. - Witam serdecznie w pałacyku MSZ! Najlepszego polskiego szpiega w spódnicy, pogromczynię Al-Kaidy. Panią... Bond? Co za seksista porąbany! - pomyślała Sara i głośno, tak by wszyscy usłyszeli, powiedziała: - Chyba pomyliło się panu ministrowi z dziewczyną czyż nie? Nazywam się Sara Korska i jestem kapitanem polskiego wywiadu, chwilowo zawieszonym w czynnościach służbowych. Kelner podsunął jej tacę i Sara celowo wzięła szklaneczkę z whisky, chociaż było jeszcze wino musujące. Chciała, żeby Magda została sama z kieliszkiem. Potem rzuciła Konradowi karcące spojrzenie. - Witam serdecznie, pani Saro - włączył się premier, przekładając szklaneczkę do drugiej ręki. - Do dzisiaj jestem pod wrażeniem sprawy tego terrory tak? - Z uznaniem pokręcił głową. - co to znaczy, że jest pani zawieszona w czynnościach? Nie rozumiem. - Wymownie zmarszczył czoło. - Ja panu premierowi wszystko potem wyjaśnię - zapewnił pospiesznie szef Agencji. - To nieaktualne, ale pani kapitan jeszcze o tym nie wie - strzelał słowami, jakby miał odliczony czas, po czym z miną zbitego psa zwrócił się do Sary: - Witam panią serdecznie, Saro. Nie potrafią użyć innego słowa niż ,,serdecznie"? Przecież może być ,,miło" - pomyślała Sara. Faceci zawsze tak bez wysił i ciągle ,,serdecznie" i ,,serdecznie"... Komunały. - Miło cię widzieć - doleciało z góry i kiedy się odwróciła, zobaczyła gdzieś wysoko nad sobą końską głowę Georgea Gordona. - Jak się masz? Wyglądasz uroczo. Trudno uwierzyć, że odpoczywasz od szpiegowania. A może to Konrad? - George wyrecytował formułkę z angielską galanterią. W rzeczywistości miał na myśli opięty żakiet Sary, który wyjątkowo wydatnie podkreślał jej kształty. Po chwili dołączył do nich Konrad i cała trójka dyskretnie usunęła się na bok. Sara trzymała szklaneczkę, ale nie piła. Whisky to była ostatnia rzecz, na jaką miała teraz ochotę. Za chwilę usiądą do kolacji i zaczną obowiązywać inne zasady. Dlatego musiała pilnie ustalić, o co chodzi, co się dzieje, skąd premier, minister i cała ta szopka w pałacyku MSZ. A przede wszystkim dlaczego Konrad nic jej nie powiedział. I właściwie to było jedyne pytanie, na które potrzebowała odpowiedzi. Reszta jest milczeniem - pomyślała i od razu zrobiło jej się raźniej. - Konrad! - wyszeptała przez zaciśnięte zęby. - Ja cię... Jej spojrzenie mówiło jednak znacznie więcej i Konrad dobrze znał ten ton i te oczy, ale tym razem nie czuł strachu. - Wracasz do gry, pani kapitan - włączył się niespodziewanie Gordon i Sara zdała sobie sprawę, że przecież on cały czas jest gdzieś tam w górze. - Mamy poważny problem do rozwiąza wyjątkowo - Urwał, bo Sara spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby podejrzewała podstęp, i zmrużyła oczy w oczekiwaniu na jedno słowo. - Iran - rzucił Konrad i wszyscy zamilkli. To słowo od lat spędzało sen z powiek szpiegów na całym świecie i nikt nie zastanawiał się dlaczego, tak oczywista była odpowiedź. Sara ze zrozumieniem pokiwała głową. W tym momencie poczuła, że ktoś delikatnie dotknął jej łokcia. Obejrzała się przez ramię. Tuż obok, niemal za jej plecami, stał szef Agencji. - Mogę panią naczelnik prosić na chwileczkę... - Zrobił nieokreślony ruch głową. Zdążyli odejść ledwie kilka metrów, kiedy minister Tadek uroczyście zaprosił wszystkich na kolację. - Pani Saro - zaczął szef z wyraźnym pośpiechem - chciałem pani osobiście powiedzieć... zakomunikować, że jest pani odwieszona, i bardzo proszę, by jutro rano przyszła pani do mnie. Wtedy wszystko pani wyjaśnię... bardzo dokład - Ale przecież jutro jest Wigilia - przerwała mu Sara. - W tym roku, niestety, chyba nie będziemy mieli świąt. - Szef zabrzmiał tak autentycznie jak jeszcze nigdy dotąd i Sara wszystko zrozumiała. Spojrzała na Konrada, który pokiwał głową i przygryzł wargę, zupełnie jakby słyszał słowa szefa. - I bardzo proszę nic nie mówić premierowi o spra o pani zawiesze o sprawie Stepanowycza i Travisa. Ja się tym zajmę, to wyjątkowo delikatna kwestia. Szef starał się zabrzmieć zdecydowanie i poważnie, ale wypadł wyjątkowo żałośnie. Sara od dawna na to czekała. Nie była mściwa ani małostkowa, jedynie pamiętliwa. Przez kilka ostatnich miesięcy oprócz męczących myśli miała też swoje marzenia. I teraz ta krótka rozmowa, choć była ledwie namiastką tego, czego potrzebowała, dawała jej wystarczająco słodką satysfakcję. Sara poczuła, że żakiet jeszcze bardziej ją uciska, lecz nie było to niemiłe uczucie. Przez moment pomyślała, że może zbyt łatwo odpuściła, ale usłyszawszy magiczne słowo ,,Iran", gotowa była na każdy kompromis, nawet z samą sobą. W końcu w Teheranie byli Igor i Krupa. Konrad wziął ją za rękę, tak zwyczajnie jak zawsze, i ruszyli w kierunku jadalni. - Pani Saro, czy mogę usiąść koło pani? - odezwał się z lewej strony miłym, trochę śmiesznie ściszonym głosem premier. - Pan Wolski chyba nie będzie miał nic przeciwko w końcu jestem premierem. - Uśmiechnął się, zdradzając jednocześnie, że jej życie prywatne jest tematem komentarzy w kręgach rządowych, co bardziej ją rozśmieszyło, niż zniesmaczyło, bo w rządzie nie było ani jednego faceta z jajami. - A pani szefa biorę na siebie. - I zupełnie niezauważalnie, jak sądził, zaciągnął się głęboko aromatem Escentric Molecules. Trzykrotnie. Tego mroźnego wieczoru w Warszawie, na kolacji w pałacyku MSZ przy ulicy Foksal, obsługa była na światowym poziomie, wszystkie dania elegancko serwowane, menu proste, lecz inteligentnie ułożone. Czy jest jednak takie danie, które może smakować podczas rozmowy o wojnie? Kolacja w pałacyku Przezdzieckich miała czysto kurtuazyjny charakter i siłą rzeczy przy stole nie mówiono o sprawach operacyjnych. Premier i minister spraw zagranicznych podejmowali Georgea Gordona, kontrolera MI6, który przybył do Warszawy z misją specjalną. Podkreślali w ten sposób nie tylko wagę, jaką władze polskie przywiązują do przedstawionego im problemu, ale również szczególną przyjaźń łączącą Polskę i Wielką Brytanię. Premier potwierdził gotowość spotkania w każdej chwili ze swoim angielskim odpowiednikiem. Johnem, ,,moim przyjacielem", jak podkreślił, wznosząc toast. George Gordon podziękował za zaproszenie i poświęcony mu czas, a w szczególności za wrażliwość rządu polskiego na wyzwania, przed jakimi stoją Europa i świat. Wyraził się z najwyższym uznaniem o polskim wywiadzie, profesjonalizmie i kompetencjach jego oficerów. Przypomniał dowcipnie, że to on i Konrad Wolski w 1989 roku nawiązali współpracę między służbami, która zaczęła się od nieudanego werbunku Konrada przez wywiad brytyjski, a dzisiaj przerodziła w osobiste przyjaźnie między oficerami, utrwalone we wspólnych operacjach. Podkreślił z lekką emfazą, że rola Wydziału Q jest nie do przecenienia, i nazwał go ,,perłą w wywiadowczej społeczności". Dodał też, że bez Konrada Wolskiego i Sary Korskiej ta perła nie byłaby pewnie tak szlachetna. W tym miejscu uniósł kieliszek wina, spojrzał na Sarę, która siedziała obok premiera, i na dowód szacunku skinął delikatnie głową w jej stronę, a potem ten sam gest powtórzył w kierunku Konrada siedzącego obok ministra. Na zakończenie zacytował słowa Churchilla, które w jego ocenie - co stwierdził z wyjątkowo poważnym i przekonującym wyrazem twarzy - idealnie pasują do Wydziału Q: ,,Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu". - Dziękuję w imieniu wywiadu Zjednoczonego Królestwa - zakończył, podnosząc wysoko kieliszek z czerwonym izraelskim winem Yarden. Konrad pomyślał, że Anglicy używają tego wyświechtanego cytatu przy każdej nadarzającej się okazji, jakby miał jakąś magiczną moc. I właściwie ma, bo wszyscy ciągle dają się na niego nabierać, ale korzyść czerpie wyłącznie Jej Królewska Wysokość. Dochodziła jedenasta i w pałacyku na Foksal aura przyjaźni sięgała zenitu. Konrad pomyślał, że jeszcze chwila, a wszyscy poszliby się modlić do kaplicy MSZ, gdyby taka tutaj była. George Gordon, wychowany i wyćwiczony w Travellers Club na Pall Mall, rozegrał spotkanie po mistrzowsku, ze smakiem i dokładnie tak, jak przystało na protagonistę sztuki szpiegowskiej. Konrad widział go w tej roli pierwszy raz i nie mógł wyjść z podziwu, jak dobrze zna i czuje polską duszę. Zastanawiał się przez chwilę, czy George musiał się specjalnie przygotowywać, czy też zostało mu to z czasów, kiedy pracował na kierunku polskim. W końcu doszedł do wniosku, że to jego genetyczne modus operandi i w Budapeszcie, Madrycie czy Paryżu pewnie zagrałby podobnie. Nie bez powodu został kontrolerem - pomyślał i uśmiechnął się do Georgea na tyle wymownie, że ten od razu zrozumiał, co się pod tym kryje. Przed północą Sara i Konrad byli już w domu. Nad Warszawę zaczął nadciągać ciepły niż i napadało mnóstwo świeżego śniegu. Zrobiło się miło i przytulnie, a miasto jakby się wyciszyło i usnęło. Nazajutrz była Wigilia, a Sara nic nie przygotowała, chociaż zaprosili do siebie na wieczór ojca Konrada. To był wyjątkowo wyczerpujący dzień i Konrad nie miał najmniejszej chęci po raz kolejny rozmawiać z Sarą o Iranie, ale musiał. Streścił jej to co najważniejsze i powiedział, jakie zapadły decyzje. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
audiobook cd
Lektor |
Wydawnictwo Czarna Owca |
Oprawa pudełko |
ISBN 9788375549850 |
Szczegóły | |
Dział: | Audiobooki na CD |
Wydawnictwo: | Czarna Owca |
Oprawa: | pudełko |
Wymiary: | 140x185 |
ISBN: | 9788375549850 |
Lektor: | Krzysztof Gosztyła |
Wprowadzono: | 25.11.2014 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.